Ze starym małżeństwem jest tak, że partnerzy raz się kłócą i strzelają fochy, a następnie kochają jak gdyby nigdy nic. Tak samo jest ze mną i serialem "Nie z tego świata". Już po raz trzynasty wraz z braćmi Winchester będziemy zabijać demony, jeździć w tę i z powrotem niezawodną Impalą, opiekować się dzieckiem Lucyfera i szukać przejścia do alternatywnej rzeczywistości. Jednak czy tym razem scenarzyści są w stanie zaserwować nam coś nowego, czy może serialowy kotlet będzie odgrzany na zbyt głębokim tłuszczu?
Serial Nie z tego świata albo się kocha, albo nienawidzi. I nie ma niczego pomiędzy. Znam takich, których niezmiennie zachwyca wszystko już od pierwszego sezonu. Ale są też osoby, które z dezaprobatą kręcą głową: „To zaczyna przypominać Modę na sukces!”. Przygodę z serialem rozpoczęłam w 2005 roku, kiedy bracia wyruszyli szukać swojego ojca, Johna Winchestera. Przyznam ze wstydem – w pewnym momencie porzuciłam produkcję. Wróciłam do niej wraz z emisją dwunastego sezonu. Ile zmieniło się od tego czasu?
Niania potrzebna od zaraz
Dwunasty sezon był ciężki. Zarówno pod względem samej fabuły, jak i panującej w nim atmosfery. Producenci zaserwowali dwuodcinkowe zakończenie (notabene, coraz popularniejsze), które doprowadziło do końca niektóre wątki, ale odsunęło na bok te najciekawsze. Zakończono temat brytyjskich Ludzi Pisma. I tyle, jeśli chodzi o błądzenie we mgle.
Producenci w dość brutalny sposób rozprawili się z najważniejszymi postaciami: Castielem, Roweną i Crowley’em. Ot wzięli i ich uśmiercili. O ile rozumiem zabicie flegmatycznego anioła, o tyle usunięcie rudowłosej czarownicy i dwuznacznie moralnego, niezatapialnego demona doprowadziło mnie do czystej frustracji. Przy czym ten ostatni definitywnie zakończył swoja rolę, o czym oficjalnie poinformował. Nie, nie. Tak się nie bawimy, drodzy scenarzyści.
Lucyfer wraz z Mary Winchester (tak, matką naszych braci) utknęli w alternatywnej rzeczywistości, w której bracia nie uratowali świata od Apokalipsy. Wystarczyło kilka prostych sierpowych, żeby kobieta posłała diabła hen daleko. Jednak w pewnym momencie zaciekli wrogowie będą musieli zjednoczyć siły przeciwko komuś, kogo dobrze znamy, a jego alternatywna osobowość przyprawia o zawrót głowy. Powitajmy Michała!
A kolejnym problemem (jakby nie patrzeć) jest to, że Lucyfer jest tatusiem! Ot, urodził mu się dorosły już (ale mentalnie będący dzieckiem) nefilim o uroczym imieniu Jack. Zgadnijcie, kto zostanie dla niego rodziną zastępczą…
Pierwszy odcinek trzynastego sezonu zaczyna się dokładnie tam, gdzie zakończył dwunasty. Bracia opłakują zarówno Castiela (nie wiem po co), jak i matkę – jeszcze nie wiedzą, że jednak żyje. A że w tym serialu tak naprawdę nikt nie umiera na dobre (chyba, że kończy mu się umowa), nasz anioł ponownie wróci do świata żywych. Tylko nie wiadomo, czy w takiej formie, w jakiej odszedł. To samo tyczy się innych głównych postaci, które zaskoczyć nas mogą swoją obecnością.
Bracia pozostają z niewinnym i nieznającym jeszcze świata Jackiem. Myślałam, że widziałam już wszystko – spadające anioły, zbiorowe zgony bohaterów czy częste wizyty w piekle. Ale bracia jako pełnoprawna rodzina zastępcza i Sam czytający poradniki dla przyszłych rodziców?
