Adam Driver, kosmos i dinozaury – brzmi jak przepis na gwarantowany sukces? A jednak coś poszło nie tak…
To jest kumpel sprzed milionów lat
Fabuła prezentuje się dość pretekstowo, co jednak w przypadku rasowego kina gatunkowego nie musi a priori oznaczać zarzutu – oto doświadczony pilot kosmiczny Mills (Adam Driver) wyrusza w kolejną misję. Robi to niechętnie – nie uśmiecha mu się opuszczać najbliższych na długie lata, jednak firma obiecuje sowitą wypłatę, a domowy budżet kosmonauty poważnie nadwyrężyła ciężka choroba jedynej córki (Chloe Coleman). Na trasie przelotu statek niespodziewanie trafia na niezarejestrowany przez nawigację obiekt i rozbija się na nieznanej planecie. Początkowo zrozpaczony i przekonany, że jako jedyny przeżył katastrofę, Mills odkrywa wkrótce inną ocalałą – nastoletnią Koę (Ariana Greenblatt). Szybko okazuje się również, że rozbitkowie nie są na dziewiczej planecie zupełnie sami…

Kadr ze zwiastuna filmu „65”
Spróbuj zgadnąć, czy to gad, czy ssak
Pozwolę sobie na odrobinę prywaty – mam ogromną słabość do Adama Drivera. W każdym wydaniu. Myślę, że mógłby nawet zagrać jakiś głaz lub pozornie nudnego kierowcę autobusu w jakiejś sennej mieścinie*, a ja nie miałabym zastrzeżeń. Podejrzewam, że nie jestem w swej fascynacji odosobniona, toteż czuję się w obowiązku ostrzec osoby dzielące moją nieuleczalną przypadłość: nie róbcie sobie tego, jeśli jakkolwiek cenicie sobie swój czas**.
Postronny obserwator mógłby odnieść wrażenie, że wszystko – przynajmniej na papierze – gra. Owszem, historia może sprawiać wrażenie przypadkowego zlepka popularnych tropów gatunkowych posklejanych przez sztuczną inteligencję, ale światowa kinematografia widywała już przecież dziwaczniejsze kombinacje. Odpowiedzialni za scenariusz i reżyserię Scott Beck i Bryan Woods zaangażowani byli wcześniej m.in. w produkcję Cichego miejsca Johna Krasinskiego – to zachęca. Inspiracje stojące za tytułem też wydają się oczywiste – tymczasem efekt końcowy to kompletny ersatz kina gatunków, pozbawiony krzty zrozumienia fenomenu dzieł, które próbuje naśladować. Jakby Park Jurajski, ale pozbawiony wszelkich atrakcji – w tym, paradoksalnie, również samych dinozaurów. Po części Obcy i Predator, ale wyprane z atmosfery zaszczucia i samczej frajdy. Film akcji, w którym zabrakło… cóż, akcji. Zupełnie jakby film miał być psikusem – gdyby tylko była w nim choć odrobina dystansu.

Kadr z trailera filmu „65”
Ten najprawdziwszy smok, szokuje nas co krok
Beck i Woods próbują łatać ubogi scenariusz przebitkami rodzinnego dramatu, który w centrum stawia wycofanego emocjonalnie rodzica zmuszonego zająć się namiastką utraconego dziecka. 65 często uderza w ckliwe tony i wiążące się z nimi fortunne zbiegi okoliczności, próbując sztucznie podbić emocjonalną stawkę historii. Banalnych zagrywek nie broni nawet przekonująca, intensywna gra Drivera i towarzyszącej mu na ekranie Greenblatt – kameralnej obsadzie zwyczajnie zabrakło materiału.
Trudno jest znaleźć choć jeden walor, który mógłby obronić wątpliwą jakość tego celuloidowego potworka. W czasach gargantuicznie rozciągniętych fabuł atutem mógłby być zwięzły metraż – przez kompletny brak treści zwarte 90 minut wydaje się jednak niemiłosiernie dłużyć (co wprawniejszy widz przewidzi zresztą wszystkie większe zwroty akcji w przeciągu pierwszego kwadransa). Na upartego można zabawić się w tropienie absurdów, antynaukowych głupot i logicznych bzdur. Tych jest tak wiele, że film z czystym sumieniem włączyć można – obok chociażby Armageddonu i Moonfall – do niechlubnego grona przedstawicieli anti-science fiction. Zabawa ta nie sprawi jednak nagle, że uda Wam się przesunąć tytuł z szufladki „tak złe” do „tak złe, że aż dobre”. Znacznie łatwiej będzie Wam znaleźć 65 powodów, by do kina po prostu nie iść.
*Jedną z tych rzeczy zresztą zrobił.
**Ha, ha. Jeśli faktycznie dzielicie moją nieuleczalną przypadłość, i tak pójdziecie do kina. Nie mówcie tylko potem, że nie ostrzegałam. Reklamacji nie przyjmuję.
Za możliwość obejrzenia filmu 65 dziękujemy sieci kin Cinema City!
Recenzja strasznie pretextowa albo posttextowa, cokolwiek to znaczy w tym kontekście.
„Fabuła prezentuje się.. pretekstowo”? Hm?