Fabuła obrazu oparta została na komiksie Stana Lee i Jacka Kirby’ego z 1965 roku. Jest to kolejny dodatek do Marvel Cinematic Universe, który wyemituje stacja ABC, gdzie do tej pory widzowie mogli zobaczyć Agentów T.A.R.C.Z.Y. czy Agentkę Carter. Już na długo przed premierą The Inhumans było wiadomo, że producenci zmagali się z licznymi problemami. Po wypuszczeniu pierwszego zwiastuna najgorsze obawy fanów się potwierdziły. Serial próbowano ratować głośną premierą w kinach IMAX, jednak i to nie pomogło, co zresztą można było wywnioskować po dramatycznie małej frekwencji podczas seansu.
Gra o księżycowy tron
Najnowsza produkcja Marvela traktuje o rodzinie królewskiej wywodzącej się z rasy Inhumans, zamieszkującej ukryte na Księżycu miasto Attilan. Na jej czele stoi Black Bolt, u boku ze swoją żoną Medusą sprawuje władzę nad kastowym społeczeństwem, gdzie pozycja zależna jest od tego, jak niezwykłe umiejętności dana osoba posiada. W efekcie większość maluczkich wypracowuje ciężkie godziny w kopalniach, by ich niemalże boscy panowie mogli pławić się w luksusach.
Głównym czarnym bohaterem jest Maximus, brat Black Bolta. Podczas swojego zetknięcia z kryształem Terrigenu nie obudziły się w nim żadne moce. Nie został posłany do pracy pod ziemią tylko ze względu na jego pochodzenie. Jest typowym wyrzutkiem, zmaga się z brakiem akceptacji ze strony swoich ziomków, nie może pogodzić się ze swoim losem i po latach wytykania palcami i pogardliwego nazywania człowiekiem dokonuje zamachu stanu.
Z pozostałych postaci wskazać można jeszcze Crystal, władającą ogniem siostrę Medusy, i jej ogromnego psa Lockjawa posiadającego umiejętność teleportacji. Jest też Kormak, ze swoimi zdolnościami szybkiej i wnikliwej analizy sytuacji i otoczenia, oraz Gordon, przywódca straży królewskiej z kopytami zamiast nóg, którymi może nadzwyczaj silnie tupnąć. Do rodziny królewskiej należy także Triton, ale przepada on w odmętach morza już na początku pierwszego odcinka.
Tekturowi bohaterowie
Wszystko to brzmi całkiem ciekawie, jednak głównym problemem jest to, że bardzo trudno kibicować tym postaciom. Leży tu przede wszystkim kreacja bohaterów, którzy wydają się niemal wycięci z tektury i oparci na tych samych utartych schematach, widzianych przez nas już setki razy. Brak im jakiejkolwiek psychologicznej głębi, są nieskomplikowani, można łatwo odgadnąć ich zamiary i przewidzieć, jak dalej potoczą się ich losy.
Idąc jeszcze dalej tym tropem, rodzina królewska to banda ignorantów i egoistów, nie widząca świata poza czubkiem swoich nosów dopóki dobrze im się wiedzie. No bo jak można polubić osoby stojące za stworzeniem społeczeństwa kast, gdzie tak naprawdę przypadek i genetyczna loteria decydują o tym, czy ktoś resztę życia spędzi w kopalni, ciężko pracując ku chwale królestwa, czy w luksusie i dostatku, będąc podziwianym za swój niezwykły dar?
Drobny wyjątek stanowi Maximus grany przez Iwana Rheona, czyli ten zły. Jego postać jako jedyna została napisana i zagrana na miarę tak wielkiej produkcji. Pomijając już to, że sprzeciwia się on swojej rodzinie i dokonując przewrotu, chce osiągnąć własne cele, przy okazji nastawiając całe społeczeństwo przeciwko Black Boltowi, Medusie i całej reszcie, jest chodzącą zagadką, ciężko stwierdzić, jaki będzie jego następny krok, a posiadanie przez niego zdolności przywódcze według mnie są o wiele lepszą umiejętnością od chociażby niszczącego wszystko głosu. To także jedyny bohater, którego motywację w miarę przyzwoicie wytłumaczono.
The Inhumans na wielkim ekranie
Pierwsze części The Inhumans były mało zajmujące, czyli po prostu nudne. Dwie godziny dłużyły się w nieskończoność, a na ekranie poza małymi wyjątkami nie działo się nic specjalnego. Mimo to wyszłam z kina niejako ukontentowana, po masie wyłącznie negatywnych opinii spodziewałam się czegoś o wiele gorszego, jednak w rzeczywistości wcale nie było tak źle, jak wszyscy mówili. Tak, ten serial ma wiele wad i nie może poszczycić się najlepszym startem, ale nie jest też tak tragiczny, żeby nie dało się go w ogóle oglądać.
Na kinowym ekranie bardzo dobrze prezentowały się elementy CGI, jak chociażby Lockjaw czy Triton, widać jednak że pomimo ogromnego budżetu zostały one drastycznie ograniczone. Triton pojawia się tylko przez kilka minut, Lockjawa oglądamy sporadycznie, nawet włosy Medusy okazały się zbyt dużym wyzwaniem, by utrzymać je dłużej niż jeden odcinek. Także lokacje, a szczególnie architektura Attilanu i siedziby rodziny królewskiej, zasługują na wspomnienie, gdyż pomimo swojej surowości, idealnie wpasowały się w klimat serialu i stanowiły świetne tło do przedstawianych wydarzeń. Pod tym względem było na co popatrzeć.
Jednak twórcy, chcąc stworzyć serial o superbohaterach na miarę innych kinowych produkcji z marvelovskiego podwórka, za często popadają w przesadę, żeby nie powiedzieć kicz, jednocześnie gubiąc gdzieś po drodze wszystko, co mogło być w tym fajne. W The Inhumans jest dużo wszystkiego, ale tylko po trochu. Są tu zarówno szybkie zwroty akcji, jak i dramatyczne monologi, brzmiące bardziej patetycznie niż poruszająco, jest miłość, rozłąka, zdrada i humor, nieważne, że mało śmieszny. Dorzućmy do tego bezsensowne, niewnoszące nic do biegu akcji retrospekcje, mające dodać dramatyzmu najazdy na sylwetki i twarze postaci oraz niezbyt trafioną operację kamerą, od której parę razy może zakręcić się w głowie. Wisienką na torcie są tanio wyglądające kostiumy i drętwe dialogi, momentami brzmiące jak wyjęte z telenoweli. Całość jest mało spójna, bez wyraźnie zaznaczonej linii przyczynowo-skutkowej zdarzeń, za to z masą błędów logicznych.
I co dalej?
Na sam koniec nadszedł czas na to najważniejsze pytanie: czy warto oglądać The Inhumans? Ja na przekór wszystkim napiszę, że warto, bo pomimo iż pod wieloma względami serial mocno kuleje, to i tak dla wielu osób może okazać się dobrym źródłem rozrywki, nie wspominając już o oglądaniu go w gronie znajomych. Sama jestem bardzo ciekawa, w którą stronę twórcy poprowadzą fabułę i czy kolejne odcinki będą lepsze od tych dwóch, już przeze mnie widzianych. Także nie ma tragedii, nie zaszkodzi zobaczyć. Zawsze może się okazać, że po słabym starcie produkcja stanie się lepsza, a scenarzyści nie poszli najłatwiejszą i najbardziej przewidywalną ścieżką. Poczekamy, zobaczymy.
Premierowe odcinki obejrzeliśmy w