Ponieważ moja recenzja dotyczy zakończenia serii, konieczne staje się ocenienie jej jako całości. Będę zatem nawiązywać do wydarzeń z poprzednich sezonów.
Z finałami jest tak, że często potrafią zawieść oczekiwania. Albo są przewidywalne, albo próbują takie nie być. Czasami twórcy chcą na siłę zaskoczyć, pokazać coś, czego widzowie się nie spodziewali. Bywa i tak, że robią wszystko, by zadowolić fanów – uśmiercają bohaterów lub serwują takie zakończenie, które oszczędza nasze ulubione postacie.
Jak zwykle sytuacja jest beznadziejna
Wydaje się, że kłopoty bohaterów nie mają końca. Sypha i Trevor po klęsce, jaką poniekąd ponieśli w trzecim sezonie, i utracie wiary w sens swych działań (chyba w ludzi też), wędrują dalej, walcząc ze złem. W drodze trafiają na sektę, której celem jest przywrócenie Drakuli do życia.

Źródło: Netflix
W poszukiwaniu informacji duet udaje się do miejsca, w którym wszystko się zaczęło – do Targowiszte, gdzie zabito matkę Alukarda. Tam znowu będą musieli stoczyć kolejne walki. Podziemia miasta skrywają tajemnice. Jednocześnie przynoszą rozwiązania dla kolejnych problemów czekających naszych bohaterów w niedalekiej przyszłości. Tymczasem Adrian Tepesz szuka sensu życia i dość niespodziewanie rusza na pomoc wiosce gnębionej przez potwory.
Izaak vs. Hektor i wampiry
Hektor i Izaak zaskoczyli mnie pozytywnie. Poprzednio miałam mieszane uczucia do tych postaci, teraz naprawdę zyskali w moich oczach. Myślałam, że Izaak będzie próbował zniszczyć ludzkość.
Właściwie zacnie wszystko tu grało, zwłaszcza pod względem fabularnym. Mężczyźni ewidentnie weszli na wyższy poziom mądrości życiowej i skonfrontowali się z uprzednio popełnionymi błędami, wychodząc ze starcia obronną ręką. Spodziewałam się większej roli Carmilli, jej walki z innymi frakcjami, ewentualnie zawiązaniu sojuszy. I na szczęście ta sprawa została załatwiona w miarę sprawnie.
Ogólnie wiele postaci „oprzytomniało” w tym sezonie. Jak się okazało, siostry Carmilli niekoniecznie popierały jej działania.
Martwiłam się o Alukarda – niepotrzebnie
Alukard wrócił na dobrą stronę, chociaż właściwie trudno jednoznacznie stwierdzić, czy stał się kiedykolwiek zły. Wcześniej pojawiły się pewne niepokojące sygnały – poprzedni sezonu plus kontynuowanie „hobby” jego ojca – nabijania delikwentów na pale. W końcu jakieś cechy dziedziczymy po swoich rodzicach. Adrian Tepesz, co prawda nieco się stoczył, uskuteczniając nałogowe picie alkoholu i brak dbałości o higienę. O mój Boże, zmieniam się w Belmonta – wypowiedziane przez wampira, rozbawiło mnie autentycznie. Jednak nie odmówił pomocy ludziom w potrzebie. Dodatkowo nawiązał nowe relację, w tym z Gretą – kobietą stojącą na czele wioski, którą ocalił.

Źródło: Netflix
A cytując słowa tejże bohaterki – Jesteś w okolicy od kilku miesięcy. Snujesz się po lesie. Rozstawiłeś wokół swojego dziwnego zamku ciała na palach. Jesteś w połowie wampirem, cuchniesz winem i sprawiasz wrażenie przynajmniej w połowie szalonego.
Na kłopoty Belmont i Sypha i Alukard…
Wyczekiwałam z utęsknieniem na powrót ulubionego trio. Głównie ich wspólnego działania brakowało mi w 3. sezonie. Od razu przechodzą do rzeczy, świetnie się uzupełniają (synchronizowanie ruchów w walce) i faktycznie widać istniejące między nimi więzi przyjaźni.

