Kolejni drugoplanowi bohaterowie
Seriale o drugoplanowych bohaterach wychodzą włodarzom Marvela. W końcu trzeba pokazać, co stało się z wieloma postaciami, jakie zostały przywrócone do życia i muszą poradzić sobie w rzeczywistości bez oryginalnych Avengersów. Obok dziedzictwa Iron Mana, w które powoli wchodzi Spider-Man, pozostała kwestia dzierżenia gwieździstej tarczy i walki o amerykańskie wartości, których do tej pory bronił Steve Rogers. W dobie kryzysu „wartości” Wujka Sama, związanych z ruchem Black Lives Matter, serial ten wpisał się w pewną niszę.
Sama fabuła nie obraca się tylko wokół Falcona i Zimowego Żołnierza. Otrzymujemy bowiem dość dobrze zarysowaną problematykę rasizmu wobec pewnego „innego” Kapitana Ameryki, machiawelistyczne podejście Zemo, próbę spojrzenia na żołnierza po przejściach oraz motyw radzenia sobie ze stratą i odchodzeniem, który jest tak aktualny w dobie pandemii Covid-19. Po raz kolejny Marvel nie daje nam zapomnieć, że ma prawa do Mutantów, więc otrzymujemy chociażby malowniczy Madripoor, tak popularny w komiksach z X-Menami.
Fabuła serialu wprowadza nas tak naprawdę do czwartego filmu o Kapitanie Ameryce, przy okazji przedstawiając jednego z najbardziej ikonicznych jego wrogów – ucieleśnienie antypatriotyzmu – Flag Smashera, a raczej jego kobiece odbicie, Karli Morgenthau. Nie otrzymamy tutaj zabawy narracyjnej, jak w przypadku WandaVision, lecz nie oznacza to, że sama historia jest nudna. Dostaliśmy naprawdę ciekawy serial akcji z elementami szpiegowskim i intrygi politycznej. Dla mnie, to zaledwie drugie dzieło od Marvel Cinematic Universe, które bez pokazu spektakularnych technologii, kosmitów czy magii, naprawdę broni się przemyślanymi rozwiązaniami na miarę filmu z drugiej fazy, jakim był Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz.
Dynamiczny duet/kwartet
Cała siła tego serialu uwidacznia się w dwóch tytułowych postaciach. Anthony Mackie, zyskując więcej miejsca, niż miałby w filmie, potrafi przekazać emocje i wewnętrzną zadumę poprzez spojrzenia i niepowtarzalne ruchy, do jakich wcześniej przyzwyczaił nas Chris Evans. Idealnie pasuje do niego też Carl Lumbly jako Isaiah Bradley, będący latarnią morską Sama przez mgłę bólu, a ich wspólne sceny są przejmująco surowe i skłaniają widza do refleksji. Te elementy sprawiają, że eksploracja spuścizny Kapitana Ameryki jest bardziej przejmującym tematem, niż wielu mogło się spodziewać. I chociaż trajektoria podróży Sama jest oczywista już od pierwszych scen, operowanie jego ciężarem stanowi wyraźnie satysfakcjonujące zakończenie jego historii, choć ostatni odcinek nie daje nam momentu na refleksję i jest bez wątpienia tylko tanią rozrywką i najsłabszym punktem tego sześcioodcinkowego serialu.

Kadr z serialu „Falcon i Zimowy Żołnierz”
Bucky Barnes to kolejny protagonista bohaterów serii, w którego wciela się od początku Sebastian Stan. Pomimo dość dużej ilości czasu na ekranie, były Zimowy Żołnierz nie ma takiego samego luksusu opowiadania historii jak jego partner. Jego osobisty wróg to jego własna przeszłość, a dotyczące go fragmenty serii to głównie te momenty, kiedy próbuje naprawić szkody, jakie wyrządził w swoim życiu jako zabójca Hydry. Ale te momenty są niestety nieliczne i odległe; pomimo tego, że w premierowym odcinku zaserwowano nam odjechany rollercoaster emocji z tym bohaterem, to potem w sumie nie zbliżamy się nawet na chwilę do podobnego poziomu.
Pomiędzy tymi bohaterami pojawia się główny wróg, a zarazem sprzymierzeniec Bucky’ego – fantastyczny Helmut Zemo Daniela Brühla. Między nimi panuje wielka dynamika podobna do tej znanej z serii filmów o Hannibalu Lecterze, ponieważ bohaterowie muszą współpracować ze złoczyńcą, aby osiągnąć większe rzeczy, ale szansa śliskiego Zemo na manipulowanie Bucky’m w interesujący sposób zostaje utracona, choć sam Zemo potrafi zaskarbić sobie serca fanów – choćby pamiętnym tańcem na dyskotece, który Marvel zapętlił do godziny i wstawił na YouTube’a.

Kadr z serialu „Falcon i Zimowy Żołnierz”
Na koniec zostawiam Johna Walkera, wyznaczonego przez kongres USA na następcę Steve’a Rogersa. Zadowolony z siebie Wyatt Russell jest wszystkim, czym Kapitan Ameryka nie powinien być; obłudnym, agresywnym typem z nieprzepracowaną traumą wojenną. Obecność Walkera na ekranie jest ciągłym źródłem stresu, zarówno ze względu na to, że jego działania nie szanują spuścizny Steve’a Rogersa, jak i na to, że nieustannie przypomina, że Sam powinien być tym, który dzierży tarczę z gwiazdami. Są chwile, w których widzimy głębszą osobowość tej postaci – sporadyczne przebłyski presji Walkera, gdy czuje się jak żołnierz wyniesiony do rangi nowego chłopca z plakatu armii amerykańskiej. Jednak niewielka liczba odcinków i góra innych tematów i postaci oznacza, że ten konkretny wątek nie jest taki dobrze zarysowany, lecz wydaje się, że w przyszłości jeszcze trochę zamiesza w MCU.
Czy warto zatrzymać się przy tej serii?
Jak wspominałem, fabuła tego mini serialu naprawdę wciąga i jest niczym miód na serce dla każdego fana MCU. Ostatni odcinek to lekkie spłaszczenie tego wszystkiego, co budowano od początku, niemniej jednak nie przekreśla to faktu, że jest to naprawdę dobry tytuł. Główną osią tego tytułu są czterej nietuzinkowi bohaterowie, których postarałem się sportretować wyżej. Reasumując, dzięki tej produkcji z niecierpliwością czekam na czwartą część Kapitana Ameryki.