Jakiś czas temu miałem kontakt z dość okrojoną i toczoną drobnymi problemami wczesną wersją Pillars of the Eternity II: Deadfire. Moja reakcja była bardzo entuzjastyczna. Oczywiste było, że finalna wersja będzie większa i bardziej dopieszczona. Mimo to, ponownie dałem się oczarować. Dzieło Obsidianu pazury pokazuje dopiero przy dłuższym kontakcie.
Kawał dobrej przygody
W zapowiedzi zaznaczyłem, że udostępniony fragment odcięty był od wątku głównego opowieści. Dlaczego? By nie zepsuć zabawy. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że na tym polu Pillars of Eternity II spisało się znakomicie. W przeciwieństwie do dość niemrawego początku, „prawdziwa” przygoda zaczyna się zgodnie z zasadą Hitchcoocka. Twierdza z pierwszej części została zniszczona przez boga Eothasa, który przybrał formę kolosa ze świecącej Adry. W tym momencie gracz może stworzyć swoje wymarzone cyfrowe alter ego lub też zaimportować postać (oraz wszystkie swoje decyzje) z oryginalnego Pillars of Eternity. Dzieje się to w trakcie dość nietypowej, jak na ten gatunek, wędrówki w wymiarze między zapętlonym cyklem życia i śmierci. Stanowi formę wytchnienia, zanim bohater przenosi się na swój świat w samym środku ataku na morzu. Więcej nie zdradzam, bo scenarzyści z Obsidianu kolejny raz nie zawiedli i obcowanie z opowieścią w Deadfire to czysta przyjemność. Umiejętnie zbalansowano rozmach i kameralność, poważny i filozoficzny klimat z barwnym, piracko-tropikalnym światem.
Piraci z Karaibów
Nawet najciekawszy pomysł na fabułę w grze RPG nie powiódłby się bez odpowiedniej drużyny. Podobnie jak w przypadku opowieści, po kontakcie z betą nie wiedziałem, czego się do końca spodziewać po towarzyszach w kontynuacji Pillars of Eternity. Graczowi towarzyszyli jedynie narzuceni przez twórców najemnicy. Tym razem rzecz ma się o wiele lepiej. Do załogi przyłączyć można siedmiu kompanów. Trzej z nich powinni być dobrze znani fanom serii. Każdy ma własny, ciekawy charakter, co widać nie tylko w trakcie standardowych rozmów twarzą w twarz. Chętnie komentują bieżące wydarzenia oraz wcinają się w dialogi prowadzone z innymi NPC (lub okazują emocje mimiką twarzy). Zaskakujące może być, jak pozornie generyczne postacie dla gatunku fantasy (ludzki wojownik, elfi mag) mogą w istocie zostać napisane na nowo. Konkurencja powinna brać przykład! Co ciekawe, w trakcie eksploracji można znaleźć i przyłączyć kilku pomocników nieposiadających własnych fragmentów fabularnych. Istnieje szansa, że ich wątki trafią do gry w trzech planowanych pakietach dodatków.
Izometryczny sandbox
Sam szkielet mechaniki nie zmienił się za bardzo w stosunku do wersji testowej. Nic dziwnego – był bardzo solidny i dopracowany. Więc nie warto się rozpisywać na ten temat. Za to wrażenie robi bogaty, otwarty świat archipelagu Deadfire. W grze zawsze jest coś do robienia, a wątek główny może zostać chwilami zignorowany na rzecz polowania na potężne statki, szukania skarbów czy dbania o naszą własną łajbę i jej załogę. Sporo jest też zadań pobocznych. Te na szczęście nie są prostymi tzw. fedexami. Niczym w Wiedźminie 3 tworzą własne, zamknięte historie, niczym nie ustępujące jakością tej stanowiącej danie główne. W połączeniu z angażującą walką i rozmowami – nietrudno dać się Pillarsom pochłonąć bez reszty.
Dźwięki Eory
W przeciwieństwie do early accessu, obecna wersja Pillars of Eternity II zawiera pełną ścieżkę dźwiękową, skomponowaną przez Justina Bella – znanego z dwóch poprzednich gier Obsidianu. Niestety, poza cudnym motywem głównym i kilkoma utworami jest tylko porządnie. Emocje w kluczowych momentach zostają odpowiednio podkreślone, lecz próżno szukać zachwytu. Aczkolwiek ci, którym przypadł do gustu soundtrack z oryginału (oczywiście należę do tej grupy), powinni być zadowoleni i wracać do ulubionych kawałków.
Całkowicie chylę czoło przed udźwiękowieniem dialogów. Zgadza się, do tej pory była to cecha RPG AAA. a nie klasycznych przedstawicieli gatunku. Tym razem jednak każdy, nawet mniej ważny dialog, został opatrzony profesjonalnym nagraniem aktorów głosowch (w co istotniejszych fragmentach usłyszymy nawet narratora). Ponieważ zostało to wykonane na naprawdę bardzo wysokim poziomie, charaktery naszych towarzyszy i innych postaci niezależnych oddano jeszcze lepiej, a uczucie obcowania z magiczną opowieścią potęguje się. Pochwalić należy również polskiego dystrybutora, który zadbał o rodzimą wersję językową. Jest wprawdzie jedynie kinowa, ale ilość i – co najważniejsze – jakość przetłumaczonych tekstów zrobiła na mnie kolosalne wrażenie.
Co w środku gry piszczy?
Poważniejsze zarzuty w przedpremierowej wersji tyczyły się mankamentów technicznych. O ile strona wizualno-artystyczna absolutnie mnie oczarowała (i wciąż to zdanie podtrzymuję), tak framerate był bardzo niski. Z ulgą mogę przyznać, że Obsidian zajął się z tym problemem. Do dyspozycji graczy oddano liczne opcje graficzne, by dostosować jakość oprawy do możliwości naszego peceta. W istocie, zgodnie z obietnicą, z grą poradzą sobie nawet konfiguracje minimalne z pierwszej części, zachowując przy tym grywalny poziom klatek na sekundę. Swoją drogą, nawet na najniższych ustawieniach Deadfire jest produkcją niezwykle urodziwą. Szkoda tylko, że ekrany ładowania pozostają dla graczy naprawdę uciążliwe. Można się na nie natknąć na każdym kroku. Wystarczy przełączać się między gęsto rozmieszczonymi lokacjami czy interaktywną mapą. Co gorsze, loadingi potrafią trwać niepokojąco długo, zwłaszcza przy wczytywaniu kilku większych terenów (choć i tak jest lepiej niż w becie). Niestety z opinii, które można znaleźć na forach lub licznych recenzjach wynika, że nie jest to problem dotyczący jedynie słabszych sprzętów. Oby ta kwestia wraz z kolejnymi łatkami została naprawiona.
Obsidian Entertainment po raz kolejny udowodnił, że jak mało kto zna się na tworzeniu gier fabularnych. Natomiast fani gatunku, po Divinity Original Sin II, otrzymali jeszcze jeden fantastyczny tytuł, udowadniający jak klasyczny koncept może dobrze funkcjonować w dzisiejszych warunkach. Zaskakujące, jak bardzo ta pozycja została dopracowana i mimo obcowania z wersją poglądową, wciąż czarowała poczuciem świeżości. Mało tego – mam wrażenie, że do pełnego zgłębienia sekretów świata Eory czeka mnie naprawdę długa droga. Z pewnością będę mieć na uwadze nadchodzące rozszerzenia. Ci, którzy nie mieli jeszcze styczności z Pillars of Eternity II: Deadfire, powinni uczynić to jak najprędzej. To prawdziwe magnum opus izometrycznych RPGów!