Czasem dochodzi do sytuacji, że jeden z superzłoczyńców staje się tak popularny, że otrzymuje własną serię. Czy Venom. Zabójczy obrońca za sprawą nietypowego protagonisty wyróżni się na tle innych superbohaterskich pozycji?
W poszukiwaniu swojego miejsca na świecie
Eddie Brock rezygnuje z polowania na Spider-mana i powraca do swojego rodzinnego miasta, do pięknego San Francisco. To właśnie tu chce uwić sobie przytulne gniazdko, co nie jest zbyt łatwe, bo przy pierwszej próbie wynajmu mieszkania policyjny patrol w mig go rozpoznaje. Ostatecznie w pościg za nim wyruszają jeszcze Spider-man, żądni zemsty Przysięgli i zakute w stal goryle Rolanda Treece’a. Eddiego czeka zatem nie lada orzech do zgryzienia, ale zawsze może liczyć na pomoc swojego symbionta. I jako Venom z dziką rozkoszą rozwala łby wszelkim przeciwnikom. Choć równie chętnie staje w obronie bezbronnych, w tym grupy bezdomnych, na których polują zbiry Treece’a. Akcja gna na złamanie karku, więc przede wszystkim należy spodziewać się solidnego okładania po pyskach. Venom. Zabójczy obrońca to po prostu solidny kawał dobrego komiksu superbohaterskiego. Pewną odskocznią od walki są retrospekcję ukazujące młodość Eddiego Brocka, ale poświęcono temu wątkowi niewiele miejsca. Z jednej strony trochę lepiej możemy więc zrozumieć jego motywacje, a z drugiej wpływa to znacznie na odbiór tej postaci.
Spider-man kontra Venom
Choć bohaterem tytułowym jest Eddi Brock, to równie istotną postacią jest też Spider-Man. Gdy dowiaduje się on z wiadomości o poczynaniach Venoma, targany poczuciem winy, wyrusza do San Francisco. Od samego początku musi zmagać się z przeciwstawnymi emocjami. Bo choć Eddie Brock jest superzłoczyńcom, to jednocześnie faktycznie staje w obronie niewinnych. Stosuje co prawda brutalniejsze metody, ale nie da się go jednoznacznie zaklasyfikować jako typowego „złola”. Najmocniejszą stroną komiksu według mnie są właśnie relację tych dwóch bohaterów. Z jednej strony walczą ze sobą, a z drugiej… współpracują. Szkoda, że w podobnych odcieniach szarości nie przedstawiono Rolanda Treece’a. Według mnie zachowuje się po prostu bezsensownie. Na dodatek spodziewałem się tutaj ciekawszej intrygi. Orwell Taylor i jego Przysięgli dają nieźle w kość Venomowi, lecz z nimi też jest pewien istotny problem – po epickiej potyczce w połowie tomu już więcej się nie pojawiają. Być może ten motyw został rozwinięty w innych zeszytach poświęconych kosmicznemu symbiontowi, ale i tak ten wątek sprawia wrażenie urwanego. Ostatnią drobną skazą w scenariuszu jest ojciec Eddiego Brocka. Dzięki niemu twórcy wtrącili retrospekcję, ale tak naprawdę ta postać niczego konkretnego nie wnosi do fabuły. I spotkanie z nim Petera Parkera, a po chwili Spider-Mana też jest w gruncie rzeczy niepotrzebne, a przynajmniej scenarzysta nie wykorzystał należycie tego pomysłu.
Zabójcze piękno symbiontu
Podoba mi się kreska w komiksach superbohaterskich z końca dwudziestego wieku. Z wielką przyjemnością czytało mi się tę pozycję. Venom wygląda obłędnie, zaiste jest z niego zabójczy obrońca. Szczególne wrażenie robią kły. Bardzo dobrze wyglądają też starcia bohaterów. Nie mam tu żadnych zastrzeżeń, styl Marka Bagleya i Rona Lima bardzo mi odpowiada. Wydanie poza samym komiksem oferuje jeszcze kilka okładek alternatywnych i to wszystko, a do tego wypatrzyłem dwie literówki.
Czy warto przygarnąć Venoma?
Venom. Zabójczy obrońca to przyjemna lektura, od której ciężko się oderwać za sprawą dynamicznych scen walki i nagłych zwrotów akcji. W zasadzie nie ma tu za dużo miejsca na odpoczynek. Bo jak nie zbiry Treece’a, to Przysięgli albo Spider-man atakują Venoma. Jak ktoś lubi komiksy o tych postaciach, to na pewno się nie zawiedzie. Nie znalazłem tu co prawda nic oryginalnego, ani szczególnie zapadającego w pamięć, ale i tak bawiłem się wyśmienicie.