Jeżeli czytaliście Kroniki Wardstone, wiecie, że Delaney dołączył do serii jeden tom, który wprowadził nowe bestie, bohaterów i świat, mam tutaj na myśli Wijca. I nie, nie był to zwykły przerywnik pomiędzy kolejnymi przygodami stracharza i jego ucznia, tylko wprowadzenie do czegoś większego. I tym czymś jest właśnie nowa seria – Kroniki Gwiezdnej Klingi. Pierwszy tom cyklu, Nowy Mrok, zabiera czytelników do znanego im świata, ale pokazuje nowa zagrożenia, z jakimi będzie musiał się zmierzyć Tom.
Kobalosi, bo o nich mowa, pojawili się już w Wijcu, gdzie była mowa o tym, jakie stanowią zagrożenie dla Hrabstwa. Teraz Delaney pokazuje, że niebezpieczeństwo jest prawdziwe, Tom spotyka jednego z kobaloskich magów, pokonanie wroga okazuje się bardzo trudne, bohater ledwo uchodzi z życiem z tej potyczki. Jednak nowe zagrożenie to nie jedyna innowacja, jaka pojawia się w tej serii. Ward przyjmie bowiem do terminu ucznia, a gwoli ścisłości – uczennicę, siódmą córkę siódmej córki, Jenny. Sporo zmian, prawda?
Pisarz chciał zerwać ze „sztampą”, spróbować czegoś nowego. Wprowadzenie do fabuły Jenny to rzeczywiście powiew świeżości, i o ile można było mieć pewne obawy, czy autorowi uda się stworzyć ją tak, by czytelnicy serii, i jej miłośnicy, uwierzyli w całą historię wokół niezwykłości siódmej córki siódmej córki, o tyle w końcowym rozrachunku Delaney znowu udowodnił, że doskonale wie, jak połączyć ze sobą odpowiednie elementy.
Przecież Tom nie może działać samotnie, w końcu musiał nadejść moment, że uczeń sam staje się mistrzem, a że nadszedł szybciej niż się tego spodziewano, cóż, liczy się fakt, że autor nie przedstawił nam niedopracowanego i niespójnego wątku. A że dodał do tego motyw uprzedzeń i inności, kto to widział, żeby dziewczyna uczyła się na stracharza, świat nie spotkał się jeszcze z czymś takim, oraz wyposażył Jenny w inne niż Tom moce specjalne… Nie wiem, jak wy, ale ja to kupuję.
Oczywiście w związku z tym, że Jenny jest dziewczyną, i posiada pewne zdolności, są tacy, którzy mogą ją wziąć za wiedźmę, a dokładnie wiemy, co się dzieje z czarownicami w tej książce (podpowiedź: to, co w czasach Inkwizycji). Dlatego biedaczka ukrywa swoje moce, nawet Tomowi nie zdradza wszystkich tajemnic. Czytelnik poznaje je tylko dzięki temu, że w tym tomie także Jenny gra pierwsze skrzypce, jest również jednym z dwóch narratorów opowieści, drugim niezmiennie pozostaje Ward.
Relacja uczeń-mistrz została w Nowym Mroku przedstawiona nieco inaczej niż ta w Kronikach Wardstone – Tom sam musi się nauczyć, jak szkolić kandydatów, i kandydatki, na przyszłego stracharza, bohater nie chce iść w ślady swojego mistrza, choć na początku próbuje postępować jak on. Wiadomo jednak, że Ward jest nieco bardziej otwarty na magię i kontakty z czarownicami, weźmy choćby taką Grimalkin, tak, ona także odegra swoją rolę w tym tomie.
Porównując pierwszą część Kronik Wardstone z tą Kronik Gwiezdnej Klingi, muszę przyznać, że nowsza historia ma w sobie więcej mroku. Nie żeby Zemsta czarownicy okazała się bajeczką na dobranoc, to także było bardzo dobre wprowadzenie do serii, po prostu w Nowym Mroku pojawiają się niebezpieczniejsze stworzenia, a autor nie dawkuje grozy.
Jeżeli cenicie sobie styl tego autora, spodobała wam się jego wcześniejsza seria, a wszelkie zło w postaci demonów i wiedźm was nie przeraża, ten tom na pewno przypadnie wam do gustu. Delaney doskonale wie, jak budować napięcie, przykładem może być choćby zakończenie tej części, oraz sprawić, by snuta przez niego opowieść okazała się ciekawa i wciągająca. Oby tylko drugi tom Kronik Gwiezdnej Klingi był równie dobry.