Hamish Steele to brytyjski twórca animacji oraz rysownik, którego komiks Martwy punkt doczekał się wersji animowanej od Netflixa. Tytuł ten jest przygodówką naszpikowaną elementami paranormalnymi i dobrze wpisuje się w trend współczesnych lekko abstrakcyjnych produkcji od nowego pokolenia artystów. Jeśli jesteście fanami Steven Universe, Gravity Falls czy też Adventure Time losy Normy, Barneya i Pugsleya również mają szansę przypaść Wam do gustu.
A mogłam pójść pracować w McDonaldzie
Poznajcie niezwykły park rozrywki zbudowany na cześć słynnej aktorki Pauline Phoenix, nawiązujący do tytułów, w których grała. Pracuje w nim Norma – dziewczyna z problemami społecznymi, a od niedawna również jej najbliższy przyjaciel Barney i jego pies rasy mops, Pugsley. W Martwym punkcie niczego nie można być pewnym, a każdy dzień to kolejna niesamowita przygoda. Dzieje się tak za sprawą umieszczonego w parku przejścia prowadzącego do innych wymiarów, zamieszkiwanych przez demony, anioły oraz wszelkiego rodzaju dziwne twory. Na straży, by w świecie ludzi nie pojawiały się owe nietypowe postacie, stoi cyniczny i momentami mało rozgarnięty demon Courtney. I wszystko byłoby w porządku, gdyby wspomniany drużba wywiązywał się ze swoich zadań a nie… notorycznie zmieniał stronę, po której się znajduje. Courtney bowiem decyduje się zaprosić do świata ludzi strasznego i okrutnego króla demonów Temelukusa – pragnącego tronu oraz panowania nad światem. Magiczny monarcha nie spodziewa się jednak, że na drodze stanie mu sprytna paczka dzieciaków.
Hokus Pokus, czary mary, teraz twój mops to… demon stary
Nie sposób nie zauważyć, że styl rysowania Steele jest podobny do tego znanego ze Steven Universe. Postacie mają raczej obłe i pełne kształty, spore nosy oraz oczy, a dodatkowo specyficzną mimikę. Wiele w tych rysunkach abstrakcyjnych i całkowicie odjechanych pomysłów na postacie (np. demon w kształcie palca, albo echon metamorfujący własną prezencją topiąc swoje rysy twarzy). Zdecydowanie nie są to słodkie i urocze grafiki dla wszystkich, a raczej kolejna publikacja skierowana do odbiorców zaznajomionych z współczesnym nurtem rysowników i ich nowatorskimi pomysłami.
Dobra reprezentacja nie jest zła
Reprezentacje są mi znane przede wszystkim z mang, dlatego ciekawie było zetknąć się z postacią transpłciową w niejapońskim komiksie. Barney jest pokazany jako osoba zmagająca się z problemami rodzinnymi, jednak autor nie czyni tego tematu głównym wątkiem komiksu. Brak tolerancji ze strony rodziców, lęk oraz strach przed kolejnym odrzuceniem czy też próba samobójcza są pokazane na drugim planie, sporo zostawiając nam w domyśle (nigdy nie dostajemy konkretnego opisu, co bohater chciał sobie zrobić, pada jedynie tekst, iż jego brat był bliski stracenia rodzeństwa). To, jak autor wplata temat LGBTQ+, pozwala nam lepiej zrozumieć motywacje Barneya i buduje ciekawą postać z konkretnym charakterem, co według mnie jest dobrym rozwiązaniem i w odpowiedni sposób przedstawia ową problematykę.
Nie umiem w egzorcyzmy, ale mogę cię zmienić w lazanię
Martwy punkt to zbiór ciekawych pomniejszych wydarzeń, walk z demonami, potyczek emocjonalnych i decyzji (często również moralnych). Wszystko jednak łączy się ze sobą i prowadzi do ciekawego, choć smutnego zakończenia. Autor zdecydowanie dobrze przemyślał narastające napięcie i dawkowanie informacji, więc album czyta się z niegasnącymi emocjami oraz zainteresowaniem. Zakończenie wstępnie sugeruje, co zadzieje się w kontynuacji, więc pozostaje wyłącznie czekać na kolejny tom. Wracając do pytania z początku tekstu – zrobiłam błąd, rozpoczynając swoją przygodę z Martwym punktem od animacji, komiks jest w mojej opinii lepszy.