Ratunku, czarownica!
Rok 1665. W Europie panoszy się zbierająca śmiertelne żniwo zaraza. Nastroje społeczne pogarszają się – ludzie panikują, szukają kozła ofiarnego, którego mogliby obarczyć winą za plagę. W tej rzeczywistości musi odnaleźć się Grace (Charlotte Kirk) – młoda matka, a po tym, jak jej mąż nieoczekiwanie popełnia samobójstwo, także świeżo upieczona wdowa. I choć los dotąd nie obchodził się z nią łagodnie, najgorsze ma dopiero nadejść; gdy kobieta odrzuca zaloty wpływowego dziedzica (Steven Waddington), ten publicznie oskarża ją o zauroczenie. Tłum zarzut odbiera jednoznacznie – oto młódka zbluźniła, wszedłszy w konszachty z diabłem i praktykując czary. Wyrok może być tylko jeden – oto wszetecznica, podobnie jak przed laty jej matka, spłonąć ma na stosie. Zanim to jednak nastąpi, spędzi długie dnie i noce zamknięta w lochu, poddawana wymyślnym torturom.

Źródło: film-cred.com
Umrzeć z nudów
Twórcy filmu, z Neillem Marshallem – reżyserem i współscenarzystą – na czele, podejmują problem głęboko zakorzenionej mizoginii. Problem, który w krajobrazie kina po #metoo, czasie odzyskiwania podmiotowości przez ofiary przemocy i rozliczeń z systemowym seksizmem, jest i prawdopodobnie jeszcze długo pozostanie tematem częstym i nośnym. Ubrany w szaty gotyckiego horroru i zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami* niósł ze sobą potencjał na soczystą historię zemsty uciskanej jednostki lub przewrotną wariację na temat siły kobiecości i anachronizmu purytańskiego patriarchatu, jak choćby ciepło przyjęta Czarownica Roberta Eggersa. Mógł również zaczerpnąć inspirację z gotyckiej ikonografii i literatury, by stworzyć gęstą atmosferę grozy, wykorzystując obecne w opowieści elementy nadnaturalne. Nie zrobił tego – film kompletnie wyzuty jest z klimatu, a uczucie strachu zastępuje chwilami złość, chwilami frustracja, a najczęściej po prostu… znudzenie.
Marshall próbuje ratować honor wyskakującymi znikąd gębami i innymi prymitywnymi straszakami. Te jednak, pozbawione konkretnego pomysłu na wywołanie w widzach uczucia niepokoju, pozostają skrajnie nieskuteczne. Nie pomaga również forma, jaką raczą nas Marshall wraz z Lukiem Bryantem, autorem zdjęć. Wizualnie Klątwa… stoi pomiędzy spektaklem teatru telewizji a odcinkiem serialu z niższej półki. Oświetlone w niskim kluczu kadry miały zapewne w pewnym stopniu maskować niedociągnięcia i niedobory wynikające z niewygórowanego budżetu, ale, jak pokazują przykłady kultowe (operujące mikroskopijnymi stawkami Blair Witch Project, Paranormal Activity, Halloween, czy też te z nieco wyższej półki finansowej – Babadook, Piła czy choćby Zejście samego Marshalla), przy odrobinie determinacji i kreatywności skromne środki nie muszą stanowić wyłącznie przeszkody, mogą także stać się szansą. Tymczasem generyczne kostiumy i plany równie dobrze mogłyby być dziełem selekcji algorytmu. Siri, wygeneruj obrazki z epoki? Jakiej? A czy to ważne?

Źródło: substreammagazine.com
O tym, jak to chłop o babach prawił
Na wszystko można by było przymknąć oko, być może nawet pewne decyzje usprawiedliwić, gdyby u podstaw filmu leżał mocny, precyzyjny scenariusz, jasno komunikujący intencje Marshalla i pozostałych twórców (pod skryptem podpisali się również odtwórczyni głównej roli – Charlotte Kirk oraz Edward Evers-Swindell). Tymczasem trudno jednoznacznie odczytać, z czym właściwie mamy do czynienia. Grace nie jest bynajmniej podmiotem własnej historii, a przedmiotem ugruntowanej przez męski punkt widzenia fizycznej i psychologicznej przemocy. I choć intencje twórców wydają się szlachetne, nacisk, który ostatecznie położyli oni na wizualizację okrucieństwa, jakiego dopuszczają się oprawcy heroiny, sprawia, że zamiast feministycznego przesłania o sile kobiecości będącej solą w oku toksycznego, patriarchalnego otoczenia (taki, jak sądzę, był pierwotny zamysł) oglądamy toporne torture porn. Chłostana, bita i dźgana bohaterka drze się w niebogłosy, a wraz z nią cierpi widz…
Klątwa młodości nie sprawdza się więc ani jako gatunkowy horror o gotyckim zabarwieniu, ani feministyczny manifest. Trudno również doszukiwać się w niej śladów realizmu i skrupulatnie weryfikowanej faktografii – pod tym względem koszmarkowi Marshalla bliżej jest do fantazji na temat minionych epok, w której różne rzeczy (zarówno przyziemne, jak i te wykraczające poza granice ludzkiej percepcji) po prostu się przydarzają, bez wewnętrznej logiki i związku przyczynowo-skutkowego; o współczesnej angielszczyźnie zgrzytającej w ustach siedemnastowiecznych bohaterów nawet nie wspomnę. Za to w kwestii kobiecej traumy może warto po prostu… oddać głos samym kobietom**?

Źródło: alternateending.com
* Marshall sugeruje, że w procesach czarownic miało zginąć nawet ponad pół miliona osób. To dane zdecydowanie zawyżone; współcześnie szacuje się, że liczba ta oscylowała w granicach od 30 do 100 tysięcy ofiar, głównie kobiet – w tym prawdopodobnie około tysiąca w samej Polsce. Dla zainteresowanych tematem możemy polecić serię Bohdana Baranowskiego, o której na naszych łamach pisała Agnieszka.
** Z głowy wymienić mogę co najmniej kilka wartych uwagi tytułów – przebojową Obiecującą. Młodą. Kobietę. Emerald Fennell, seriale: Mogę cię zniszczyć Michaeli Coel, Niewiarygodne i serię medialną Złap i ukręć łeb.