Bernard Cornwell dobrze wie, jak napisać powieść historyczną. Zimowy Monarcha, otwierający Trylogię arturiańską, to nie tylko książka, to dzieło. Autor sięga głęboko w czeluście historii, wydobywając z nich legendę sprzed tysiąca pięciuset lat. W niebywały sposób dobiera zapomniane wątki z zamierzchłej przeszłości, pokazuje czysto ludzką stronę wyidealizowanych już bohaterów i osadza to w dynamicznym świecie Brytanii w V wieku. Brzmi jak plan?
Wojna, polityka, romanse i heroizm– dla każdego coś dobrego
Zanim jednak o samej duszy książki, nie mogę nie napisać o oprawie. Wydanie jest naprawdę piękne i solidnie wykonane. Kompozycja czerni, srebra i złota na twardej oprawie robi wrażenie. No i ta piękna wstążka do zaznaczania stron. Wydawnitwo Otwarte odwaliło kawał dobrej roboty.
Cornwell dokonał czegoś wspaniałego. Za pośrednictwem papieru, przeniósł mnie do żyjącego świata, gdzieś w odległej, mglistej Brytanii sprzed wielu, wielu lat, gdzie akurat trwa jeden wielki, polityczny bałagan. Umiera Wielki Król Brytanii, Uther. W dodatku dziedzic tronu, jego wnuk Mordred, jest kalekim niemowlęciem. Królestwo Dumnonii pogrąża się w chaosie i nie ma faktycznego władcy. Jako protektorzy młodego króla zaprzysięgają się biskup Bedwin, czempion Dumnonii Owain oraz przybyły zza Morza Artur, bękart króla, zwycięski dowódca i legendarny wojownik. Deklaruje on wszem i wobec, że osadzi na tronie małego Mordreda, de facto przejmując władzę w kraju. Jego największą ambicją jest zaprowadzenie pokoju pomiędzy plemionami Brytów, które nie dość, że zażarcie walczą między sobą, to są najeżdżane przez hordy Saksonów.
Chodź, opowiem ci bajeczkę
Autor zastosował bardzo ciekawy zabieg. Narratorem okazuje się brat Derfel, a jego opowieść jest retrospekcją z czasów, kiedy był po prostu Derflem, a następnie lordem Derflem. Jego wspomnienia prowadzą nas przez kolejne części książki, które są bardzo dynamiczne. Język użyty przez Cornwella idealnie oddaje „ducha czasów”. Pisarz umiejętnie używa też anachronizmów, nie czyniąc książki totalnie niezrozumiałą, ale wyraźnie akcentując pewne zwroty.
Jednym z najmocniejszych punktów Zimowego Monarchy są postaci. Świetnie opisane, dzięki czemu ich obrazy jak żywe stają przed oczami, a do tego posiadające własne unikalne osobowości. Podejmowane przez nie decyzje zazwyczaj są konsekwentne i mają sens. Ponadto dialogi okazały naprawdę solidnym elementem powieści. Dużo wnoszą do fabuły, oddają emocje bohaterów, wyrażają sympatie, antypatie, naiwności i podejrzenia, znacznie przyspieszając też akcję.
Magia zaklęta w historii
Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o motywie, który szczególnie mnie zainteresował, a mianowicie religijnym. W świecie przedstawionym ścierają się ze sobą liczne wierzenia, wyznania i zabobony. Bóstwa z mitologii greckiej, celtyckiej oraz upowszechniający się kult Jezusa Chrystusa walczą o wiernych na Wyspie. Dodatkowo, ambicją jednego z głównych bohaterów, najpotężniejszego z druidów, Merlina, jest odnlezienie Trzynastu Skarbów Brytanii oraz przywrócenie panowania Bogów. Konstrukcje postaci druidów oraz opisy ich rytuałów są według mnie fenomenalne.
Jestem dość wybredny, zwłaszcza jeśli chodzi o pozycje okołohistoryczne. Zdawałem sobie sprawę, że będzie to fikcja historyczna na motywach legendy. Autor sięga jednak do koncepcji, które w przypadku podań o królu Arturze mają dużą szansę na bycie tymi najbliższymi prawdzie. Dla mnie to ma znaczenie. Jednakże stawiam diamenty przeciwko orzechom, że książka ta spodoba się każdemu. Jest po prostu dobra. Pod prawie każdym względem.
Na pytanie, czy warto sięgnąć po Zimowego Monarchę odpowiadam: 3x TAK. Lektura wciąga, akcja jest wartka i ciekawa, a do tego nie ulega wątpliwości, że pod kątem historycznym pozycje Cornwella są jakością samą w sobie. Pierwszy tom Trylogii arturiańskiej bynajmniej nie jest wyjątkiem. Serdecznie polecam i pozdrawiam!