Dosłownie czarny piątek
Ciężko będzie się ustrzec aluzji kulinarnych w tej recenzji. Centralnym punktem akcji jest bowiem Święto Dziękczynienia, ulubiony dzień pasjonatów pieczenia indyka oraz kapitalistów, którzy zacierają łapy, by w Black Friday uwieść konsumentów nowymi promocjami. Do tej drugiej grupy należy Thomas Wright, lokalny bogacz i właściciel marketu RightMart, z wiadomej okazji obleganego co roku przez hordy ludzi. Sytuacja jeszcze bardziej zgęstnieje, gdy jeden z takich czarnych piątków skończy się tragedią, a rok po tych wydarzeniach w miasteczku pojawi się tajemniczy morderca.
Antykapitalistyczne filmy zawsze przyciągają moją uwagę trochę bardziej niż pozostałe, więc oczy mi się automatycznie zaświeciły na widok doskonałej sekwencji, którą Eli Roth otwiera swój film. Pomysłowa brawurowa, krwawa – więcej o niej nie wspomnę, to trzeba zobaczyć samemu. Ale, ale – reżyser, znany z Hostelu czy The Green Inferno nie serwuje widzowi nadmiernie intelektualistycznych rozważań na temat ludzkich postaw i patetycznego starcia tradycji z konsumpcyjną chciwością. Jest ona motywem przewodnim filmu, zjawiskiem, które pośrednio pchnęło mordercę do działania, ale Roth w żadnym momencie nie przekracza granicy dobrego smaku w swoim komentarzu społecznym.
Danie główne: mięso, mięso i jeszcze raz mięso
Noc Dziękczynienia jest bowiem w swych korzeniach czystym, krwawym horrorem, wspomaganym przez znakomicie nakreślone tło. Film mieści w sobie dość sporo bohaterów, ale na całe szczęście nie wpędza to widza w poczucie chaosu. Stosunkowo łatwo jest zorientować się, kto jest kim, kto ma z kim na pieńku a kto wręcz odwrotnie. Roth skutecznie wprowadza gęstą atmosferę niepokoju i wzajemnych podejrzeń. Zabieg ten działa przede wszystkim dlatego, że na dobrą sprawę każdy bohater ma mniejszy lub większy motyw do zemsty na reszcie za zdarzenia z feralnego dnia w sklepie.
Nie będę jednak powyższego wątku rozwijał w recenzji aż nadto – zabawa w detektywa w przypadku tego filmu sprawia całkiem sporą frajdę. Ostateczne rozwiązanie nie jest przesadnie wymyślne (i dobrze, bo nie robi ono z Nocy Dziękczynienia głupawego i pozbawionego logiki produktu), ale przynosi satysfakcję. Eli Roth ulokował największe pokłady fantazji (bliskie wyobraźni Damiena Leonego w Terrifierze) w wysmakowanych scenach mordów i używaniu konkretnych gadżetów jako narzędzi zbrodni. Mimo iż wiadomo, kto jest na celowniku sprawcy, samo oglądanie znakomicie zainscenizowanych śmierci jest prawdziwą gratką dla oka (brawa dla reżysera za finał losów Kathleen).
Może do najmocniejszych stron filmu nie zalicza się gra aktorska większości obsady, ale skłamałbym, mówiąc, że ta odsłona motywu o tytule „nastolatki ścigane przez tajemniczego napastnika” mi przeszkadzała. Chyba jedynie gwiazda Patricka Dempseya świeci wystarczająco jasno, by zawiesić oko na jego kreacji. Pod kątem narysowania przez twórców postaci mamy do czynienia raczej z odgrzewanym kotletem (nastolatki-genzety, rezolutny szeryf, małe miasteczko), ale reżyser bardzo sprawnie przenosi papierową rzeczywistość na ekran i nadaje jej koloru, nawet jeśli ma się uczucie, że gdzieś się już to widziało.
Noc Dziękczynienia to kawał dobrego krwawego kina, na tyle gęstego, żeby wciągnąć widza w zabawę w odgadnięcie tożsamości mordercy. Może i czasem bazuje na znanych schematach, ale nie nudzi. Wykorzystuje w pełni swój inscenizacyjny potencjał, serwuje znakomitą, krwawą i inteligentną rozrywkę. To danie Elego Rotha otrzyma sporo gwiazdek!
Na film Noc Dziękczynienia zapraszamy do sieci kin Cinema City!