Zazwyczaj złe filmy powstają w wyniku małego budżetu. Z tego też powodu brakuje w nich aktorów czy scenarzystów światowego formatu, a efekty specjalne są niedopracowane. A co jeśli mamy pieniądze, dobrą historię i sporo gwiazd? Czy nadal coś może pójść nie tak? Oczywiście! Przykładem tego będzie Batman i Robin.
Batmana znają chyba wszyscy. Człowiek-nietoperz ratujący miasto Gotham jest jedną z ikon popkultury. Za ekranizacje jego przygód najpierw zabrał się Tim Burton, ale potem studio postanowiło zmienić mroczny ton, jaki Burton nadał historii Batmana – szczególnie w Powrocie Batmana. I wtedy na arenę wkroczył Joel Schumacher!
Rozpalone nadzieje
Batman i Robin miał premierę w 1997 roku. Był to drugi film o przygodach Bruce’a Wayne’a, którą reżyserował Schumacher. Jednak już po Batman Forever pojawiły się głosy niezadowolenia. Bardziej kolorowy i skierowany w stronę młodszej publiczności mroczny rycerz nie wszystkim przypadł do gustu. Wymieniono więc Vala Kilmera na George’a Clooney’a. Poza tym do obsady dołączono Alicię Silverstone, Arnolda Schwarzeneggera oraz Umę Thurman. Ze starego składu pozostał natomiast Chris O’Donnell jako Dick Grayson oraz Michael Gough w roli Alfreda Pennywortha. Z taką obsadą liczono, że film wyjdzie świetnie. W tamtym czasie Thurman przecież była już po nominacji do Oscara, Clooney miał za sobą nagrody za rolę w Ostrym Dyżurze, a Schwarzeneggera znali wszyscy kinomani. Dodatkowo Warner Bros. wraz z DC Comics przeznaczyli na produkcję 125 milionów dolarów. Wszystko wskazywało więc na to, że będzie to kolejny hit.
Ostudzony entuzjazm
Batman i Robin to kontynuacja Batman Forever. Bruce Wayne ma teraz pomocnika w postaci Robina i wspólnie ratują Gotham przed złoczyńcami. Na ich drodze tym razem staje Mr Freeze, chcący zamrozić całe miasto oraz ukraść drogocenne diamenty. Ma ku temu swoje powody. Przede wszystkim sam, po nieudanych eksperymentach, musi żyć w mrozie aby przeżyć. Poza tym pragnie uratować swoją śmiertelnie chorą żonę. Tymczasem w pewnym laboratorium zły dr Woodrue stara się stworzyć super-żołnierza. W tym celu wykorzystuje odkrycia dr Pameli Isley i przeistacza pewnego chudego mordercę w nadludzko silnego Bane’a. Niestety, na drodze szalonego naukowca staje jego asystentka, która szybko ginie. A przynajmniej tak się początkowo wydaje. Toksyny zmieniają bowiem Pamelę w Poison Ivy, która od teraz będzie starała się zabijać wszystkich, którzy źle traktują rośliny. W tym celu używa swego zabójczego pocałunku i feromonów oraz właśnie Bane’a. Wkrótce Ivy i Freeze połączą siły aby pokonać Człowieka-nietoperza i jego pomocnika.
Tymczasem Batman i Robin mają własne problemy. Co chwila dochodzi między nimi do sporów, a dodatkowo ciężko chory jest Alfred, kamerdyner i opiekun domu Wayne’ów. Pojawia się także siostrzenica wspomnianego lokaja, Barbara Wilson, która bardziej niż naukę, kocha szybką jazdę na motocyklach. Ostatecznie Mroczny Rycerz i jego kompan dochodzą do porozumienia, a młoda panna Wilson dołącza do zespołu jako Batgirl. Wspólnie powstrzymują zapędy antagonistów. Dodatkowo okazuje się, że żona Mr Freeze’a cierpi na tą samą chorobę co Alfred. Nasz zły doktor staje się nagle dobry i daje bohaterom lek. Sam zostaje osadzony w Arkham, gdzie mści się na Poison Ivy za próbę zabicia jego małżonki. Tymczasem kamerdyner Wayne’ów wraca do zdrowia, a zespół Batmana na stałe się powiększa.
Mniej niż zero
Dobrzy aktorzy, spory budżet i nie najgorsza historia. Co więc jest nie tak z Batmanem i Robinem? Od czego by tu zacząć? Myślę, że głównym grzechem filmu są denne żarty. Te są zasługą przede wszystkim Mr Freeze’a i odniesieniami do zamrażania. Mamy tu więc „Cool party”, „Alright, everyone! Chill!” „The Ice Man cometh” i moje ulubione „Let’s kick some ice”. Inni bohaterowie też nie są lepsi. Już na samym początku filmu dostajemy tekst Batmana, który mówi do Robina „Dlatego Superman pracuje sam”. Jest też „Przełamywanie lodów”, nabijanie się z pseudonimu Batgirl oraz „Bat-ass”. Piękne jest także sformułowanie „Adam and Evil”. Przepraszam, że niektóre teksty są w języku polskim, a inne angielskim, ale sami rozumiecie, że nie wszystko da się przetłumaczyć, aby zachowało swój sens. A co do innych żartów, to w tej części dostajemy też słynne Bat-sutki i Bat-kartę kredytową. Najgorsze ze wszystkiego są jednak pojawiające się momentami dźwięki rodem z kreskówek Looney Tunes oraz ryczący szkielet dinozaura. Jak rozpadające się kości mogły zaryczeć? No jak?!
