Więcej, głośniej (może ciszej) i dalej
Współpracując z tajemniczym nowym strażnikiem Jokerem, Batman prowadzi śledztwo w sprawie mężczyzny imieniem Joe Chill, który jak mogłoby się wydawać, jest odpowiedzialny za śmierć jego rodziców. Jednak zamieszki prowadzone przez złoczyńców Dwie Twarze, Pingwina, Człowieka-Zagadkę i Mr. Freeze’a wstrząsają Gotham City. Gdy źli ludzie sieją chaos, Batman stara się w iście brutalny sposób wszystko posprzątać, albo nawet i sprzątnąć z powierzchni ziemi – planuje użyć mecha zwanego Pogromcą Sprawiedliwości, aby ich powstrzymać. Ku jego zaskoczeniu przybywa Superman, co prowadzi do szokującego starcia między bohaterami. Nie ma co się dziwić, przy dużej skali zniszczeń Supek musi zareagować. Choć to wszystko może wydawać się mroczne, to takie nie jest do końca, bo zawsze znajdzie się gdzieś miejsce na odrobinę żartów.
Historie te ukazują młodego Mrocznego Rycerza, który nieco za bardzo polega na technologii, której Alfred Pennyworth nie pochwala. Ta dynamika oraz nowe zwroty akcji między Jasonem Toddem i Dickiem Graysonem sprawiają, że jest to bardzo fajne spojrzenie na tę postać, której nie będziesz chciał przegapić. Z kolei Robin wciąż pozostaje tylko systemem operacyjnym i to mocno zadziornym i często niepokornym wobec Wayne’a.
Trochę na siłę wprowadzono Supermana, podobnie jak wątek Gotham w serialu Smallville. Oczywiście, kiedyś trzeba było to zrobić, ale wydaje się za wcześnie. Być może interwencja Kryptonianina jest słuszna, to jednak wszystko to jest takie bez składu. Poza tym takie super przygotowanie Batmana do starcia z pociskiem nuklearnym wśród herosów wymaga odpowiedniego przygotowania. Może wypadałoby pokazać, choć odrobinę tego, tak jak zrobił to Zack Snyder w swoim nieudanym filmie z 2016 roku.
Japońskie mechy, japoński dynamizm
Rysunki w drugim tomie Batman. Pogromca Sprawiedliwości są dokładnie w takim samym stylu jak te z pierwszego tomu. Plansze oddają dynamikę scen akcji godną każdej strony komiksu japońskiego i budują odpowiedni nastrój, od mrocznego do epickiego zwłaszcza wtedy gdy pojawia się gość tomu – Supek. Postacie i architektura są starannie wykonane, mocno przypominają komiksy o nocnym życiu Tokio, które wypełnione Yakuzą świetnie stanowiłoby i tło dla Gotham. Oczywiście nie zabrakło także niespodziewanego motywu na końcu. Całość jednak składa się na kawał dobrej historii i sam nie mogę się doczekać, aż przeczytam kolejny tom i zobaczę, dokąd zmierza ta opowieść. Zwłaszcza, co stało się z rodzicami Bruce’a, gdyż w tej mandze nie wszystko jest oczywiste.