Winchesterowie od razu podzielili się na dwa fronty – dobry wujek Sam, który pamięta czasy, kiedy był uzależniony od krwi demona, widzi w nefilimie dobro i stara się go uczyć życia na tym ziemskim padole. Natomiast Dean zgrywa tego złego – dla niego Jack to syn diabła, więc na pewno marzy o zniszczeniu całego świata. Jeśli nie teraz, to swoje moce wykorzysta, aby coś sknocić. Nie kryje dla niego pogardy, a zachowaniem czasami przypomina mi swojego ojca, Johna. Stąd między braćmi dochodzi do spięć. Jack chcąc pokazać swoją pozytywną naturę, miesza w życiu kilku osób i niezamierzenie powoduje, że Winchesterowie muszą zaprzestać kłótni i połączyć swoje siły. A to dopiero początek ich problemów…
Jak zdobyć eliksir nieśmiertelności?
Oczywiście fabuła wciąż kręci się wokół braci Winchesterów, którzy od pewnego czasu zamienili się rolami. Dean, zawsze ten rozsądniejszy i twardszy, zalewa się alkoholem po stracie najbliższych mu osób, nawet tony jedzenia mu nie pomagają. Natomiast Sam ma na głowie wychowanie bękarta diabla, którego naprowadzić chce na dobrą drogę. Odbywa też mnóstwo typowych sesji terapeutycznych z bratem. A że Jack jest przysłowiową kością niezgody, Winchesterowie potrafią skoczyć sobie do gardeł. Poza tym przeważnie jeżdżą swoją Impalą i rozmawiają (ach, ten fetysz kina drogi), czasami uciekają, walczą czy zmartwychwstają. Lub szukają zaklęcia namierzającego nefilimy czy artefaktów otwierających portal do alternatywnej rzeczywistości. Ot, zwykłe życie przeciętnego łowcy demonów.
Jeśli chodzi o kreacje głównych postaci (które mogę wymienić bez spoilerowania), najbardziej jestem zadowolona z Castiela. Czasami ciamajdowaty i mało asertywny anioł w końcu tupnie nogą i wyrazi swoje zdanie. Tym bardziej, że chwilowo zawrze sojusz z samym Lucyferem, co nie może skończyć się dobrze dla żadnego z nich.
Natomiast Lucyfer chwilowo porządzi w niebie, ale czując narastającą w nim ojcowską miłość (powiedzmy), zrobi wszystko, by odzyskać syna. Natomiast Mery odkryje, że jej alternatywna osobowość nieźle namieszała w historii ludzkości. To samo tyczy się Michała, który swoją determinacja zniszczenia ludzkości sprawiał, że miałam go dosyć. Serio, bywał równie irytujący jak telemarketerzy.
Jak już wspomniałam, nikt tu nie umiera na dobre. Ponownie zobaczymy stare twarze, za którymi ja osobiście się stęskniłam. Niestety, nie mogę powiedzieć, kto wróci do serialu, bo część osób ponownie zostanie uśmiercona. Pojawia się też smaczek dla wiernych fanów serialu. W tym sezonie zobaczymy wiele epizodycznych postaci z innych części. Więc bądźcie czujni!
Hey! Ho! Let’s go!
Producentów doceniam za to, że w tym sezonie zeszli z tonu i zaserwowali nam lżejszy klimat, dzięki czemu bohaterowie żartami sypią jak z rękawa (znowu!). Dogryzają sobie i rzucają dwuznacznymi tekstami. Pojawia się nawet pomysł odwiedzin klubu nocnego! Po poprzedniej, przytłaczającej części, poczułam powiew świeżości i nadzieję na to, że serial wróci do swoich korzeni.
