Marvel na dobre otwiera nowy rozdział historii o superbohaterach. Mocne fundamenty zostały już położone w serialach WandaVision, Falcon i Zimowy Żołnierz oraz Loki. Teraz jednak przyszedł czas na podbój kin. Pierwszy do tego zadania został wytypowany niezwykły wojownik imieniem Shang-Chi.
Komiksowa historia
Twórcy z Marvel Studios już nieraz sięgali po postacie mniej znane i bardzo umiejętnie wprowadzali ich do MCU. Tym razem postawili na bohatera, którego kojarzyli tylko najwierniejsi fani Domu Pomysłów. Shang-Chi wcale jednak nie jest „świeżakiem”. W komiksach debiutował już w roku 1973 w 15 numerze Special Marvel Edition. Od tego czasu niejednokrotnie pojawiał się w zeszytach, choć prawie nigdy nie grał pierwszych skrzypiec. Czytelnicy poznali go jako zabójcę wyszkolonego przez swego złego ojca. Nie posiadał on żadnych supermocy, jednak ciężki trening pozwolił mu zostać prawdziwym mistrzem sztuk walki. Jego pięści, kopnięcia, szybkość i koordynacja sprawiły, że mógł stawiać czoła nadludzkim przeciwnikom. Shang szybko odkrył także, że jest wykorzystywany do złych celów, i postanowił przejść na stronę dobra. Jednym z pierwszych bohaterów, których spotkał na swej drodze i który zapoznał go m.in. z Avengers, był Iron Fist. Później Shang współpracował z Daredevilem i Czarną Wdową, dołączył do drużyny Misty Knight, uczył specjalnych ciosów Spider-Mana i został zaproszony do drużyny Mścicieli przez Kapitana Amerykę i Iron Mana. Stanowił także pierwszą linię obrony przeciwko Thanosowi. Pomimo wszystkich tych działań zawsze pozostawał w cieniu innych. Być może zmieni się to dzięki najnowszemu filmowi ze stajni MCU.

Źródło: screenrant.com
Schemat pozostaje bez zmian
Choć Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni otwiera nową fazę Marvela, a i jest w nim sporo nowości, to fabuła jest prowadzona w sposób widzom dobrze znany. Zaczynamy od poznania historii głównego bohatera – jego czasów młodości, konfliktów rodzinnych i szkolenia. Podobnie jak w komiksach, tak i w filmie to ojciec postanawia uczynić z syna mistrza sztuk walki, a przy okazji bezlitosnego zabójcę. Shang ucieka z rodzinnego domu do USA. Po latach zostaje jednak odnaleziony przez rodziciela, który postanawia ściągnąć go w rodzinne strony i wraz z nim oraz córką ruszyć na pewną misję. Młody wojownik nie wierzy jednak w dobre intencje ojca i raz jeszcze udaje mu się umknąć. Wraz z siostrą i przyjaciółką wyrusza do mistycznej krainy, aby ostrzec jej mieszkańców przed planami tatusia. Okazuje się, że próba inwazji na wioskę z innego świata może także zagrozić Ziemi!