Źródło: Netflix
W końcu, kto, nie jak oni, poradzi sobie z szalonym uczonym (Saint Germain), Ponurym Żniwiarzem i innymi potworami. Praktyka czyni mistrza i najwyraźniej nasi bohaterowie są w tym, co robią coraz lepsi. Myślałam przez moment, że do zrealizowania swojego chorego planu antagoniści będą chcieli wykorzystać Trevora i Syphę – ale w sumie wszystko sprowadziło się ponownie do Draculi i Lisy.
Castlevania była taką serią, w której postacie jednocześnie ciągle ewoluowały i pozostawały sobą. Ich decyzje były zgodne z duchem dalszej kreacji bohaterów. Jestem zachwycona rozwojem postaci na przestrzeni serii, szczególnie widocznym w przypadku tej trójki. Dużo przeżyli, ale wyszli ze wszystkiego silniejsi i stali się lepszymi osobami.
Belmont zrzucił pelerynę – nadchodzi coś epickiego
Spodziewałam się innego zakończenia wątków: Belmonta, Lisy i Vlada. Mała dygresja – mina Alukarda stojącego przy koniu po powrocie przyjaciela była po prostu bezcenna. Trevor po raz kolejny udowadnia, że, chociaż na to nie wygląda i tak się nie zachowuje, ma dużą wiedzę i jest całkiem inteligentny. Nie wiem, czy to tkwi w autoironii postaci, ale porównując go do pozostałych bohaterów, to jego sytuacja wcale nie jest aż taka zła. Kto powiedział, że potrzeba lśniącej zbroi i wybornego rumaka, by ratować świat. Tu liczą się przede wszystkim umiejętności. Jest gotowy do poświęcenia się za przyjaciół i pod tym płaszczem samotnika skrywa ciepłą i troskliwą osobę.
Śmierć – Ponury Żniwiarz zachowywał się momentami jak Golum z tym swoim – Mój skarb, które zresztą padło z jego ust. Ostatnia walka Trevora z największym antagonistą była dynamiczna, a bohater po raz kolejny udowodnił, że mało co może go zabić, a Belmontowie znają się jak nikt na swojej profesji. Zresztą na brak walk w Castlevanii nie mogliśmy narzekać, szczególnie w finałowej serii.
Wniosek – miłość jest najważniejsza?
Dawno nie spotkałam się z takim tytułem, którego zakończenie faktycznie mnie zaskakiwało, a jednocześnie satysfakcjonowało. Część elementów można było przewidzieć – ale Castlevanię od początku oglądałam w trybie no spoiler.
Może happy endy są przereklamowane, ale jeśli szczęście nie nastąpi tak po prostu i zostanie okupione wielkimi ofiarami, można je zaakceptować.

Źródło: Netflix
Nie trudno dojść do konkluzji – której w takim stopniu się po tej serii nie spodziewałam – najważniejsza jest miłość i troska o drugiego człowieka. Wszystkich łączy pragnienie ochrony najbliższych i tylko takie osoby będą w stanie przetrwać. Okazuje się, że wbrew wszystkiemu ludzi łączy potęga miłości.
Jednak produkcja posiada też pewne mankamenty. W warstwie wizualnej miałam szczególny problem z dwoma elementami. Tło z daleka – wygląda tak, jakby bohaterowie stali na tle jakiejś kotary – jest nienaturalnie płaskie np. półki w bibliotece. Inna kwestia to zęby postaci. Nie wiem, czy to wynikało z cieniowania, złego doświetlenia, ale wyglądały nienaturalnie, zniekształcając twarze postaci – szczególnie u Izaaka i Hektora. Chociaż za ten sezon odpowiadało ponownie studio Powershouse, kreska zdawała się być inna w stosunku do starszych odcinków – rysy twarzy, rzęsy bohaterów. W kolejnych odcinkach rysy twarzy stawały się bardziej wyraźnie, ostre, mniej rozmyte. Mam też wrażenie, że ruchy postaci były bardziej płynne, a animacja zyskała na dynamice. Twórcy jak zwykle sprostali zadaniu i stworzyli animację na wysokim poziomie. Aktorzy użyczający głosu postaciom ponownie zrobili do doskonale.