Co jeszcze jest w tym filmie złego? Przede wszystkim jest zbyt kolorowy. Batman to przecież Mroczny Rycerz, a Gotham to miasto ponure. Przyzwyczaiły nas do tego komiksy, animacja czy filmy w reżyserii Tima Burtona. Tymczasem wydawcy postanowili posłuchać głosów rodziców, twierdzących, że poprzednie części nie nadawały się dla dzieci i tym razem skierowano go właśnie do młodszych odbiorców, przez co starsi fani byli rozczarowani. Mamy tu więc bardziej cyrk niż znaną wszystkim metropolię. Dodatkowo cała scenografia wygląda sztucznie, jakby była zrobiona z plastikowych, świecących w ciemności klocków i pomalowanej tektury. Najwyraźniej 125 milionów budżetu poszło na Bat-kostium ze wspomnianymi Bat-sutkami…
Zawiódł też zarówno scenariusz, reżyseria jak i gra aktorska. Fabuła filmu jest słaba, oklepana i naciągana. Nie ma tu jakichś napięć, zwrotów akcji i zaskoczeń. Starano się wprowadzić wątek kłótni Batmana i Robina, pokazać to jak sprzeczki ojca z synem, a wyszedł nam samolubny Człowiek Nietoperz i jego płaczący, użalający się nad sobą partner. Nawet próba przemiany Mr Freeze’a z zimnego drania (zaczynam żartować jak nasz film) w dobrego i nieszczęśliwego męża, który traci żonę, nie wyszła przekonująco. Jest to wina zarówno scenarzysty, Akivy Goldsmana, ale także reżysera, nie potrafiącego najwyraźniej trzymać wszystkiego w ryzach, przez co wyszedł nam totalny chaos.
A co na to aktorzy? Clooney w tym momencie zdobywał wielką sławę i wyglądał jakby czasem gra na planie go nudziła, więc wprowadzał własne żarciki. Uma Thurman najwyraźniej przegrała jakiś zakład wiec musiała zagrać w tym filmie. Chyba wraz z Georgem byli świadomi, że film hitem nie będzie, więc bawiła się na planie według własnego uznania. Chris O’Donnell idealnie pasowałby do roli Batmana, który jest sztywniakiem, a taką grę aktorską prezentował nasz aktor. Alicia Silverstone mogłaby się nie pojawić i nie ucierpieli byśmy na tym. Nie obwiniam aktorki. Po prostu Batgirl była bezbarwna i nie do końca miano na nią pomysł. Arnold Schwarzenegger starał się jak mógł, ale to jest jednak gość pasujący do innego gatunku filmów. I tylko grający Alfreda Michael Gough idealnie sprawdzał się w swojej roli, ale robił to już po raz czwarty i najwyraźniej zżył się z tą postacią. Bane’a zostawię bez komentarza.
I piekło zamarzło
Czy Batman i Robin jest filmem tak złym, jak wszyscy mówią? Cóż, nie jest on dobry. Zbyt wiele rzeczy poszło nie tak, i wśród wszystkich części o przygodach Człowieka Nietoperza wypada najgorzej. Ale prawda jest taka, że ma też silną konkurencję. Filmy z Adamem Westem to klasyka gatunku, Tim Burton wszedł na wyższy poziom i widzów oczarował, Batman Forever miał jeszcze sporo wspólnego z poprzednikami, a produkcje Nolana to już ogólny majstersztyk. Dlatego przy nich wszystkich omawiana przeze mnie część wygląda całkiem tragicznie. Winę ponoszą tu producenci, którzy uznali, że postawią na dzieci i posłuchają rodziców, a nie fanów Mrocznego Rycerza. Jednocześnie, choć staram się nieco bronić obrazu, to przyznaję, że jest on słaby. Kiepskie żarty i nieudany scenariusz sprawiły, że reżyser chyba wyszedł z planu, a aktorzy, pozostawieni sami sobie robili co chcieli, mając w głowach to, że nie grają w hicie. Ale jednocześnie możemy produkcję wpisać do naszego cyklu. W dobrym towarzystwie i z odpowiednim nastawieniem można się na nim dobrze bawić. I tylko prawdziwy Mściciel z Gotham załamuje ręce widząc, co z nim zrobiono.