Źródło: comingsoon.net
Dziewczyny rządzą!
W tytułowego bohatera filmu wcielił się Simu Liu – aktor, którego być może kojarzycie z Pacific Rim lub serialu Uprowadzona. Trzeba przyznać, że wspaniale odnalazł się on jako wojownik. Pokazy sztuk walki w jego wykonaniu są jak najbardziej przekonujące i dopracowane. Tyle że poza kolejnymi seriami ciosów niewiele można o nim powiedzieć. I to chyba nawet nie wina samego artysty, ale scenariusza. Poza nim na ekranie oglądać możemy Tony’ego Leunga jako Xu Wenwu, czyli ojca Shang-Chi. Jako główny antagonista wypada on znakomicie. Widz nie dostaje jednowymiarowego „złola”, jakich w MCU dotychczas nie brakowało, ale złożoną postać, pełną rozterek, wewnętrznej walki z samym sobą i mającą konkretne powody, aby działać w taki, a nie inny sposób. Widoczne jest także doświadczenie aktorskie Leunga i aż szkoda, że dostaje zbyt mało czasu w filmie. Swoje momenty mają także Florian Munteanu jako Razor Fist oraz powracający do MCU Ben Kingsley w roli Trevora Slattery’ego. Pierwszy z panów to jeden z podkomendnych głównego antagonisty, który przede wszystkim skupia się na kolejnych scenach akcji. Drugi natomiast pełni rolę komika, mającego wprowadzić na ekran nieco więcej luzu. Z całej obsady moim zdaniem najlepiej wypadają dwie bohaterki. Pierwsza z nich to Meng’er Zhang jako Xu Xialing – siostra tytułowego bohatera. To pewna swego kobieta, potrafiąca sięgnąć po to, czego chce, a po drodze skopać tyłki teoretycznie większym i silniejszym facetom. Postać zostaje świetnie rozwinięta, a scena po napisach sprawia, że widz nie do końca wie, co powinien o niej myśleć. Przy okazji możemy zakładać, że jeszcze się z nią spotkamy. Z kolei znakomitym uzupełnieniem dla Shang-Chi jest Katy Chen, w którą to wcieliła się zdobywczyni Złotego Globu Awkwafina. To właśnie jej cięte riposty, żarciki, gagi i zachowania wprowadzają dużo pozytywnej energii do filmu. Bohaterki po prostu nie da się nie lubić. Jest trochę niczym Luis z Ant-Mana, choć ma do odegrania dużo większą rolę. Mimo że ma pełnić rolę pomocniczki naszego wojownika, to czasem wydaje się, że w tym duecie to właśnie ona gra pierwsze skrzypce.
Na koniec należy wspomnieć jeszcze o nowej maskotce, czyli Morrisie – fantastycznym stworzonku z sześcioma nogami, skrzydełkami i bez pyszczka, który przybył z innego świata i świetnie dogaduje się z Trevorem. Już teraz pojawiły się pluszaki z jego podobizną, a sam stworek zyskał sympatię widzów. Jeśli jego popularność jeszcze wzrośnie, to pewnie i on powróci do filmów Marvela.

Źródło: epicstream.com
Od sensacji do baśni
Choć fabuła Shang-Chi i legendy dziesięciu pierścieni jest przewidywalna, to jednocześnie nietypowa dla widowisk Marvela. Pierwsza część filmu przypomina kino akcji rodem z Hong Kongu. Bohaterowie przede wszystkim biją się ze sobą, używając wschodnich sztuk walki. Przy okazji wszystko dzieje się w dość nietypowych sceneriach jak zatłoczony autobus czy rusztowania ustawione na najwyższych piętrach wieżowca. Później jednak przenosimy się miejsca rodem z azjatyckich legend. Są fantastyczne stworzenia, a wśród nich nawet chiński smok. Trzeba przyznać, że pod względem wizualnym inny świat robi niesamowite wrażenie. Aż chciałoby się udać tam kiedyś na wakacje, a może i na dłużej? Mimo sporych różnic obie połówki pasują do siebie i stanowią spójną całość, z czego widzowie powinni być zadowoleni.
Co do ścieżki dźwiękowej to ta też przez większość czasu kojarzyć się może z kulturą azjatycką. Jedynie podczas scen akcji, zwłaszcza w pierwszej połowie filmu, jest bardziej w stylu sensacyjnym, z odpowiednim napięciem i mocniejszymi uderzeniami. Widz ma okazję także usłyszeć kilka prawdziwych hitów, w tym słynny Hotel California zespołu Eagles, choć tym razem wykonują go Shang-Chi, Katy i Wong! I lepiej zatkać wtedy uszy!

Źródło: wxyz.com
Bruce Lee wiecznie żywy!
Swego czasu Marvel postanowił oddać hołd słynnemu Bruce’owi Lee i wprowadził do komiksów Iron Fista oraz Shang-Chi, którzy mieli być jego ulepszonymi wersjami. Przy okazji chciał w ten sposób otworzyć się nieco bardziej na rynek azjatycki. Teraz dokładnie to samo robi w swoim filmowym uniwersum. Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni to z całą pewnością ciekawa przygoda i całkiem niezłe otwarcie dla czwartej fazy. Wojownik ma szansę stać się nowym Avengerem, a jego partnerka postacią, dzięki której niejeden widz się uśmiechnie. Wydaje się jednak, że w dużej mierze chodziło tu o przyciągnięcie widzów z Dalekiego Wschodu. Czy ta sztuka się uda? To już czas pokaże.
Na film Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni zapraszamy do sieci kin Cinema City!