Jedenasta Godzina
Pierwszy pełny odcinek każdego nowego Doktora jest niewątpliwie ważny, ale o Jedenastej Godzinie warto wspomnieć nie tylko z tego powodu. Jak najbardziej sprawdza się doskonale jako wprowadzenie Matta Smitha do serialowego uniwersum, od razu definiując kreację jego postaci jako energicznej, szalonej i dziwacznej, a przy tym ogromnie pozytywnej i pewnej siebie. To wszystko pasuje zresztą jak ulał do najmłodszego aktora, jaki kiedykolwiek wcielił się w tę rolę (Matt miał wówczas zaledwie 26 lat). Oprócz tego, już ten pierwszy odcinek serwuje nam wiele elementów, które będziemy nieodzownie kojarzyć z Jedenastym, jak fraza „bowties are cool” albo przydomek Amy Pond, brzmiący The Girl Who Waited.
W dodatku Jedenasta Godzina to świetny przekrój różnorodności, jaką cały serial ma nam do zaoferowania. Pierwsze spotkanie Doktora z młodą Amelią ma w sobie urok produkcji familijnej, momenty z Więźniem Zero posługują się chwytami rodem z horroru, zaś cała reszta to zwariowane science fiction z angażującą akcją i nutką absurdalnego brytyjskiego humoru. Nie sposób też, bym nie docenił odcinka wprowadzającego moją ulubioną towarzyszkę Władcy Czasu, czyli wspomnianą już Amy Pond, podobnie jak jej wzruszającego origin story jako samotnej, ale odważnej i upartej dziewczynki, która tak głęboko wierzyła w istnienie spotkanego pewnego wieczoru Doktora, że wiary tej nie zdołała zachwiać ani jej rodzina, ani czterej psychiatrzy. Choć potrwało to czternaście lat, dorosła już rudowłosa Szkotka doczekała się swojej baśniowej przygody u boku tajemniczego podróżnika w czasie! – Krzysztof Dzieniszewski
Dołącz do dyskusji