Mangi wyróżniają się względem komiksów amerykańskich czy europejskich między innymi czarno-białą szatą graficzną. Czy w mangach kolor pojawia się tylko na okładkach?
Dlaczego mangi są czarno-białe?
Mangi są zazwyczaj wydawane w magazynach i dopiero potem, jeśli dana historia okaże się sukcesem, może dostać swoją osobną serię. Z tego powodu kluczowe są dwa elementy, czyli pieniądze i czas. Czarno-białe komiksy są o wiele tańsze, co widać też na polskim rynku, gdy do ręki weźmie się dowolną pozycję japońską i amerykańską. Dodatkowo drugą charakterystyczną różnicą jest ilość osób zaangażowanych w stworzenie danego dzieła. Zazwyczaj przy komiksie europejskim/amerykańskim pracuję kilka osób: jedna tworzy scenariusz, inna odpowiada za rysunki, a kolejna nakłada kolory. Gdy za wszystko odpowiada jedna osoba, to cały proces zajmuje więcej czasu. Podsumowując, w Japonii za taki stan rzeczy odpowiada po prostu taki model wydawniczy.
Jak zacząć przygodę? Na kolorowo!
Rozpoczynając przygodę z mangami, trzeba polegać na okładkach, bo tylko na nich zobaczymy bohaterów w kolorach. To właśnie dzięki nim możliwe jest zaobserwowanie, jakiej barwy są włosy poszczególnych postaci. Chociażby w Bleachu kilka razy poruszono kwestie niezwykłego koloru włosów Ichigo, a słowa tak dobrze nie oddadzą barwy jak rysunek. To samo dotyczy się strojów czy innych atrybutów charakterystycznych dla danego bohatera. Czasem jednak niektóre mangi zaczynają przygodę od kolorów. W Green Bloodzie, podobnie jak i w Driftersach, pierwsze kadry o dziwo nie są czarno-białe. Niestety w mandze Masasumi Kakizakiego akcja rozgrywa się nie dość, że zimą, to jeszcze w nocy, a przez to nie uświadczymy na tych czterech stronach dużej różnorodności barw. Odwrotnie wygląda sytuacja w Drirftersach, bo dla odmiany, tam te kadry zdominowane są przez czerwień. W każdym razie wniosek z tego taki, że najlepiej zacząć epicką przygodę na kolorowo! Choć równie dobrze można wykorzystać barwy w jeszcze ciekawszy sposób. Na początku każdego tomu Wielkiej Wojnie Zodiaku znajduje się rozkładówka. Dzięki niej możemy zobaczyć wszystkich bohaterów w rozmaitych strojach i pozach, no i co najważniejsze w kolorze!
Kolor jako symbol epickości
A gdyby tak wziąć kubełek farby i wylać go w całości w środku tomu? Wydawałoby się, że nie ma to głębszego sensu, prawda? Przyjrzyjmy się zatem dziewiętnastemu tomowi Bleacha, w którym to w połowie woluminu możemy ujrzeć jeden cały rozdział w kolorze! Co takiego wyjątkowego jest w tym epizodzie, że zdecydowano się go ubarwić? Ano, właśnie w nim Ichigo Kurosaki po raz pierwszy odkrywa swoją moc – używa rozpostarcia! Jednoznacznie zatem widać, że barwy w tym wypadku są symbolem epickości. Na dodatek właśnie w tym tomie po raz trzeci Ichigo pojedynkuje się z Byakuyą – swoim głównym rywalem! Jeśli mam być szczery według mnie to bardzo ciekawy pomysł z ubarwieniem tak kluczowego epizodu. Szkoda tylko, że rozpostarcie Ichigo jest całe czarne! Niemniej miło zobaczyć choć raz w mandze błękitne niebo zamiast białego, prawda?
Na dodatek autor na końcu każdego rozdziału wstawia zabawne miniscenki, a w tomie dziewiętnastym zostały one wykorzystane do poinformowania czytelników w żartobliwy sposób, że pojawi się w tej części kolor, co zresztą bardzo zaintrygowało jednego z bohaterów!
Nawet makijaż nie pomoże!
Skoro barwy w mangach można spotkać na początku tomu, a nawet w środku, to może także na końcu? Mało tego, skoro w kolorze może być jeden rozdział, to dlaczego nie cała, choć krótka historyjka? Sięgnijmy zatem po Black Paradox Junjiego Ito. Poza świetną tytułową opowieścią w tomie zamieszczono dwa krótsze komiksy. Pierwszy wyróżnia się nietypowym pomysłem, zaś w drugim użyto kolorów.
W Upiornym pawilonie dochodzi do przerażającego wypadku w nietypowym parku. Mianowicie okazało się, że wielkie kormorany, jedne z atrakcji, nie tylko łowią ryby, ale też mają predyspozycje do łapania ludzi. Cóż, w tym wypadku warto zauważyć, że słaba opowieść, nawet jeśli zostanie pokolorowana, nadal będzie beznadziejna!
Kolory w domu cieni
Cechą charakterystyczną wszystkich wspomnianych wcześniej pozycji jest jednorazowość. Choć w Bleachu było mnóstwo epickich momentów, więcej barw się już nie pojawiło, choć niewątpliwie finałowe starcie z Aizenem, kończące główny wątek fabularny, zasłużyło na taki zaszczyt. Podobnie w Green Bloodzie i Driftersach jedynie w pierwszym tomie uświadczymy kolorów. I oto Waneko wypuściło serię Shadows House, w której o dziwo mamy dużo barw. Nie tylko cztery pierwsze strony, ale też cztery ostatnie i nie tylko pierwszy tom, ale też każdy kolejny. Cóż zasłużyło na to wyróżnienie? Jednostronicowe baśniowe wprowadzenie zaczynające się od słów „za górami za lasami”. Spis treści, a w kolejnych tomach także przegląd bohaterów, którzy pojawili się dotychczas. Natomiast na końcu uświadczymy galerię okładek z ciekawostkami. Dzięki temu można porównać wersję czarno-białą zaczynającą dany rozdział i jej kolorową kopię zamieszczoną na końcu.
Czy mangi potrzebują kolorów?
Według mnie czarno-białe mangi mają swój niepowtarzalny urok. To pozorne ograniczenie mangacy umieją bardzo dobrze wykorzystać. Junji Ito potrafi przerazić czytelników swoimi szalonymi, nietypowymi pomysłami może właśnie dlatego, że są one prezentowanie w czerni i bieli. Gdy dla odmiany spojrzy się na kolorowe kormorany, to według mnie wypadają one dość miernie. Choć z drugiej strony w tym wypadku też fabuła była równie kiepska. W każdym razie czarno-białe mangi mają jeszcze jedną i dla wielu może najistotniejszą zaletę – są tanie! Często za o wiele mniej stron w kolorze (i na kredowym papierze) trzeba zapłacić tyle, co za dwa/trzy tomy jakiejś mangi. I chyba trzeba się cieszyć z tych pozytywów, bo przez wzgląd na taki japoński model wydawniczy raczej nie ma co się spodziewać większych zmian w tej materii w najbliższym czasie. Niemniej liczę na to, że trafią się jeszcze komiksy, które kreatywnie wykorzystają barwy.