Słaboniowa to starsza pani, do której przychodzi się, gdy nic inne już nie działa i nie wiadomo, co zrobić. Czy to bez przerwy płaczące niemowlę, czy też duszności przez część nocy, albo nawet tajemnicze namnożenie udarów od słońca. Staruszka potrafi dobrze wysłuchać, nigdy nie ocenia, a w większości sytuacji jeszcze dodatkowo doradzi, bądź nawet rozwiąże dany problem. Niestety wraz z mijającymi latami szacunek do jej osoby i umiejętności malał, więc aktualnie postrzegana jest raczej jako wierząca w zabobony niereligijna kobieta. Słaboniowej nie przeszkadza to jednak ratować niedowiarków czy to od Zmory, czy też od kikimory, a nawet samego diabła.
Zajdź dy mnie, jak wracać bydziesz, to ino ziółek ci dom
Joanna Łańcucka to pisarka i artystka ze Szczecina, która wychowała się właśnie w małej wsi na wschodzie Polski, dlatego absolutnie nie powinno zaskoczyć nikogo, iż doskonale oddaje ona klimat takiego miejsca. Mieszkańcy Capówki to niewielka, religijna społeczność skupiona przede wszystkim na przetrwaniu. Tu nikogo nie dziwi, że mężczyźni chleją, a następnie leją swoją rodzinę, ani że czasami dziewczyna wychodzi za mąż, by pomóc najbliższym (np. sześciu siostrom), a nie spędzić resztę życia z kimś, kogo kocha. To tutaj największym wydarzeniem jest otwarcie lokalnego sklepu albo ślub jednego z dzieciaków sąsiadów. Plotki na wsi roznoszą się szybciej niż katar w przedszkolu, a popełnione morderstwo może pozostać nieodkryte przez wiele lat, gdyż wszyscy nabierają wody w usta. Łańcucka idealnie tworzy obraz zacofanych, skupionych na prostym funkcjonowaniu bohaterów, którzy stoją na bakier z wiedzą czy współczesną nauką. Nie boi się również przedstawiać pełnych prostactwa zachowań, a także obsceniczności, co nadaje powieści bardzo dużo realizmu.
W jakimś stopniu publikacja ta swoją atmosferą przypomniała mi antologię Stefana Grabińskiego, Demon ruchu, której głównym motywem były pociągi, a nie mitologia słowiańska, jednak jej styl budzi bardzo podobne odczucia. Jestem niezwykle pozytywnie zaskoczona, gdyż nie podejrzewałam, iż tak bardzo zaangażuję się w tę lekturę.
Nie wierzę, ale zapobiegawczo zawieszę czerwoną wstążeczkę
Książka zawiera 11 rozdziałów, a każdy z nich to samodzielna historia o tym, jak Słaboniowa ratuje ludzi ze swojej wioski (aczkolwiek z uwagi na stałą liczbę mieszkańców pewne nazwiska pojawiają się parę razy, a wydarzenia oddziałują na siebie nawzajem). Sprawy bywają bardzo różne – a to kikimora męczy noworodka, a to wspomniana już zmora dusi część mieszkańców. Innym razem staruszka próbuje poradzić sobie z południcą, a jeszcze kiedy indziej dyskutuje z diabłem, który opętał trzynastoletnią dziewczynkę. Na szczęście główna bohaterka, była wiedźma, posiada wiedzę i doświadczenie pozwalające na szybkie rozpoznanie, co się dzieje, a następnie dąży do rozwiązania problemu. Kobieta jest przy tym dyskretna, lecz również stanowcza. Albo uciemiężony posłucha z jej rad, albo niech się modli do Boga, ale ze świadomością, iż da mu to niewiele (poza spokojem wewnętrznym). Słaboniowa jest cudownie silną osobowością, która doskonale wie, co się dzieje w jej wsi i jak manipulować mieszkańcami (dla ich własnego dobra oczywiście). Nie wiemy dokładnie, ile ta postać ma lat, jednak w treści pojawiają się przesłanki mówiące o tym, kiedy żyła i raczej udowadniają one, że podczas potencjalnego starcia z potworem kobieta może fizycznie nie dać rady, ale psychicznie, uwzględniając zdobytą wiedzą oraz spryt, z pewnością osiągnie sukces.
Ja cię Mruczku nie opuszczę
Doskonały miks mitologii słowiańskiej z realiami ubogiej wsi oraz mądrą i pragnącą pomagać postacią. Świetna historia! Jestem pewna, że każdy fan fantastyki (i ten, który kocha mity z naszego regionu, i ten, co o nich nic nie wie) znajdzie w powieści coś ciekawego dla siebie. Troszkę szkoda, że wydanie nie jest w twardej oprawie, bo książka zdecydowanie na nią zasługuje (przy okazji dodam, iż w środku znajduje się kilka czarno-białych ilustracji). Łańcucka bezsprzecznie stworzyła kawałek dobrej literatury.