Hasło na tyle okładki głosi: „Żadnej litości. Dla nikogo. Nigdy.” Postanowiłem wziąć sobie tę maksymę do serca i bez ogródek ocenić piracką opowieść Jeana Dufauxa. A scenarzysta postarał się, bym miał nad czym się pastwić.
Czarna flaga z czaszką, przepaska na oku, drewniana noga czy gadająca papuga to symbole znane każdemu. Tymczasem bardzo niewiele dzieł kultury potrafi w pełni wykorzystać pirackie legendy i ikonografię. Przez lata tylko nieliczne produkcje odniosły sukces artystyczny i finansowy i na stałe wpisać się do popkultury. Problem ten można spotkać praktycznie w każdym medium. W historii gier zapisało się Sid Meier’s Pirates, ale czy ktoś jeszcze pamięta o Cutthroats i Corsairs? Tak samo późniejsze Assassin’s Creed IV: Black Flag, po którym nastąpiły mierne Risen 2: Dark Waters czy niedawne Sea of Thieves. W filmowym świecie nawet Piraci z Karaibów nie byli w stanie w pełni powtórzyć sukcesu pierwszej części, dostarczając z obrazy coraz gorszej jakości. Jak ma się sytuacja w komiksowie? Prym wśród morskich opowieści wiedzie tu One Piece – produkcja japońska, a zawstydzająca pomysłowością i popularnością zachodnich kolegów. Dlatego też z ciekawością sięgnąłem po tytuł duetu Jeana Dufuaxa (scenariusz) i Jeremy’ego Petiqueuxa (rysunki), by zobaczyć, co twórcy europejscy mają do powiedzenia w tym temacie.
Żyć szybko, piracić młodo
XVII wiek, złota era piratów. Załoga statku „Barakuda” pod wodzą kapitana Blackdoga terroryzuje karaibskie wody. Ofiarami czarnej bandery pada hiszpański okręt, na którym płynie Dona Emilia Sanchez del Scuebo wraz z rodziną. Udaje się jej ujść z życiem w zamian za podanie lokalizacji należącego do niej rodowego diamentu Kashar, na którym rzekomo ciąży klątwa. Korsarze nie zwracają jednak Emilii wolności; kobieta trafia wraz z córką Marią i ich służącym Emiliem na aukcję niewolników. W dramat wpleciony jest też Raffy, syn okrutnego Blackdoga, który zraniony przez Marię pozostaje na wyspie, podczas gdy jego ojciec wypływa zdobyć przeklęty skarb.
Jean Dufaux nie szczędzi nieprzyjemnych doświadczeń swoim bohaterom – zdaje się wręcz czerpać przyjemność z ich cierpienia, co rusz stawiając ich w ekstremalnych sytuacjach. Maria, widząc jak jej matka zostaje siłą rozebrana na licytacji, sama zrzuca z siebie ubrania. Decyzja, by ukazać taką scenę najprawdopodobniej nastoletnią bohaterkę, budzi mój niesmak. Szczególnie, że potem następują sceny biczowania, poniżania oraz gwałtu. Po przeskoku czasowym (w drugim tomie) widzimy, jak to wpłynęło na protagonistkę, która poślubia swojego oprawcę i zamienia się w okrutną kobietę, nie baczącą na życie innych. Rozumiem potrzebę pokazania traumatycznych wydarzeń, mających budować charakter postaci, ale środki, jakie tu wykorzystano, są błędne.
Ciekawiej rozpisany jest wątek Emilia. By ratować jego życie, Dona Emilia przebiera go w ubrania swojej córki. Coś, co miało stanowić jedynie chwilowy fortel (mający na celu zmylić piratów), rozbudza w chłopaku uczucia, których się nie spodziewał. Na aukcji niewolników zostaje wykupiony przez Sir Flynna, zwracającego mu tym samym wolność. Mimo to Emilio postanawia zostać przy swoim wybawcy (co daje początek ich romantycznej relacji) oraz prowadzi do przyjęcia tożsamości Emilii (czyżby na cześć Dony Emilii? Cóż za Emiliocepcja!). Nie sprawia to nagle, że bohater(ka) staje się ciekawsza, aczkolwiek wątek z niebinarną postacią należy pochwalić.
