Frank Miller i John Romita Jr. to legendy wśród komiksowego światka artystycznego. Ich długo oczekiwany Superman: Rok Pierwszy to dość osobliwa historia, której z całą pewnością nie można zignorować. Niemniej czy jest to sukces na skale serii o Mrocznym Rycerzu?
Słowem wstępu
Wpływ Franka Millera na współczesną narrację komiksową jest z całą pewnością ogromny. Jego praca nad Daredevilem we wczesnych latach 80. stała się wzorem, który niezliczeni twórcy opowieści graficznych próbowali odtworzyć w swoich pracach. The Dark Knight Returns z 1986 roku jest tak kultowy, że motywy i elementy fabuły są nadal używane w prawie każdym dziele z Batmanem (od komiksów, po gry wideo czy nawet filmy). I choć nad twórczością Millera w ostatnich latach zawisły czarne chmury, a krytycy oskarżają go szerzenie mizoginii, okrucieństwa, a także szowinizmu, to wciąż jego nazwisko przyciąga nowych czytelników. W tym przypadku nazwisko scenarzysty oraz rysownika, Johna Romity Jr., może zmylić czytelników. Nie mamy bowiem do czynienia z czymś wybitnym. Interpretacja nowych przygód Clarka Kenta, to dość dziwny – nawet jak dla mnie – twist, który słabo komponuje się z wszechświatem DC, a tym bardziej z serią DC Black Label, która z założenia jest mroczna i poważna. Cóż, ciężko się tutaj doszukiwać czegoś takiego…
Naiwność w Smallville
Pierwsze dwa numery, składające się na tom Superman: Rok pierwszy są oparte na nienajgorszym pomyśle, jednakże pierwotna idea Millera uległa chyba mocnej transformacji, przez co dostajemy wyjątkowo nieinteresujący opowiadanie, które ciągnie się niczym brazylijska telenowela. Oczywiście dla wielu Superman zawsze był nudniejszy od Batmana, lecz w ostatniej dekadzie jego mitologia uległa znacznemu przeobrażeniu, a sam trykociarz sprostał wyzwaniom współczesnego świata i ówczesnych czytelników. Frank Miller postanowił zrobić krok wstecz, jednak okazał się on wielkim skokiem. Autor nie przedstawia w zasadzie nic nowego, co mogłoby się zapisać w skostniałej legendzie o Kryptończyku, próbując wiernie trzymać się początków Clarka Kenta, niemniej jednak fabuła jest pełna zupełnie dziwnych twistów, głównie w drugim rozdziale. Czy zwykłą maszynką da się obciąć włosy Człowiekowi ze Stali? Albo co z oddychaniem pod wodą? Jeśli znacie Aquamana i go lubicie, to nie czytajcie tego komiksu.
Trzy kobiety i to by było na tyle
Niezależnie od swoich wątpliwej jakości postaci kobiecych, komiks o podobnej fabule, ale z gackiem w roli głównej, czyli Batman: Rok Pierwszy jest spójny i zaciekawi swojego czytelnika historią. Przede wszystkim jednak ukazuje to, co najważniejsze – przedstawia podróż Bruce’a Wayne’a w kierunku założenia peleryny i maski. Jego motywacje są dla nas zrozumiałe i dzięki temu łatwiej nam postawić się na miejscu miliardera z Gotham. Superman: Rok Pierwszy wydaje się być tytułem przeznaczonym dla… kosmitów. Nie rezonuje w ten sam sposób, co historia o Batmanie, w dużej mierze dlatego, że Clark Kent jest przybyszem z obcej planety, który musi zaistnieć w świecie niezbyt mu przychylnym. Wydawać by się mogło, że motywem przewodnim jest próba stania się prawdziwym człowiekiem, a przez to superbohaterem.
Skoro więc Superman potrzebuje zostać człowiekiem, to musi mieć też swoją ukochaną. Lois Lane? Przepraszam, ale… NIE!!! Lois jest obecna w komiksie, jednak jej relacje z Clarkiem przypominają zeschły kotlet schabowy (porównanie adekwatne do dziwnych twistów fabularnych Millera). Wśród oryginalnych miłości Kal-Ela odnajdziemy tylko Lane Lang, która prawie zostaje zgwałcona, a wszystkie postacie przechodzą nad tym faktem do porządku dziennego, jakby zupełnie nic się nie stało. Pojawi się też pewna nowa ukochana oraz Wonder Woman. Każdy związek naszego bohatera wydaje się być bardzo płytki. Jeden uśmiech i każda panna jest jego. Jest mi naprawdę przykro, że w ten sposób postępuje nawet moja ulubiona heroina – Diana z Temiskiry, która jak dotąd była kobietą bardzo wyważoną i kochała przede wszystkim sercem, a nie oczami.
A co z przeciwnikami? W całej narracji rozpływają się i w zasadzie nie wiadomo, czy są źli czy nie. Luthor… właściwie nie jest tutaj arcywrogiem. Prawdziwe niebezpieczeństwo ma dopiero nadejść, ale wtedy akurat kończy się historia. Jest jeszcze jedna kwestia, która przykuła moją uwagę. Twórcy na siłę próbują ukazać swoją wizję pojedynku między Batmanem a Supermanem z filmu Zacka Snydera. Po co? Kolejna pusta scena, która nie wnosi zupełnie nic do fabuły.
Trochę lepiej z obrazem
Grafika Johna Romity Jr. jest oszałamiająca, zwłaszcza kiedy w kadrach dominują ciemne kolory. Gdy tak nie jest, jego strony często wyglądają, jakby zostały wyrwane z kolorowanki. Panele z wyraźnie zarysowanymi konturami również nieco przybliżają styl artystyczny Millera, który pomaga budować spójność między historią a obrazami. Niemniej mistrz nie zapomniał o najmniejszych detalach, dla których czytam jego komiksy. Z całą pewnością warstwa graficzna wypada dużo lepiej, niż narracyjna.
Komiks na jeden raz
Drogi fanie DC Comics. Powinieneś przeczytać tę serię. Tak, może być nudna i wydawać się niepotrzebna, miejscami dziwna, ale cóż, w tym szaleństwie jest metoda, a ta interpretacja na pewno wpisze się w kanon DC. Przebłysk geniuszu Romity może złagodzić zderzenie z fabularnym szokiem Millera. Na pewno nie dostaniemy tutaj epickiego dzieła jak Powrót Mrocznego Rycerza, ale warto wiedzieć, jak Miller zapatruje się na Supermana.