Swords of Ditto to nastawiony na kooperację przedstawiciel popularnego ostatnio nurtu gier stawiających na powtarzalność rozgrywki. Ten roguelike’owy motyw został zaprojektowany w taki sposób, żeby wynikał z zasad rządzących zmyślnym światem przedstawionym. Raz na sto lat okazuje się, że jedna z osób zamieszkujących malowniczą wioskę Dittomley, jest godna stać się jednym z mieczy Ditto.
Tytuł oznacza, że to właśnie ona (czasem wraz z przyjaciółmi) zmierzy się z terroryzującym krainę potworem, zwanym Mormo. Jeśli się jej nie powiedzie, mieszkańcy miasteczka spędzą kolejny wiek pod jarzmem okrutnego monstra, oczekując ujawnienia się kolejnego wybrańca. Zadanie stojące przed bohaterem jest trudne. Od momentu podniesienia dającego potężne moce miecza, który należał do poprzedniego “szczęściarza”, do ostatecznego starcia z najpotężniejszym przeciwnikiem, wcielający się w herosa gracz ma na przygotowanie się jedynie pięć dni.
Nie doświadczymy Deja Vu
Kolejnym elementem produkcji, charakterystycznym dla gatunku rouguelike, jest generatywnie zmieniający się świat, co również zostało uzasadnione przez twórców fabularnie. Ponieważ od śmierci poprzedniego bohatera do ujawnienia się nowego mija dokładnie sto lat, krajobraz otaczający wioskę zmieniał się, a wraz z nim układ poziomów i to, jakich przeciwników w nich znajdziemy. Więc każdy z “Mieczy Ditto” musi eksplorować przestrzeń na nowo, co w grze jest naprawdę przyjemne. Autorzy przygotowali wiele elementów urozmaicających poziomy, a przykładem takich są różnego rodzaju zagadki środowiskowe. Niektóre z nich wymagają znalezienia i naciśnięcia poukrywanych na mapie przycisków, inne konkretnego ustawienia totemów albo rozpalenia w odpowiednich miejscach ognia. Z jednej strony schemat działania łamigłówek nie jest przełomowy – względem tego, co możemy znać z innych tytułów – ale z drugiej ilość ich rodzajów sprawia, że gracz nie nudzi się, kiedy wpada na jedną z nich.
Zabawki i naklejki
Unikatowy, kreskówkowy styl graficzny w The Swords of Ditto idealnie współgra z klimatem, jaki towarzyszy nam podczas zabawy. Twórcy postanowili nie powielać motywu epickiego i poważnego uniwersum fantasy, znanego już z tak wielu produkcji. Postawili na cukierkowy świat przypominający animowane seriale dla najmłodszych. To, moim zdaniem, było dobrym ruchem. Kolorowa kreska i momentami dziecinny humor sprawiają, że łatwo jest się przy grze rozluźnić i skupić na rozgrywce. Konwencja przejawia się również w przedmiotach, w które wyposażyć możemy naszą postać. Jedną z najpotężniejszych i niemalże niezbędnych do pokonania Mormo rzeczy są legendarne zabawki, takie jak winylowe frisby, kula do kręgli czy jojo. Rozwijać bohatera i wyposażać go w nowe umiejętności możemy poprzez naklejanie na niego kolejnych nalepek, których limit wyznaczany jest przez nasz obecny poziom doświadczenia. Lekkie podejście twórców do tematu objawia się również w wypowiedziach wszystkich bohaterów niezależnych, które w założeniu miały być dowcipne i zabawne, ale ostatecznie można je nazwać co najwyżej suchymi żarcikami.
Zmiana akcentów
Większość roguelitów charakteryzuje się wysokim progiem wejścia. Co oznacza, że nowy gracz wielokrotnie będzie widział komunikat oznaczający śmierć postaci, a pierwsze podejścia będą naprawdę krótkie. Czas trwania prób wydłuża się wraz z rosnącymi umiejętnościami użytkownika i coraz większą wiedzą na temat zaimplementowanych w grze mechanik. Stający na naszej drodze przeciwnicy są nad wyraz trudni do pokonania, co wraz naszpikowanymi pułapkami poziomami sprawia, że jeden zły ruch może oznaczać koniec życia danego herosa. Trochę inaczej jest w The Swords of Ditto. Tutaj świat jest w pewien sposób otwarty (mamy nawet możliwość szybkiej podróży), w każdej chwili możemy ominąć potwory (które nie są zbyt trudne do pokonania) i udać się do miasta w celu zakupienia przywracającego życie jedzenia. Trudność gry nie wynika z potęgi napotkanych wrogów lub wypełnionych pułapkami lokacji. Akcent położony został na czas. Pięć dni życia bohatera zostaje oddane do naszej dyspozycji i sęk w tym, by jak najlepiej zagospodarować surowcem, jakim są uciekające godziny. Jeśli nie przygotujemy się odpowiednio na spotkanie z Mormo, naszego bohatera najprawdopodobniej czeka zagłada. Chociaż utracenie kolejnego herosa nie jest aż tak bolesne, jak w przypadku innych przedstawicieli tego gatunku. Po śmierci postaci gra nie rozpoczyna się całkowicie od początku. Następca wraz z podniesieniem broni otrzymuje w spadku ten sam poziom postaci i ilość pieniędzy, jaką posiadał poprzednik. Nie otrzymujemy natomiast pozostałych elementów wyposażenia, aczkolwiek wiele przydatnych przedmiotów możemy kupić w sklepie. Sposób działania tego systemu podpowiada mi, że jedną z najbardziej efektywnych taktyk umożliwiających przejście gry, może okazać się grind. Czyli poświęcenie odpowiedniej liczby podejść na “sfarmienie” sporej ilości złota, by ostatnia posiadająca jej spory zasób postać mogła maksymalnie zwiększyć swoje szanse na pokonanie Mormo.
Dobra na wizytę kumpla
Lekki i przyjemna konwencja w połączeniu z bardzo dobrze wyglądającą oprawą graficzną, nałożoną na niezbyt wymagający system walki, powoduje, że The Swords of Ditto jest idealną grą, by zrelaksować się i wraz ze znajomym oddać kolejnym próbom wyswobodzenia mieszkańców spod panowania strasznego potwora. Rozgrywka przez większość czasu jest na tyle nieangażująca, że nic nie stoi na przeszkodzie, by jednocześnie toczyć towarzyskie dyskusje z współtowarzyszami.