Mielizna
Nie można tego samego powiedzieć o przedstawieniu osób czarnoskórych. Te wpisują się w stereotyp „dzikiego”. Czarni piraci nie byli niczym niespotykanym w czasach, w których toczy się komiks (nawet pojawiają się w tle jako załoga Blackdoga). Jednak zamiast ukazania tego ciekawego aspektu, Dufaux ukazuje głównie afrykańskich niewolników (w słomkowych ubraniach i z kolczykami z kości, a jakże), którzy prezentują się wręcz demonicznie – atramentowa skóra i oczy pozbawione źrenic. Ich przerażający wygląd podkreślany jest dodatkowo przez funkcję, jaka im przypadła w historii – katów batożących Marię. Jedyny wolny czarnoskóry bohater zazwyczaj wypowiada się w trzeciej osobie (niczym sienkiewiczowski Kali) i ma na imię… Smoluch. Podobnie negatywnie przedstawieni są w komiksie trędowaci, którzy pełnią jedynie rolę swoistego „freak show”, z obowiązkowym odłamywaniem sobie kawałka ciała – tylko po to, by wprowadzić element szokujący.
Jest to smutne, że stosunkowo progresywne podejście do płciowości zestawiono z konserwatywnymi naleciałościami kolonializmu. Przypuszczam, że w USA komiks spotkałby się z ogromną krytyką takiego przedstawienia rasowego, podczas gdy w Europie, jak widać na niniejszym przykładzie, takie motywy dalej są dopuszczalne.
Not enough water
Jak na opowieść o wilkach morskich, to zaskakująco mało w niej… morza. Choć komiks zawdzięcza swoją nazwę statkowi, sam okręt pojawia się stosunkowo rzadko. Zdecydowana większość akcji toczy się na wyspie Puerto Blanco (co byłoby adekwatniejszym tytułem). Jest to dla mnie minus, gdyż wystarczyłoby zmienić zaledwie kilka drobnych elementów i historia mogłaby się toczyć zarówno w średniowieczu, jak i na Dzikim Zachodzie. Za mało tu pierwiastka pirackiego.
Mam też wątpliwości co do tempa narracji. Dufaux potrafi w swoim komiksie skupiać się na bohaterach pobocznych, rozbudowując ich przeszłość w licznych retrospekcjach. Problem w tym, że wątki, na które poświęcone jest wiele stron, potrafią być dość szybko zakańczane (nie będę szedł w spoilery, ale radzę nie przywiązywać się zbytnio do całkiem ciekawego pirata o imieniu Morkam). Jednocześnie zabiera to strony, które mogły posłużyć pogłębieniu charakterologicznemu Marii czy Emilii.
Rysunki
Oprawa graficzna nie wyróżnia się na tle innych frankofońskich tworów. Rysunki wykonano bardzo klasycznie, a postaci przedstawiono w miarę realistycznie – choć i tutaj widać pójście na łatwiznę: prawi bohaterowie są piękni i gładkolicy, złoczyńcy zaś szpetni. Próżno też szukać zabawy z kadrami – wszystko rozrysowano w idealnych prostokątach. Wątpliwości budzą czasem projekty postaci, w szczególności Raffy’ego, którego fryzura przypomina wczesne Tokio Hotel. Wszystko to zostało utrzymane w pastelowych barwach, co jest nietypowym zabiegiem, szczególnie w zestawieniu z ponurością i brutalnością niektórych scen.
Klątwa historii pirackich
Po trzech tomach ciężko stwierdzić, dokąd zmierza historia. Brakuje celu i porządnego złoczyńcy. Sama klątwa zaś, pomimo częstego straszenia nią, pozostaje głównie w sferze domysłów. Innych elementów fantastycznych ze świecą szukać. Belgia nie posiada bogatej historii piractwa (pewnie swój czynnik ma w tym to, że kraj ten istnieje oficjalnie od zaledwie 200 lat), a Barakuda nie zmieni tego stanu rzeczy.