Uwielbiam pierwszą część Pacific Rim. Nie dlatego, że jest produkcją, która zmusza do przemyśleń i rozważań nad sensem istnienia, ale właśnie dlatego, że tego nie robi. To po prostu świetny film o tym jak olbrzymie, zbudowane przez ludzi roboty widowiskowo tłuką się z ogromnymi potworami przedostającymi się na Ziemię przez Wyłom prowadzący do innego wymiaru. Powiecie, że to nic ambitnego…
…a ja się zgodzę!
Jednak nie o to w tej produkcji chodziło. Guillermo del Toro nakręcił świetny film akcji, który wciągał i angażował. Bohaterów się lubiło, trochę się z nimi utożsamiało, a nawet darzyło się odrobiną szacunku i podziwu. Do tego wszystkiego dochodziły widowiskowe starcia pomiędzy Jaegerami i Kaiju – walki naprawdę cieszyły oko, każda z nich była bowiem dopracowana pod kątem efektów specjalnych w najmniejszym szczególe. Nie ukrywam, że to wszystko sprawiło, że poprzeczka moich oczekiwań wobec Pacific Rim: Rebelii zawieszona została naprawdę bardzo wysoko. Miało być więcej! Głównie robotów, potworów i naparzanki między nimi.
Pięć lat temu sądziłam, że zakończenie pierwszej części jest definitywne i nikt nie będzie się bawił w kontynuacje. Okazuje się jednak, że w Hollywood nic nie pewne, a już na pewno nie to, że film, który przyniósł całkiem ładne zyski nie doczeka się kolejnej części. Kręcąc Pacific Rim: Rebelię twórcy musieli sobie jednak poradzić z kilkoma problemami wynikającymi z tego, jak zakończyła się „jedynka”. Wyłom został zamknięty, część kluczowych postaci pożegnała się z życiem, a świat ocalał i wszystko wskazuje na to, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Jak więc wybrnąć z tej patowej sytuacji i to tak, by miało to ręce i nogi?

Pacific Rim: Rebelia
Znajdźmy sposób na sprowadzenie Kaiju z powrotem!
Mija dziesięć lat od chwili, w której Stacker Pentecost poświęca się, by Raleigh Becket i Mako Mori mogli zamknąć Wyłom. Świat powoli wstaje z klęczek, część ludzi wierzy, że Kajiu już więcej nie wrócą, nastaje więc czas odbudowy zniszczonych metropolii, zburzonych domów oraz poczucia bezpieczeństwa. Jednak na wybrzeżu Pacyfiku wciąż walają się ogromne szkielety potworów, zaś w ich cieniu żyją ci, którzy świetnie radzą sobie z kombinowaniem, przekrętami i nieszczególnie chcą podporządkować się zasadom. W tym Jake Pentecost (John Boyega) usilnie starający się udowodnić innym i sobie, że nie jest swoim ojcem – bohaterem wojennym, gotowym umrzeć dla sprawy.
Już wydaje się, że wszystko wraca do normy, powstają plany wymiany Jaegerów na nowszą technologię, gdy okazuje się, że zagrożenie jednak nie minęło, a dziesięć lat spokoju to wszystko, na co może liczyć planeta. Na skutek niemożliwych do przewidzenia okoliczności na jaw wychodzi fakt, że ktoś stara się ponownie otworzyć Wyłom, by umożliwić powrót Kaiju, doprowadzając tym samym do zniszczenia Ziemi i wybicia wszystkich ludzi. Wszystko po to, by umożliwić kolonizację naszego świata przez tych, którzy stworzyli i nasłali na nas potwory. Skoro zaś pojawiło się stare zagrożenie, to trzeba ponownie stawić mu czoła.
Zastąpmy starych nowymi!
Przetasowania w obsadzie są spore, film jednak całkiem zgrabnie radzi sobie z wprowadzeniem nowych postaci i powiązaniem ich ze znanymi bohaterami. Pojawia się więc Mako Mori, teraz już starsza i o wiele bardziej odpowiedzialna. Nie zabraknie też dwójki naukowców – doktorów Geiszlera i Gottlieba, których drogi zdążyły się w międzyczasie rozejść. Zobaczymy również nowe twarze, jak na przykład Jake Pentecost oraz młodziutka Amara zdolna do skonstruowania ze złomu małego Jaegera. Jako tło służy garść młodzików – to oni będą musieli zastąpić starą gwardię i zmierzyć się z niebezpieczeństwem realnie zagrażającym istnieniu planety. Bardzo brakowało mi jednak postaci Becketa – bądź co bądź bohatera – o którym właściwie wszelki słuch zaginął i nikt nawet nie wspomina.
Aktorsko film jest przeciętny – żadna z mniej lub bardziej znanych hollywoodzkich gwiazd nie wybija się ponad przyzwoity poziom. Jedynie Scott Eastwood wyróżnia się na minus, gra bowiem jak kawał kłody. Na szczęście na takie produkcje jak Pacific Rim: Rebelia nie idzie się głównie po to, by oglądać epickie starcia robotów z potworami. Tych zaś nie brakuje – tym razem jednak Jaegery oraz Kajiu wychodzą z wody, a walki przenoszą się na stały ląd. Jest więc zatem sporo burzenia budynków, pękającego szkła i dziur w drogach. To nie do końca to, czego się spodziewałam. Muszę jednak przyznać, że ostatecznie nie zamierzam narzekać na taką decyzję twórców, nie powielają bowiem tego, co już widzieliśmy. Dodatkowo efekty specjalne i walki naprawdę przykuwają uwagę.
Przesuńmy granicę niewiary
Pewnym urokiem Pacific Rim jest fakt, że całość fabuły trzyma się w pewnych granicach sensu oraz logiki, a ja jako widz nie marszczę brwi z niedowierzania i nie stukam się w czoło na widok tego, co dzieje się na ekranie. Pierwsza część nie wymaga przymykania oczu na pewne błędy i mało wiarygodne rzeczy. Gorzej jest w przypadku Rebelii, tutaj bowiem twórcy mieli momenty, w których solidnie pojechali po bandzie, powodując, że widz całkowicie przestaje wierzyć w to, co ogląda. Absolutnie rozumiem potrzebę zrealizowania kontynuacji tak, by przyćmiła poprzedniczkę, jednak chyba nie o takie „więcej, mocniej, wyżej”, jakie widzieliśmy w finałowej walce, chodziło.