„Świat, pachnący szarością, z papieru miłością”
O Adamie (Andrew Scott) wiemy, że jest scenarzystą. Czy spełnionym? Nie wiadomo, ale na pewno przeżywającym jakąś formę kryzysu twórczego, niepozwalającego mu na otworzenie się ze swoimi myślami. W związku z tym dnie spędza, wpatrując się w okno izolującego go od świata mieszkania, ekran telewizora i ekran komputera. Przełamaniem tej frustrującej rutyny zdaje się być poznanie Harry’ego (Paul Mescal), sąsiada z bloku, z którym nawiązuje silną więź. Równocześnie Adam regularnie odwiedza dom swoich rodziców (Claire Foy i Jamie Bell). Nie byłoby to dziwne, gdyby nie fakt, że wyglądają dokładnie tak, jak w chwili swojej przedwczesnej śmierci.
Przyznam szczerze, że na początku byłem lekko zaskoczony, bo Haigh (odpowiadający za reżyserię oraz scenariusz) dość szybko odsłonił niektóre karty. Widzimy i wiemy, że dzieje się coś dziwnego, paradoksalnie wiemy też co, ale nie wiemy „jakim trybem”. Dobrzy nieznajomi pod sprawnie nałożonym płaszczykiem sensualnego, romantycznego kina, są bolesną i przejmującą historią o traumie, ranach rozdrapanych do surrealistycznego stopnia (wzmacnianego wizualnie przez piękne zdjęcia Jamiego Ramsaya).
Scenario, ale czy dream?
Żadną tajemnicą nie jest od początku, że jej główną przyczyną jest śmierć rodziców. Nagła, wielopoziomowo bolesna, spadająca na zupełnie nieprzygotowanego na to (choć czy da się w pełni przygotować na śmierć kogoś bliskiego?) kilkunastoletnie dziecko, bardzo wrażliwe, związane z rodzicami, które w jednej chwili zostaje samo, także ze swoimi własnymi troskami, problemami, jakich nie zdążyło przepracować z pomocą najbliższych. W tym wymiarze Dobrzy nieznajomi jawią się jako pełna wyrozumiałości i ciepła terapia, w której Adam próbuje skonfrontować się z tym, z czym nie zdążył, tka scenariusz swojego życia, w którym może naprawić to, co de facto nie było w żadnym stopniu jego winą, ale ciąży na jego sercu i umyśle od długich lat.
Immanentną częścią całości jest wątek relacji głównego bohatera z Harrym. Początkowo bohater grany przez Mescala zdaje się być jedynie elementem lekko wytrącającym (w pozytywny sposób) Adama z nijakiej codzienności, składającej się ze schematycznych czynności, które w żaden sposób nie poprawiają jego stanu. Kolejne spotkania obu mężczyzn powoli ewoluują w pełne czułości i tajemniczości zarazem rozmowy, intymne momenty dające nadzieję na wzniecenie iskry życia, którą bohater grany przez Scotta zdawał się utracić. Haigh i tutaj zastawia pewną fabularną pułapkę. Jej rozwiązanie, choć przewidywalne, uderza ze sporym, emocjonalnym ładunkiem.
Irlandczycy potrafią
Nie byłoby go, gdyby nie kapitalne aktorstwo. Choć zwłaszcza w przypadku Andrew Scotta można mieć wątpliwości czy to gra aktorska, bowiem aktor jest w swojej roli przerażająco przekonujący. Jego wyraz twarzy potrafi przejawiać oznaki szczęścia, przeplatające się ze smutkiem, bólem i tęsknotą, kreacja Adama całościowo chwyta za serce. Aż wstyd się przyznać, że Scott nie jest aktorem, którego zaliczyłbym do grona mocno przeze mnie znanych, zatem Dobrzy nieznajomi mają dla mnie kolejny wymiar, pozwalający z pełną świeżością doświadczyć geniuszu Irlandczyka.
Skoro o obywatelach tego kraju mowa – Paul Mescal miał trochę mniej pola do popisu, ale wykorzystał swój czas ekranowy w stu procentach, tworząc postać owianą tajemnicą, niespodziewanego kochanka, który nagle pojawia się w życiu bohatera, zdaje się odblokowywać jego serce. Chemia między mężczyznami jest bardzo odczuwalna, intensywna, jednocześnie pełna pięknej delikatności i czułości, sceny seksu między nimi są pozbawione efekciarstwa, dużo w nich magicznej intymności. Drugi plan z równie wysokimi pokładami talentu aktorskiego uzupełniają Claire Foy i Jamie Bell, bezbłędni w rolach rodziców Adama, mierzących się z emocjami syna, których nie poznali. Z braku czasu, a może z poczucia konieczności przemilczenia? Haigh nie odpowiada na to pytanie wprost, ale sadzając bohaterów naprzeciwko siebie, pozwala widzowi samemu wyciągnąć wnioski.
Dobrzy nieznajomi to intymna, przejmująca, pełna tajemniczej magii opowieść, demaskująca utarte przysłowie o czasie leczącym rany. Dzięki umiejętnemu prowadzeniu i subtelnym eksplozjom talentu aktorów pod batutą Andrew Haigha cała historia daleka jest od szantażu emocjonalnego i zostaje – zupełnie jak w piosence Pet Shop Boys – z widzem w głowie.
Na film Dobrzy nieznajomi zapraszamy do sieci kin Cinema City.