Są takie komiksy, które warto znać ze względu na to, że stanowią świadectwo czasów, w których powstały, oraz część historii medium. Jednocześnie bywają one trudne w lekturze, ponieważ stały się w znacznej mierze anachroniczne. Legendy naszych czasów są jednym z takich właśnie tytułów.
Każdy wielki twórca musiał kiedyś rozpocząć swoją drogę do szczytowej formy i mistrzowskiego kunsztu. Enki Bilal rozpoczynał między innymi od cyklu Legendy naszych czasów, rysowanego do scenariusza Pierre’a Christina dla magazynu Pilote. Poszczególne epizody były luźno połączone ze sobą postacią tajemniczego białowłosego mężczyzny, miejscem akcji oraz tematyką społeczno-polityczną. W wydanym przez Egmont albumie zebrane zostały trzy pierwsze odcinki serii: Rejs zapomnianych, Statek z kamienia i Miasto, którego nie było, a także prolog. W każdym z opowiadań zawartych w tym tomie występuje inny rodzaj wątków fantastycznych. W prologu są to motywy rodem z horroru, w Rejsie… pojawiają się elementy s-f, w Statku… – magia, a najbardziej realistyczna z historii – Miasto, którego nie było – ukazuje powstanie utopijnej metropolii.

„Legendy naszych czasów“ – fragment planszy komiksu
Komiks wymagający przypisów
Wątki, które Christin porusza w scenariuszach są najlepszym dowodem na to, że album ten jest dzieckiem swoich czasów i nie sposób omawiać go w oderwaniu od kontekstu miejsca i lat, w których powstawał. Obaj autorzy Legend… należą do pokolenia Maja ’68 i nie kryją w swoim dziele lewicowych poglądów. Historie zawarte w zbiorze krążą wokół tematu starcia różnych grup interesów i klas społecznych. Po jednej stronie barykady Christin z Bilalem umieszczają przeciętnych, prostych ludzi z francuskiej prowincji: rybaków, robotników, rolników. Naprzeciw nich stawiają wojskowych, rząd, urzędników i kapitalistów. Nie silą się przy tym na niuansowanie postaw i charakterów postaci – podział na „dobrych” i „złych” jest klarowny. Dla współczesnego czytelnika taka konstrukcja bohaterów i fabuły jest zbyt grubymi nićmi szyta, wręcz karykaturalna, co znacznie utrudnia odbiór, jeśli nie patrzy się na ten komiks przez pryzmat realiów jego powstawania.
Egmont zadbał co prawda o umieszczenie w wydaniu zbiorczym stosownego posłowia, jednak wydaje mi się ono nad wyraz skrótowe, szczególnie w porównaniu do znacznie dłuższych tekstów towarzyszących niektórym komiksom o superbohaterach. Wydaje mi się, że tego typu pozycja zasługuje na bardziej dogłębne podsumowanie, a także na przedmowę, która mogłaby odpowiednio ukierunkować niedoświadczonego czytelnika i przygotować go do lektury.
Początki mistrza
Miłośnicy charakterystycznego stylu Enkiego Bilala, znanego z innych jego komiksów wydanych w Polsce, również powinni mieć na uwadze lata pierwotnej publikacji Legend… W przeciwieństwie do ilustracji na okładce rysunki w tym albumie są uproszczone, ale realistyczne i dość dokładne. „Wczesnemu” Bilalowi, jak słusznie zauważono w posłowiu, znacznie bliżej do twórczości Moebiusa niż do kreski znanej z Trylogii Nikopola. Mimo to warstwa graficzna komiksu jest bez dwóch zdań bardzo dobra. Warsztat rysownika już na tak wczesnym etapie jego twórczości przedstawia się imponująco. Bilal idealnie potrafi operować drobnymi szczegółami zmieniającymi się z kadru na kadr i tworzącymi równoległą do dialogów narrację. Idealnym przykładem takiego zabiegu są sceny z powoli ulegającymi mutacji żołnierzami, którzy prowadzą rozmowę, nieustannie się zmieniając. Chociaż, trzeba przyznać, zdarzają się bardzo „klasyczne” kadry, którym towarzyszą ramki w literacki sposób opisujące wydarzenia.
Kolory naszych czasów
Kontrowersyjną kwestią w tym wydaniu pozostają kolory. Nie wiedzieć czemu, zdecydowano się na zamianę oryginalnych barw na zupełnie nowe, nałożone przy pomocy komputera. I o ile na większości plansz wyglądają one całkiem nieźle, to czasem fotoszopowe gradienty i efekty aż kłują w oczy. W dodatku w stopce brak informacji o tym, kto jest za nie odpowiedzialny. Oczywiście nie jest to z pewnością widzimisię Egmontu, ale raczej wydawcy francuskiego, niemniej posunięcie co najmniej dziwne. Szczególnie w odniesieniu do komiksu, który raczej powinien zostać zachowany w pierwotnej formie. Takie „uwspółcześnianie” szaty graficznej na siłę przypomina kiczowate efekty nieprzemyślanej renowacji secesyjnych kamienic.

„Legendy naszych czasów“ – fragment planszy komiksu
Ma zachwycać, ale nie zachwyca
Legendy naszych czasów nie są dziełem ponadczasowym, jednak odczytywane w kontekście przemian społeczno-politycznych, jakie dokonywały się we Francji na przełomie lat 60. i 70., staje się interesującym dokumentem swojej epoki. Dla fanów Enkiego Bilala może to być okazja do zapoznania się z jego wczesną twórczością i prześledzenia zmian w stylu artysty. To album, z którym warto się zapoznać, chociaż trzeba się liczyć z tym, że może nie być to lektura porywająca. Niestety, tak to już bywa z klasyką.