Po raz pierwszy komiks o Usagim został wydany w 1987 roku, a od tego czasu wyszło wiele kolejnych tomów opowiadających o jego przygodach. Czy warto cofnąć się do samego początku?
Pora powrócić do domu
Usagi Yojimbo. Początek t. 2 zawiera trzy tomy, które zostały wydane w latach 1992-1996: Samotny kozioł i koziołek, Kręgi, Gen. Same woluminy też dzielą się na kilka mniejszych historii. Skupione są one na postaci długouchego ronina, Usagiego, który po stracie pana wędruje po kraju. Świat przedstawiony doskonale oddaje uroki Kraju Kwitnącej Wiśni, widać to po charakterystycznej architekturze, ubiorach, ale również pojawiających się specyficznych zwyczajach, rytuałach. W tym tomie Usagi podejmie się choćby zadania polegającego na odzyskaniu mieczy samurajskich, zmierzy się z demonem pilnującym mostu czy weźmie udział w święcie latawców. Przygód ma sporo i muszę przyznać, że zdumiewa mnie ich różnorodność, bo każda opowieść zawiera inne przesłanie, postacie o odmiennych charakterach i fascynujących historiach.
Chociażby powrót do rodzinnej miejscowości obfituje w ciekawe zwroty akcji, a także bywa poruszający. Uświadamia nie tylko Usagiemu, ale także czytelnikom, że do pewnych rzeczy nie ma powrotu i nie wszystko da się zmienić, a gdy coś się straci, nie zawsze można to odzyskać. Historia pewnego latawca przedstawiona została z perspektywy trzech osób: szulera, Usagiego i twórcy latawców. Nie tylko jest to opowieść ciekawa, a momentami nawet zabawna, ale także pokazująca, jak wiele wysiłku wkłada jeden człowiek w stworzenie tak niepozornego, a zarazem pięknego latawca. Duch generała natomiast porusza kwestię japońskiej kultury, a konkretnie rytuału seppuku. Mnogość tematów i postaci jest zdumiewająca. Trudno mi wskazać jedną najlepszą opowieść, ale według mnie nie sposób zarazem wybrać choćby jedną historię, która byłaby gorsza od pozostałych. Każda ma swoje niezaprzeczalne zalety; nawet najkrótsza z nich, zatytułowana Gaki – wyróżnia się, bo w zabawny sposób pokazuje relacje między Usagim a jego mistrzem.
Nietoperze, węże, nosorożce, kozły…
Niewątpliwą zaletą tej pozycji są również postacie. Już sam główny bohater jest fascynujący i po prostu nie sposób nie zaangażować się w jego przygody. Niemniej o sile tego tomu decydują postacie drugoplanowe i epizodyczne. Każda z nich to jakaś historia, odmienna osobowość. Nawet taki podrzędny szuler zapada w pamięć na dłużej. Są też osoby istotniejsze dla fabuły, jak przyjaciel Usagiego, Gen, który jest łowcą nagród – a więc przede wszystkim liczy się dla niego zysk, choć potrafi być też poczciwy. W tym tomie pojawia się mnóstwo wartościowych bohaterów, a tym samym mamy do czynienia z różnymi dylematami, jak choćby z wyborem między obowiązkami samuraja a rodziną.
Piękno japońskiej kultury
Oprawa graficzna w wykonaniu Stana Sakaia jest fenomenalna. Widać tutaj dbałość o detale, a co ważniejsze, autor umiejętnie oddaje emocje, jakie towarzyszą bohaterom. Nie musi nawet pokazywać wprost, jak generał wykonuje seppuku, wystarczy mu jedynie przedstawić jego twarz, bo widać na niej cały ból, wysiłek i determinację towarzyszącą temu rytuałowi. Warto podkreślić, że Stan Sakai unika tutaj scen brutalnych. Choć są kadry, na których widać ucięte głowy, to jednak w większości wypadków nie ma nawet śladów cięć ani krwi. Zamiast tego, w dymku pojawia się czaszka charakterystyczna dla zabitej postaci. Muszę przyznać, że jest to ciekawy zabieg. Zwierzęcy bohaterowie również doskonale się prezentują, mamy tu kilka świetnych pomysłów, jak np. nietoperze ninja. Nie wyobrażam sobie, aby ten komiks był tak samo dobry, gdyby zamiast antropomorficznych zwierząt byli tutaj ludzie. Po prostu widać, że autor wszystko doskonale przemyślał, bo ta seria jest pod każdym względem spójna i dopracowana.
Uwaga, Gaki atakuje!
Oczywiście na koniec warto wspomnieć o jakiś drobnych niedoskonałościach. Mianowicie, choć podoba mi się sposób, w jaki Stan Sakai obrazuje śmierć poszczególnych postaci, to niemniej na niektórych kadrach brakuje mi nie tyle większej brutalności, ile choćby śladów cięć. Po pojedynku Usagiego z pewnym samurajem widać jedynie, jak po paru sekundach ów pada martwy, ale nie wiadomo, w jaki sposób zabił go długouchy ronin. Wykonał jedno cięcie? Może kilka? Celował w gardło? To jedynie detal, ale momentami brakowało mi choć odrobiny krwi. Przyczepić się też mogę do opowieści zatytułowanej Most, bo na niektórych kadrach nie ma deszczu, choć na wcześniejszych widać, że leje jak z cebra. Ponadto doceniam to, że znajdziemy tu przypisy, które tłumaczą japońskie terminy, albo odsyłają nas do wcześniejszych tomów, ale niestety tylko w tym drugim wypadku w tekście można zobaczyć asterysk. Chciałbym wiedzieć już podczas czytania dialogu, że ten konkretny termin został przetłumaczony, a nie zorientować się o tym dopiero, gdy przejdę na kolejną stronę. Niemniej Usagi Yojimbo. Początek t. 2 to świetny komiks, w zasadzie bez większych wad – jak dla mnie, prawie ideał. Podsumowując, mamy tutaj genialne historie, cudowną oprawę graficzną, intrygujących bohaterów, a do tego porządne wydanie, a więc nic więcej do szczęścia nie jest potrzebne.