X-Men Origins: Wolverine
Pozostając w temacie superbohaterów Marvela, chciałbym się pochylić nad nietypowym przypadkiem X-Men Origins: Wolverine. Gra bowiem odwróciła schemat, w którym to dostajemy lichy produkt sklejony na szybko przed premierą wielkiego filmu. W tym przypadku to film okazał się być aż tak zły, że oparta na nim gra wydawała się być wręcz znakomita. A odkładając żarty na bok, faktycznie otrzymaliśmy tytuł bardzo udany. Nic zresztą dziwnego, skoro za produkcją stało studio Raven Software – ekipa mająca na koncie jedne z najlepszych gier z uniwersum Star Wars, czyli Jedi Knight II: Jedi Outcast oraz Jedi Knight: Jedi Academy. Produkcje te udowodniły, że ci ludzie znają się na projektowaniu satysfakcjonujących modeli siekania wrogów.
A tym właśnie będziemy się zajmować przez większość czasu w X-Men Origins: Wolverine – rozrywaniem na strzępy hord przeciwników dzięki słynnym szponom Rosomaka. Warto dodać, że w przeciwieństwie do filmu, twórcy gry nie byli skrępowani ograniczeniami wiekowymi. Nic nie stało więc na przeszkodzie, by krew lała się strumieniami, a kawałki ciała latały dookoła (no chyba, że trafiliśmy na wykastrowaną wersję gry ze słabszych konsol). Naturalnie pozwala to lepiej poczuć brutalną stronę Logana.
O fabule nie ma co się rozpisywać, gdyż pełni raczej marginalną rolę. Na plus jednak należy zaliczyć, że w większości rozmija się z wydarzeniami z filmu, a Hugh Jackman na potrzeby gry nagrał dodatkowe linijki dialogów. Niestety tytuł nie jest dostępny w dystrybucji cyfrowej (zapewne z powodu wygaśnięcia licencji). Można go jednak stosunkowo łatwo dostać w sieciówkach typu Mediamarkt, w koszyku z grami za 9,99zł.
– Krzysztof Olszamowski