Premierę zaliczyła niedawno The Banner Saga 3. Mamy tu do czynienia z finałem historii, bezpośrednio kontynuującym wątki z dwóch poprzednich odsłon. Jeśli nigdy nie mieliście więc kontaktu z tymi grami, to trafiliście pod właściwy adres. Pozwólcie mi wyjaśnić, dlaczego to pozycje unikalne.
Opowieści z niebezpiecznych krain
Tym co od razu przykuwa do ekranu po uruchomieniu gry, jest wyrazisty i ciekawy świat. Twórcy darowali sobie próby przekonania graczy do kolejnego, generycznego high fantasy. Zamiast tego akcja została osadzona w surowym, mroźnym padole inspirowanym kulturą nordycką. Przy czym warto pamiętać, że w 2013 roku (od początku planowano trylogię) motywy te nie były równie eksploatowane co dzisiaj. Wracając jednak do miejsca akcji, bogowie dawno wyginęli, o magii słyszeli nieliczni, a jedyną znaną rasę oprócz ludzi stanowią Varlowie – rogaci giganci. Zabawę z pierwszą częścią zaczynamy w momencie, gdy prawie wszystko się zmienia. Najpierw słońce stanęło, a potem ziemie zaczęli zalewać Drążyciele – kamienni wojownicy. Dla bohaterów jasne staje się, że nadchodzi koniec. Z osad wyruszają karawany zwykłych ludzi szukających nowego domu.
Chusteczki w pakiecie
Początkowo akcja toczy się dwutorowo, choć na przestrzeni kolejnych godzin i gier rzecz mocno się zmienia, jeśli chodzi o ilość perspektyw i skład drużyn. W każdym razie, w punkcie wyjścia obserwujemy zmagania Varlańskich najemników, mających eskortować ludzkiego księcia. Segment ten, choć nie pozbawiony dramatyzmu i mocnych momentów, ma bardziej przygodowy charakter.
Umiejętności scenopisarskie ekipy ze Stoic Games ujawniają się przede wszystkim w trakcie poznawania wątku Rooka. Na barki bohatera spada obowiązek poprowadzenia swojej rodzinnej osady. Jednocześnie zgodnie z modą ostatnich gier, zadbać musi o swoją córkę. Otrzymujemy więc kameralną, przepełnioną emocjami historię, w której protagonista mierzy się z ciężkimi wyborami rozdarty między chronieniem rodziny, a troską o ogólne dobro. Jak się okazuje, nie jest to łatwe, a gracze powinni nastawić się na regularną utratę postaci, do których powinni się przyzwyczaić. Śmierci bywają częste, bezsensowne i autentycznie przybijające. Dodatkowo koncepcja opowieści drogi w swej budowie sprzyja motywowi przemijania i przygotowywania się na koniec. Zwłaszcza, że zakończenie drugiej części maluje możliwy finał raczej w ciemnych barwach.
Sztuka wyboru
Praktycznie każdy współczesny RPG (i nie tylko) kusi nas perspektywą licznych wyborów, mających mieć wpływ na historię i kształt świata przedstawionego. W praktyce, zwykle kończyło się zmianach detali lub kilku wybranych momentów. Wszystko z prostego powodu. Przeciętny odbiorca gier AAA nie lubi być po prostu odcinany od zawartości, ponieważ w obliczu zalewu premier maleje szansa na ponowne przejście danego tytułu.
Na szczęście twórcy niezależni mogą sobie pozwolić na większą swobodę. Nie inaczej kwestia ma się w cyklu Banner Saga. Samo wyważenie gameplayu bardzo sprzyja wyborom. W trakcie gry bowiem najwięcej czasu spędzimy na ekranie karawany. Pojawia się tu ciężkie zarządzanie, stale kurczącymi się zasobami czy dbanie o morale. Raz na jakiś czas wyprawa zatrzymuje się przymusowo, by zaserwować świetnie napisany dialog, podczas którego wybranie konkretnych opcji, będzie wyraźnie rzutować na relacje z innymi postaciami. Innym razem napotykamy się z bardziej namacalnym wyborem dotyczącym dalszej drogi. Przyjąć nowych ludzi? Co zrobić z przeszkodą? Gdzie szukać jedzenia? Często próżno szukać “dobrej” odpowiedzi, a co istotne, gra nie pozwala na wykonywanie quicksave’ów. Nierzadko konsekwencje widoczne stają się dopiero później, a negatywny skutek w dalszej perspektywie nie był aż taki zły. Zresztą nawet, gdy historia skręci w niewłaściwą stronę, działa to na plus produkcji. Mierzenie się ze swoimi błędami tylko potęguje dołujący klimat.
Niestety warto wiedzieć, że niecała rozgrywka jest idealna. Sporo czasu spędzimy w trakcie walki rozgrywanej w turach. Te są wprawdzie całkiem niezłe, ale potrafią być naprawdę długie. Do tego w żadnej z gier wynik starcia nie ma bezpośredniego wpływu na narrację.
Opowieść jak z bajki!
Owszem, chwytająca za serce historia to podstawa cieszenia się serią Banner Saga. Jestem jednak pewien, że obcowanie z nią, a więc czytanie mnóstwa nieudźwiękowionych tekstów, nie byłoby tak przyjemne bez absolutnie fenomenalnej oprawy audiowizualnej.
Developerzy stawiają na ręcznie rysowaną grafikę. Sposób przedstawienia postaci przywołuje na myśl klasyczne animacje. Jednakże najbardziej urzekają krajobrazy. Różnorodne, surowe, współtworzące przybijające klimat – po prostu przepiękne. Robiąc zrzuty ekranu w trakcie gry, szybko można wzbogacić się o zestaw nowych tapet.
Równie fantastycznie ma się muzyka nominowanego do nagrody Grammy Austina Wintory’eggo. Cechuje się ona regionalnym, północnym brzmieniem, dopełniając całości. Nic w tym dziwnego, skoro w wykonaniu brał udział między innymi islandzki zespół indie-folkowy Árstíðir. Ścieżka błyskawicznie wpada w ucho i nie potrafi się wydostać. Świetnym posunięciem ze strony polskiego dystrybutora było dołączanie płyty z soundtrackiem do edycji pudełkowej drugiej części. Bardzo liczę na podobny ruch i tym razem.
Więc wyrusz wędrowcze na zatracenie
Jeśli nigdy nie graliście w The Banner Saga, to nadszedł właśnie idealny moment, by zapoznać się tą wyjątkową serią. Angażująca, smutna i ciężka fabuła zajmuje ścisłe miejsce w mojej czołówce gier ostatnich lat. Potęgowanej przez rozgrywkę pełną dylematów i owinięta w kapitalnym opakowaniu. Naprawdę warto dać szansę. Zwłaszcza, że dla nowych graczy największa wada cyklu nie będzie tak bolesna. Należy pamiętać, że nie mamy tu do czynienia z samodzielnymi pozycjami, a jedynie 10-12 godzinnymi fragmentami większej opowieści. A te potrafiły urywać się w szokujących momentach. Dlatego sam już nie mogę się doczekać, aż położę ręce na własnym egzemplarzu finalnej odsłony…
A wszystkie gry z serii tanio możecie kupić na Kinguinie!