Site icon Ostatnia Tawerna

Kto podskoczy Belmontowi? – recenzja 4. sezonu serialu „Castlevania”

Wyczekiwany przez wielu czwarty sezon Castlevanii był zarazem pożegnaniem ze znanymi nam bohaterami. Jedno trzeba przyznać, udało się osiągnąć coś, czego nie potrafiły inne znane serie. Jak wypadł finał opowieści o pogromcach potworów nieustannie ratujących ludzkość przed zagładą?

Ponieważ moja recenzja dotyczy zakończenia serii, konieczne staje się ocenienie jej jako całości. Będę zatem nawiązywać do wydarzeń z poprzednich sezonów.

Z finałami jest tak, że często potrafią zawieść oczekiwania. Albo są przewidywalne, albo próbują takie nie być. Czasami twórcy chcą na siłę zaskoczyć, pokazać coś, czego widzowie się nie spodziewali. Bywa i tak, że robią wszystko, by zadowolić fanów – uśmiercają bohaterów lub serwują takie zakończenie, które oszczędza nasze ulubione postacie.

Jak zwykle sytuacja jest beznadziejna

Wydaje się, że kłopoty bohaterów nie mają końca. Sypha i Trevor po klęsce, jaką poniekąd ponieśli w trzecim sezonie, i utracie wiary w sens swych działań (chyba w ludzi też), wędrują dalej, walcząc ze złem. W drodze trafiają na sektę, której celem jest przywrócenie Drakuli do życia.

Źródło: Netflix

W poszukiwaniu informacji duet udaje się do miejsca, w którym wszystko się zaczęło – do Targowiszte, gdzie zabito matkę Alukarda. Tam znowu będą musieli stoczyć kolejne walki. Podziemia miasta skrywają tajemnice. Jednocześnie przynoszą rozwiązania dla kolejnych problemów czekających naszych bohaterów w niedalekiej przyszłości. Tymczasem Adrian Tepesz szuka sensu życia i dość niespodziewanie rusza na pomoc wiosce gnębionej przez potwory.

Izaak vs. Hektor i wampiry

Hektor i Izaak zaskoczyli mnie pozytywnie. Poprzednio miałam mieszane uczucia do tych postaci, teraz naprawdę zyskali w moich oczach. Myślałam, że Izaak będzie próbował zniszczyć ludzkość.

Właściwie zacnie wszystko tu grało, zwłaszcza pod względem fabularnym. Mężczyźni ewidentnie weszli na wyższy poziom mądrości życiowej i skonfrontowali się z uprzednio popełnionymi błędami, wychodząc ze starcia obronną ręką. Spodziewałam się większej roli Carmilli, jej walki z innymi frakcjami, ewentualnie zawiązaniu sojuszy. I na szczęście ta sprawa została załatwiona w miarę sprawnie.

Ogólnie wiele postaci „oprzytomniało” w tym sezonie. Jak się okazało, siostry Carmilli niekoniecznie popierały jej działania.

Martwiłam się o Alukarda – niepotrzebnie

Alukard wrócił na dobrą stronę, chociaż właściwie trudno jednoznacznie stwierdzić, czy stał się kiedykolwiek zły. Wcześniej pojawiły się pewne niepokojące sygnały – poprzedni sezonu plus kontynuowanie „hobby” jego ojca – nabijania delikwentów na pale. W końcu jakieś cechy dziedziczymy po swoich rodzicach. Adrian Tepesz, co prawda nieco się stoczył, uskuteczniając nałogowe picie alkoholu i brak dbałości o higienę. O mój Boże, zmieniam się w Belmonta – wypowiedziane przez wampira, rozbawiło mnie autentycznie. Jednak nie odmówił pomocy ludziom w potrzebie. Dodatkowo nawiązał nowe relację, w tym z Gretą – kobietą stojącą na czele wioski, którą ocalił.

Źródło: Netflix

A cytując słowa tejże bohaterki – Jesteś w okolicy od kilku miesięcy. Snujesz się po lesie. Rozstawiłeś wokół swojego dziwnego zamku ciała na palach. Jesteś w połowie wampirem, cuchniesz winem i sprawiasz wrażenie przynajmniej w połowie szalonego.

Na kłopoty Belmont i Sypha i Alukard…

Wyczekiwałam z utęsknieniem na powrót ulubionego trio. Głównie ich wspólnego działania brakowało mi w 3. sezonie. Od razu przechodzą do rzeczy, świetnie się uzupełniają (synchronizowanie ruchów w walce) i faktycznie widać istniejące między nimi więzi przyjaźni.

