Ciekawym zbiegiem okoliczności anglojęzyczny debiut Jessiki Hausner dobrze wkomponowuje się w krajobraz rzeczywistości Anno Domini 2020, w której to paranoiczny lęk przed niewidzialnym zagrożeniem skrywany jest pod ochronną maseczką.
Hortologiczny horror
Główną bohaterką, a zarazem bezpośrednią sprawczynią wydarzeń jest Alice Woodard (Emily Beechum), młoda biotechnolożka zatrudniona w laboratorium botanicznym, wyspecjalizowanym w tworzeniu i kultywowaniu nowych gatunków roślin. To w nim udaje jej się wyhodować zmodyfikowany genetycznie kwiat, którego zapach pozytywnie wpływa na nastrój przebywających w jego pobliżu osób. Nazywa go – na cześć ukochanego synka – Małym Joe. Wbrew regulaminowi obowiązującemu w placówce, kobieta zabiera jedną z sadzonek do domu. Wkrótce okazuje się, że pozornie korzystnym właściwościom nowego szczepu towarzyszą nieoczekiwane skutki uboczne. Sam eksperyment wymyka się spod kontroli…

Źródło: rogersmovienation.com
Są tylko niezdiagnozowani
Pragnienie wynalezienia leku na wszelkie choroby i dolegliwości towarzyszy ludzkości od zarania cywilizacji. Marzenie to zresztą pozostaje żywe także w XXI wieku, o czym świadczy niesłabnąca popularność przeróżnych suplementów, terapii naturalnych czy też najnowszego wynalazku współczesnej szarlatanerii – adaptogenów (o których pisząca te słowa dowiedziała się całkiem niedawno, wertując treść folderu „spam” w skrzynce poczty elektronicznej). Gdyby istniał, Mały Joe byłby zatem zwieńczeniem całych stuleci poszukiwań różnej maści alchemików, homeopatów i ziołoleczników, choć w narracji proponowanej przez austriacką reżyserkę zdecydowanie bliżej jest mu do Huxleyowskiej somy, aniżeli panaceum z prawdziwego zdarzenia. Nie sposób również zmierzyć skuteczności działania cudownego kwiatu – zachowanie osób, które miały z nim styczność jedynie minimalnie odbiega od dotychczasowego. Gama okazywanych przez nich uczuć i emocji prezentuje się dość oszczędnie, na tyle, że nie sposób odróżnić osoby potencjalnie „zarażonej” od całkowicie zdrowej. Od początku obserwujemy bohaterów funkcjonujących mechanicznie, jakby na autopilocie, przestrzeń mentalną i interpersonalną wypełniających chłodnym dystansem. Sama Alice, choć nie jest w stanie przekonująco udowodnić swojej hipotezy, także z rozpoznaniem niepokojących objawów ma pewne problemy. Dużo łatwiejsze zadanie mają widzowie, nietypowe zachowania podkreślane są bowiem przenikliwymi, wręcz drażniącymi kompozycjami nieżyjącego już Teijiego Ito (stałego współpracownika prekursorki amerykańskiej awangardy filmowej, Mayi Deren). Tym sposobem autorka wydaje się pytać o kondycję psychiczną współczesnych społeczeństw, przećpanych zarówno lekami psychotropowymi, jak i hajem coachingowego mitu nieustającego szczęścia. Autentyczne emocje i uczucia zastępowane są ich syntetycznym ekwiwalentem, co w rzeczywistości prozakiem i Facebookiem płynącej jest tematem zdecydowanie „na czasie”.

Źródło: standard.co.uk
I nikomu nie wolno się z tego śmiać
Nie sposób nie dostrzec przy tym pewnego chichotu losu, dzięki któremu rekwizyty, w założeniu zapewne podkreślające idiosynkratyczną jałowość i sterylność życia głównej bohaterki – ochronne maseczki, zamknięte przestrzenie obostrzone ścisłym reżimem sanitarnym – w dniu polskiej premiery były już stałym elementem krajobrazu pandemicznej codzienności. Podejrzliwe spojrzenia rzucane znad zakrytej twarzy, niechętnie nawiązywane kontakty i społeczny dystans zamiast od normy odbiegać, wydają się stanowić nową normalność. I choć Kwiat szczęścia trudno wtłoczyć w ścisłe ramy któregokolwiek z filmowych gatunków, wydaje się filmem wręcz skrojonym na miarę bieżącego roku. Typowe dla horroru klisze i taktyki zastąpione są przy tym nieustającą atmosferą niepokoju i odbiorczego dyskomfortu. Starannie skomponowane kadry prezentują estetyczne, symetryczne wnętrza, równie gustowne, co zwyczajnie aseptyczne.
Naznaczone pedantyzmem zdjęcia Martina Gschlachta połączone z oprawą dźwiękową wspomnianego już wcześniej Ito i oszczędną, momentami mechaniczną grą aktorską, tworzą całość intrygującą, choć nie do końca spełnioną. Nie przekonuje przede wszystkim śmiertelnie poważny, apokaliptyczny wręcz ton narracji. Tematy podejmowane przez Hausner zasługują na skupienie i rozwagę, opowiadana przezeń historia wciąż dotyczy jednak… przebiegłej rośliny przejmującej kontrolę nad ludźmi. Dysonans poznawczy? Jak najbardziej na miejscu.
Za możliwość obejrzenia filmu Kwiat szczęścia dziękujemy sieci kin Cinema City!