Czy zdanie okrągłe wypowiesz…
Teresa oprócz sklepu prowadzi też zina i publikuje w nim głównie swoje teksty, w tym recenzje. Istnieje nawet legendarny, niedostępny numer tego magazynu. Jedynej klientce brakuje do kolekcji tylko jego. Równowaga między dziewczynami wydaje się być nienaruszalna, pulsuje tym samym rytmem, co ich osobne, jednakowo monotonne życia. Aż! Bo przecież musi się coś wydarzyć! Więc: aż pojawia się demon – ona, różowowłosa Laura, dżinnija ze starej książki.
Powiedzcie sami, to musi być nowy początek! Demonica może spełnić jedno życzenie, potem wraca między okładki. W oczekiwaniu na decyzję swojej chwilowej pani buja się po okolicy, zaczepia klientkę, która okazuje się Matyldą, marzy o Japonii. Dziewczyny czytają mangi, jedzą lody, piją wino.
Ta sama pustka i cisza
Stonowane kolory z okazjonalną plamą różowych włosów czy żółtej bluzy. Dużo odcieni niebieskiego, przecież to Błękitne Miasto. Ciepły mrok, spod którego czasem przebija groza, plama krwi, wcale nie taka stara. Sepiowe wnętrze sklepu z artykułami magicznymi. Nawet plakaty Sailor Moon w pokoju Matyldy zdążyły wypłowieć. Przez puste miasto przemykają wdzięczne sylwetki, jakby ktoś nałożył na sielskie pastereczki japonizowany filtr, dzięki czemu jednolite plamy koloru idealnie oddają ich płynne ruchy. Cichy taniec dziewcząt w milczącym mieście. Borja Gonzalez może w swoim stylu narysować wiktoriańskie damy i współczesne skejterki; zawsze wyjdzie mu to minimalistycznie, realistycznie i czule.
Smutek i groza przebijające z tego subtelnego, cichego komiksu u każdego innego twórcy zmieniłyby się w horror albo fanfik do Miasteczka Twinpeaks. Za to Gonzalez utrzymuje balans gdzieś w okolicach stylu mono no aware, pokazując przy tym zupełnie współczesną historię, jeszcze spokojniejszą niż te autorstwa Jana Mazura. Owszem, czasem ktoś ma dość i się popłacze, ktoś inny szczerze nienawidzi Miasta, wreszcie niektórzy się nabombają i wzniosą „swój barbarzyński krzyk ponad dachami świata”. Może nawet pojawią się duchy? Albo jakaś nadzieja?
I nie stanie się nic. Aż do końca
Czytając cudze recenzje, natrafiałam na powtarzające się spostrzeżenie, że koniec tego komiksu jest… co najmniej dziwny. Nie daje poczucia zamknięcia historii ani odpowiedzi na pytanie, co się właściwie wydarzyło. I może właśnie o to chodzi. Smutne miasto nie jest miejscem na epickie finały, romantyzm musi tu być cichy, bohaterstwo niezauważalne. A rozmowy niedokończone. Może to źle. Może znaczy, że naprawdę nie dzieje się nic. A może, że Borja Gonzalez po prostu snuje opowieści i w tym jest jego największa siła, w tworzeniu klimatu, jaki utrzymuje się jeszcze długo po odłożeniu Krzyku.
Dobrze się do tego komiksu wraca, podobnie jak do The Black Holes. Te historie nie domagają się ani definitywnego zamknięcia, ani kontynuacji. Ktoś już to powiedział, że powieści dzieją się gdzieś w środku życia bohaterów, są tylko wycinkiem, melodią chwilowo przechwyconą na naszej częstotliwości. Pytanie, czy ją zapamiętamy, czy pozostanie coś po dziewczynie, która zniknęła. I na jak długo.
Tymczasem gdzieś na pewno „jest 22:00. Powoli, lecz nieubłaganie nadciąga godzina wiedźm”. Zaczyna się nocna audycja, a jakaś panna wspina się na wzgórze, skąd widać całe Błękitne Miasto. Czy to początek opowieści? Jej koniec? Nic?