Źródło: Netflix

W końcu, kto, nie jak oni, poradzi sobie z szalonym uczonym (Saint Germain), Ponurym Żniwiarzem i innymi potworami. Praktyka czyni mistrza i najwyraźniej nasi bohaterowie są w tym, co robią coraz lepsi. Myślałam przez moment, że do zrealizowania swojego chorego planu antagoniści będą chcieli wykorzystać Trevora i Syphę – ale w sumie wszystko sprowadziło się ponownie do Draculi i Lisy.

Castlevania była taką serią, w której postacie jednocześnie ciągle ewoluowały i pozostawały sobą. Ich decyzje były zgodne z duchem dalszej kreacji bohaterów. Jestem zachwycona rozwojem postaci na przestrzeni serii, szczególnie widocznym w przypadku tej trójki. Dużo przeżyli, ale wyszli ze wszystkiego silniejsi i stali się lepszymi osobami.

Belmont zrzucił pelerynę – nadchodzi coś epickiego

Spodziewałam się innego zakończenia wątków: Belmonta, Lisy i Vlada. Mała dygresja – mina Alukarda stojącego przy koniu po powrocie przyjaciela była po prostu bezcenna. Trevor po raz kolejny udowadnia, że, chociaż na to nie wygląda i tak się nie zachowuje, ma dużą wiedzę i jest całkiem inteligentny. Nie wiem, czy to tkwi w autoironii postaci, ale porównując go do pozostałych bohaterów, to jego sytuacja wcale nie jest aż taka zła. Kto powiedział, że potrzeba lśniącej zbroi i wybornego rumaka, by ratować świat. Tu liczą się przede wszystkim umiejętności. Jest gotowy do poświęcenia się za przyjaciół i pod tym płaszczem samotnika skrywa ciepłą i troskliwą osobę.

Śmierć – Ponury Żniwiarz zachowywał się momentami jak Golum z tym swoim – Mój skarb, które  zresztą padło z jego ust. Ostatnia walka Trevora z największym antagonistą była dynamiczna, a bohater po raz kolejny udowodnił, że mało co może go zabić, a Belmontowie znają się jak nikt na swojej profesji. Zresztą na brak walk w Castlevanii nie mogliśmy narzekać, szczególnie w finałowej serii.

Wniosek – miłość jest najważniejsza?

Dawno nie spotkałam się z takim tytułem, którego zakończenie faktycznie mnie zaskakiwało, a jednocześnie satysfakcjonowało. Część elementów można było przewidzieć – ale Castlevanię od początku oglądałam w trybie no spoiler.
Może happy endy są przereklamowane, ale jeśli szczęście nie nastąpi tak po prostu i zostanie okupione wielkimi ofiarami, można je zaakceptować.

Źródło: Netflix

Nie trudno dojść do konkluzji – której w takim stopniu się po tej serii nie spodziewałam – najważniejsza jest miłość i troska o drugiego człowieka. Wszystkich łączy pragnienie ochrony najbliższych i tylko takie osoby będą w stanie przetrwać. Okazuje się, że wbrew wszystkiemu ludzi łączy potęga miłości.

Jednak produkcja posiada też pewne mankamenty. W warstwie wizualnej miałam szczególny problem z dwoma elementami.  Tło z daleka – wygląda tak, jakby bohaterowie stali na tle jakiejś kotary – jest nienaturalnie płaskie np. półki w bibliotece. Inna kwestia to zęby postaci. Nie wiem, czy to wynikało z cieniowania, złego doświetlenia, ale wyglądały nienaturalnie, zniekształcając twarze postaci – szczególnie u Izaaka i Hektora. Chociaż za ten sezon odpowiadało ponownie studio Powershouse, kreska zdawała się być inna w stosunku do starszych odcinków – rysy twarzy, rzęsy bohaterów. W kolejnych odcinkach rysy twarzy stawały się bardziej wyraźnie, ostre, mniej rozmyte. Mam też wrażenie, że ruchy postaci były bardziej płynne, a animacja zyskała na dynamice. Twórcy jak zwykle sprostali zadaniu i stworzyli animację na wysokim poziomie. Aktorzy użyczający głosu postaciom ponownie zrobili do doskonale.

Nasza ocena: 8,5/10

Niby szkoda, że to już koniec. Ale nie należy się smucić, bo nic nie cieszy tak, jak godne zakończenie ulubionej serii. Może i to finał przygód Trevora, Syphy i Alukarda, ale zapowiedziano nowe projekty osadzone w tym samym uniwersum. Bezapelacyjnie, Castlevanię trzeba obejrzeć!

Fabuła: 9/10
Bohaterowie: 9/10
Oprawa wizualna: 8/10
Oprawa dźwiękowa: 8/10
Exit mobile version