Są pewne serie, które stały się już tak znane i lubiane, wręcz kultowe w swoim środowisku, że przedstawianie ich jest zbędne. Bo przecież każdy zainteresowany na pewno już się z danym tytułem zapoznał! A jednak tak nie jest. Bo choć momentami seria Ilony Andrews wyskakiwała mi już z lodówki, to wciąż było nam nie po drodze. Dodatkowo z czasem coraz trudniej można było te książki dostać. Całe szczęście Fabryka Słów zdecydowała się na dodruk; inaczej pewnie dalej bym się z nią mijała i nie zdołała wsiąknąć w świat Kate Daniels. A to byłaby wielka szkoda.
Wciąż zdobywa nowych czytelników, mimo upływu lat od premiery
Świat pełen nowinek technologicznych, gdzie wszystko pędzi w zawrotnej prędkości… brzmi znajomo? A gdyby dorzucić do tego magiczną apokalipsę? Dobra, nie zapędzajmy się, tego na szczęście (albo i nieszczęście – jak kto woli) nam na głowy nie zrzucono. Jeszcze. Bo, co może być lepszego od porządnej porcji urban fantasy? – takie sugestie słyszałam, zanim zabrałam się za Magię kąsa. Mimo wszelkich psalmów pochwalnych kierowanych wobec tego dzieła do powieści podeszłam z dystansem, bo może akurat ja miałam być jedną na sto, której się ona nie spodoba? Jednak ostatecznie i ja polubiłam tę powieść. Ależ ja lubię takie pozytywne niespodzianki.
Nasza główna gwiazda, Kate Daniels, nie może narzekać na olbrzymią rodzinkę. W zasadzie jest sama jak palec. Jeszcze niedawno miała przynajmniej Grega, swojego opiekuna, ale kiedy mężczyzna ginie w tajemniczych okolicznościach, jej najbliższym towarzyszem jest cień. Kate, która mieczem posługuje się z równą zaciętością co słowami, bez chwili zawahania postanawia dociec prawdy i dowiedzieć się, kto stoi za morderstwem Grega. Dla pomszczenia śmierci przyjaciela gotowa jest współpracować z najgorszymi, nawet i Władcą Bestii. Tylko czy uda jej się zaufać właściwym osobom w odpowiednim momencie? Czy popełni błąd i jeśli tak – to kiedy? Ostrzeżona została, temu zaprzeczyć nie może.
Cześć, jestem Kate i… chętnie ci dokopię!
Nie codziennie spotyka się tak waleczne i tak odważne bohaterki.I żeby była jasność: dla mnie odwaga, to nie wchodzenie w spory i kłótnie z każdym. To akurat jest głupota. Odwagą jest wiedzieć, kiedy zrobić krok do tyłu, by za moment, niespodziewanie, postawić dwa do przodu. I Kate, choć nie zawsze bezbłędnie, jakoś się to udaje. Podoba mi się, jak nieprzesłodzoną bohaterką ona jest, jak aż ją świerzbi czasami, żeby coś rzucić zgryźliwego, żeby komuś dokopać, a jednocześnie woda sodowa nie uderza jej do głowy, potrafi nad sobą zapanować. W każdym razie zazwyczaj potrafi. Okej, może nie jest w tym najlepsza, a jej niewyparzony język wpędził ją w niejedne kłopoty, ale się stara. To ten typ, z którym śmiało można spotkać się na jakimś piwie albo skopać dupska wrogom.
Niektóre książki sprawiają, że zaczynam czuć się jak w domu, po powrocie z bardzo długiej podróży. Nie jest to coś, co zdarza mi się często, tym bardziej doceniam książkę Ilony Andrews. Czy może powinnam powiedzieć: Ilony i Andrew Gordonów, bo pod dobrze znanym pseudonimem skrywa się pisarskie małżeństwo. Z pewnymi oporami zaczęłam się wgłębiać w świat Kate, ale gdy już opuściłam poddańczo swoje mury, zaczytywałam się w tym świecie z zapartym tchem.
A mówili: „Przeczytaj, warto”
Cieszy rozwój wydarzeń, cieszy akcja, że dzieje się tak dużo. Niestety, nie jestem w stanie porównać tego dodruku z poprzednim wydaniem. Narzekać nie ma na co. Ilona Andrews serwuje pełnokrwistą dawkę urban fantasy z wilkołakami, zmiennokształtnymi, wampirami i innymi stworami w nieugrzecznionej wersji, ze wszystkimi ciemnymi stronami i ich nieobliczalnością.
Wizja świata, humor głównej bohaterki i kierunek, w jakim zmierza fabuła, nie pozwalają nie przywiązać się do tej powieści. Pierwszy tom serii skutecznie mnie do siebie zachęcił, był fajnie wyważoną porcją literackiej strawy, bym nadal odczuwała głód i potrzebowała dowiedzieć się, co dalej, jak potoczy się akcja w kontynuacjach serii, komu los będzie sprzyjać a komu dokopie? Cytując klasyka: fajno, fajno. A teraz zacieramy ręce i bierzemy się za tom drugi.