W imieniu Księżyca surowo Cię ukarzę!
Nieszczęśliwy wypadek sprawia, że rutynowa misja naprawcza pod dowództwem Briana Harpera (Patrick Wilson) kończy się tragiczną śmiercią jednego z załogantów. Dziesięć lat później w życiu byłego już astronauty niewiele dzieje się po jego myśli – publiczne śledztwo upokorzyło go w oczach opinii publicznej i kolegów po fachu, żona zabrała dzieci i odeszła do innego mężczyzny, z gotówką krucho, a nad samym Harperem wisi widmo rychłej eksmisji. Wszystko ma szansę się zmienić, gdy na jego drodze stanie tytułujący się doktorem K. C. Houseman (John Bradley-West) – znany w środowiskach alternaukowych krzewiciel teorii… niekoniecznie zgodnych z naukowym konsensusem. Twierdzi on, że wpadł na trop rewolucyjnego odkrycia, jakoby Księżyc wypadł z orbity i zmierzał właśnie na kurs kolizyjny z Ziemią. Teoria, choć na pierwszy rzut oka iście kosmiczna, potwierdza się, rozpoczynając paniczne, złowieszcze odliczanie. Jedyną nadzieją na ocalenie planety może być samobójcza misja, której wraz z dawną współpracowniczką, Jocindą Fowler (Halle Berry), podjąć ma się Harper.
Megastruktura wytrzyma
W trakcie swojej kilkudziesięcioletniej kariery Roland Emmerich dał się poznać jako twórca w szczególności miłujący destrukcję. Tytuły takie jak Dzień niepodległości, Godzilla, Pojutrze czy 2012 jednocześnie bawiły i przerażały widzów, żerując na podskórnych lękach i kolektywnej paranoi. Dziwić zatem nie powinno, że i w przypadku swojej najnowszej produkcji reżyser sięga po sprawdzone triki. Moonfall stoi przede wszystkim widowiskiem. Jeśli więc jedynym, czego oczekujesz od tego typu kina, jest efektowna rozwałka, być może Emmerich skusi (bądź już skusił) Cię na seans. Jeśli jednak – jak pisząca te słowa – choć na chwilę zaangażujesz w jego trakcie przynajmniej jedną szarą komórkę, problemy zaczną mnożyć się błyskawicznie.
Apokaliptyczne wizje zwykle idą w parze z krzewieniem wszelkiej maści teorii spiskowych. Niemiecki reżyser najwidoczniej nie był w stanie zdecydować się na tylko jedną, więc… postanowił wykorzystać je wszystkie, a ich entuzjastę (samozwańczo mianującego się tytułem naukowym) uczynił jedną z kluczowych postaci. W efekcie scenariusz (współtworzony przez samego Emmericha, Haralda Klosera i Spensera Cohena) sprawia wrażenie pokracznej hybrydy forum QAnona, reklamy pewnego rosyjskiego antywirusa, fanklubu Elona Muska i chińskiego materiału propagandowego. Nie ma tu miejsca na subtelności; panowie, jak na przyzwoitych zadymiarzy przystało, operują wyłącznie hiperbolami. Jest więc jednocześnie hipernihilistycznie i hiperpatriotycznie, zwykli ludzie w obliczu hiperdestrukcji wykazują się zaskakującym hiperheroizmem, podczas gdy hipermocarne agencje podkulają ogony i uciekają do hiperbunkra. I tylko prawa fizyki (wydawałoby się, że w przypadku misji, w którą angażuje się NASA – hiperistotne) schodzą gdzieś na odległy plan. Zresztą, cóż po nich, skoro na samym Księżycu na dzielnych hiperbohaterów czeka… hiperzaskoczenie. Absurdy piętrzą się bez wytchnienia, jednocześnie odrzucając jakąkolwiek dozę samoświadomości. Coraz to bardziej odklejone od ziemi teorie Emmerich przedstawia z pełnym przekonaniem, raz na jakiś czas poprawiając na głowie sprawnie zwiniętą foliową czapeczkę. W normalnych warunkach może i budziłoby to najwyżej uśmieszek politowania, jednak dziś – w obliczu sprawnie działających farm trolli, agentów chaosu i szerzącej się w mediach społecznościowych dezinformacji – hołdowanie wyimaginowanym, antynaukowym chochołom wydaje się najzwyczajniej nieetyczne.
Kosmiczna bzdura
Raz na jakiś czas Neil deGrasse Tyson – bodaj najbardziej rozpoznawalny współczesny astrofizyk – przygotowuje listę najgłupszych (z punktu widzenia nauki) filmów. Bardzo długo mało zaszczytne pierwsze miejsce rankingu piastowała disnejowska Czarna dziura, lata później zdetronizowało ją szczytowe osiągnięcie innego miłośnika destrukcji – Armageddon Michaela Baya. Intuicja podpowiada mi, że Roland Emmerich dostarczył właśnie równie silnego kandydata. Moonfall to bezmyślne, acz spektakularne widowisko – prawdopodobnie najbzdurniejsze science fiction, jakie przyjdzie Wam obejrzeć. Co, biorąc pod uwagę zaciętą konkurencję w tej kategorii, samo w sobie jest już jakimś osiągnięciem.