Stary/Nowy skład?
Ta prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalna drużyna superbohaterska na świecie pojawiała się na kartach komiksów w wielu różnych wersjach i konfiguracjach. Mieliśmy już np. stosunkowo młodą grupę West Coast Avengers, założoną przez Kapitana Amerykę Secret Avengers, czy drużynę z domieszką genu X, czyli Uncanny Avengers. Zdaje się więc naturalnym, że przyszła pora na kolejne odświeżenie konwencji i tak oto Marvel Fresh serwuje nam Savage Avengers – drużynę, w której skład wchodzi m.in. Wolverine, Punisher, Venom i… Conan?
Tak, Conan z Cymerii, ten sam barbarzyńca z kart powieści Roberta E. Howarda został przeniesiony wprost do świata Marvela. I w sumie nic dziwnego, wszak w komiksach nie brakuje postaci żywcem wyciągniętych z mitologii (np. Thor, Herkules), czy inspirowanych prozą innych autorów (o tym trochę później). Jednak nie wiem, czy tylko ja tak mam, ale czytając Savage Avengers odniosłem wrażenie, że to nie jest komiks o Avengersach, tylko właśnie o Conanie, dla którego reszta postaci jest zaledwie tłem.
Najwredniejsi bohaterowie Marvela
Cóż, co by jednak nie powiedzieć, to nasze tło jest przynajmniej barwne. Mamy więc Wolverine’a odcinającego ręce i głowy, Elektrę rzucającą sztyletami na prawo i lewo, Punishera strzelającego do wszystkiego i wysadzającego w powietrze, co się da, no i Venoma, który w zasadzie to niczym specjalnie się nie wyróżnia, no może poza byciem comic relief. Serio, na tym akurat się zawiodłem, bo Venoma jest tutaj tyle, co kot napłakał – dosłownie. Pojawia się na kilku stronach, a potem znika, więc jeśli to on jest postacią, która was szczególnie interesuje, to zostaliście ostrzeżeni. A, no i jest jeszcze Doctor Voodoo, chyba najbardziej opanowany członek tej pokręconej drużyny i być może przez to najmniej do niej pasujący.
Dodając do nich barbarzyńcę z Cymerii otrzymujemy przepis na czysty chaos, bo chyba nie ma lepszego określenia na to, co dzieje się w tym komiksie. Potężny czarnoksiężnik próbuje wezwać jakąś formę demonicznego bóstwa z planety znajdującej się gdzieś za Plutonem, do czego potrzebuje krwi najlepszych ludzi, głównie wojowników, ale nie pogardzi również kilkoma sędziami i śpiewakami operowymi, bo czemu nie? Pomagać mu będzie starożytny klan ninja, będący w zasadzie mięsem armatnim dla naszych zabijaków. W międzyczasie Conan skrzyżuje ostrze miecza z Rosomakiem, który zresztą użyje własnej krwi do przywrócenia do życia pewnej osoby (wychodzi na to, że Wolverine może teraz wskrzeszać zmarłych, jakby nie był już i tak dość silną postacią). Elektra poszatkuje przynajmniej kilku egipskich wojowników, a Punisher rozerwie ich za pomocą miny przeciwpiechotnej przyklejonej do własnych… pleców. Absurd goni absurd, a to zaledwie początek historii.
Ty zabijasz po swojemu, a ja po swojemu
Dobra, nie oszukujmy się, fabuła i tak jest jedynie pretekstem do niczym niepowstrzymanej rozwałki, ale jakże przyjemnej dla oka. Jest to zasługa przynajmniej kilku osób.
Za scenariusz odpowiada nie kto inny jak Gerry Duggan, czyli gość, który już od dłuższego czasu tworzy dla Domu Pomysłów. Duggan jest dobry w równoważeniu wszystkich postaci, z którymi ma do czynienia, sprawiając, że tak odmienna grupa działa całkiem dobrze, nawet jeśli wydaje się, że tacy bohaterowie nigdy nie powinni pojawić się w ramach jednego komiksowego tomu. Herosi co chwilę muszą się z kimś mierzyć, więc nie brakuje tutaj akcji, ale sprytny scenarzysta przeplata sceny walk zabawnymi dialogami.
Chociaż cały czas będę się upierał, że to Conan gra pierwsze skrzypce, to podoba mi się, że w Savage Avengers nie brakuje fragmentów rozwijających historię innych postaci, jak chociażby wątek Punishera i jego rodziny na Antarktydzie. Są to jednocześnie fragmenty, gdzie czujemy chemię pomiędzy bohaterami.
Rysunki są autorstwa Mike’a Deodato Jr., który prawdopodobnie narysował każdą postać w uniwersum Marvela. Jego kreska skupia się na postaciach pierwszoplanowych, ale reszta wygląda, w razie potrzeby, zarówno groźnie, jak i tajemniczo. Styl Mike’a sprawił, że sceny akcji były niezwykle dynamiczne, porywające i intensywne. Grafiki Patcha Zirchera i reszty są solidne i chociaż nie mają w sobie stylu, jaki miał Deodato, nadal są przyjemne dla oka.
Za kolorystykę odpowiada z kolei kilku artystów, czyli Frank Martin, Java Tartaglia, Tamra Bonvillain i Matt Milla. Dzięki nim zmieniające się sceny i lokacje są pełne życia, a w połączeniu ze scenariuszem nadają całości kinowego stylu.
Mamy czarownika do zgładzenia!
Pierwszy tom Savage Avengers łączy wielu różnych bohaterów i rzuca ich w wir szalonej akcji, która jakimś cudem wciąga. Fabuła jest prosta i pasuje bardziej do Conana niż do reszty drużyny, ale sama historia jest po prostu zabawna. Kreska współgra ze scenariuszem, pozwalając postaciom rozwijać się, a czytelnikowi zaangażować w budowany świat.
Śmiem zresztą twierdzić, że im dalej, tym lepiej, a ostatnie strony komiksu są świetne. Wspominałem wcześniej o innych autorach, z których Marvel czerpie inspiracje, prawda? Oprócz Roberta E. Howarda mamy też H.P. Lovecrafta. Zaciekawieni? Chcecie wiedzieć więcej? W takim razie sięgnijcie po Savage Avengers.