Dramat, horror, thriller, komedia, kreskówka, western – producenci nie szczędzili nam wrzucenia wszystkich gatunków w jedną produkcję. Bracia na Dzikim Zachodzie, rozwiązywaniem zagadek razem z ekipą Scooby-Doo czy praca dla włoskiego mafioza… Scenarzyści w dość ciekawy i oryginalny sposób w każdym odcinku starali się nawiązać do innego gatunku filmowego. Jednym razem popłakałam się jak bóbr, innym brzuch bolał mnie ze śmiechu. Ale chyba o to chodziło.
W serialu, jak zawsze, poruszone zostaną kwestie przyjaźni, miłości i oddania. W jednym z odcinków porozmawiamy o wierze, a w innym o trudnych wyborach osób, którym nie wiadomo, czy można ufać. Do dzisiaj zdumiewa mnie, że po tylu perypetiach bracia trzymają się razem i są w stanie oddać za siebie życie. Lecz jakby nie patrzeć, cokolwiek by nie zrobili, czyjś koniec będzie tragiczny (zazwyczaj dla osób im pomagających).
W sezonie trzynastym brawa należą się twórcom za wizualne rozróżnienie dwóch rzeczywistości – tej, gdzie bracia są z Castielem, która jest „taka, jaką znamy” i tej alternatywnej, gdzie przebywają Lucyfer z Mary, która jest szara, bezbarwna i przytłaczająca.
Jestem muzycznym zboczuchem. Ten serial nigdy mnie nie zawiódł, jeśli chodzi o ścieżkę dźwiękową. Rip this joint Led Zeppelin, Nothing else matters Metalliki czy It’s never too late zespołu Steppenwolf . Te i inne smaczki są idealnie dobrane pod odcinek i akcję. Czasami zapłaczemy, a innym razem będziemy się śmiać, poszerzymy także horyzonty, gdy w jednym z odcinków usłyszymy Leich Pax vita salus w wykonaniu Schola Gregoriana Pragensis i Petry Noskaiovej.
Kotleta podano do stołu, Milordzie
Nie na „ohah” i „ahah” serial stoi. Poważnym jego minusem jest łatwość w pozbywaniu się bohaterów Ot, przyzwyczaisz się do któregoś, a nawet polubisz. I bęc! Zostaje po nim kupka rudych włosów.
To samo tyczy się fabuły. Pisanie scenariusza do trzynastu sezonów tak, aby każdy odcinek był oryginalny, nie sprzyja zbytnio kreatywności. W serialu zakończono (lub nie) wiele wątków, ukazano prawdziwy potworny przegląd mitów i wierzeń. W tym sezonie producenci wracają do tego, co znają… ale to już było. Czasami fabuła balansuje na skraju absurdu i nie wytrzymuje zderzenia się z czysta logiką. W dodatku przyznam, że nie lubię niektórych scenarzystów. Może i nie podam nazwisk, ale po odcinku widzę na napisach, kto go zmajstrował. I zawinił.
W pewnym momencie w serialu pada zdanie, że może czas odejść na emeryturę. Bo w końcu ile razy można ginąć, walczyć z potworami, wskrzeszać przyjaciół i ratować świat od apokalipsy? Może ludzkośc po prostu jest skazana na zagładę? Gdyby dotarło to do braci, mogliby zacząć w spokoju pić drinki w cieniu palm.
Quo Vadis, serialu?
Podsumowując – jestem wielka fanką Nie z tego świata i nią pozostanę. Pomimo wyczerpania fabuły i pewnych logicznych nieścisłości, przygody Sama i Deana wciąż mnie zaskakują oraz fascynują. Zmiany motywacji innych postaci, powrót osób, których mi naprawdę brakowało – tutaj niejednokrotnie zostałam mile zaskoczona, nawet jeśli chwilę później zostałam z uczuciem rozczarowania. Podziwiam oprawę wizualna, a przede wszystkim dźwiękową, bo tutaj producenci nigdy nie zawiedli. Miło by było, gdyby historia braci Winchester została epicko zakończona. Ale po ostatnim odcinku, który wbił mnie w fotel, wiem, że to jeszcze nie koniec.
Najlepszy serial, mam nadzieję na 14 sezon <3