Wydarzenia z serii Death Metal przedefiniowały na nowo uniwersum DC, a bohaterowie muszą odnaleźć się w nowej rzeczywistość, często odległej od naszej, wydawałoby się, o kilkanaście lat do przodu. Czy mamy tutaj do czynienia z wersją Batman Beyond 2.0.?
Pokój przez tyranię
Nie uważam, żeby recenzowany tom był nawet duchowym spadkobiercą Batman Beyond, gdyż mamy tutaj historię o Brusie Wayne’ie jako Batmanie. Kolejna kwestia to fakt, iż jest to zbiór o przyszłości Gotham będący zaledwie początkiem pewnego eventu komiksowego, który można nazwać zapchajdziurą. W zasadzie nic nowego nie zobaczymy, poza organizacją Peacekeeperów, którzy na pewną nie będą tak spektakularni jak Trybunał Sów. To, co mnie ujęło, to fakt, że organizacja inwigilująca całe Gotham, niczym Ministerstwo Miłości z Roku 1984,potrafi rozpracować Batmana, wykorzystując jego taktykę, a ponadto jej celem jest walka z wszelkimi rodzajami „masek” – zarówno tych złych, jak i dobrych. Dlatego też możemy obserwować starych znajomych w zupełnie nowych rolach. Dowiemy się, dlaczego Superman jest łatwym celem w Gotham mimo swojej supersiły, w jaki sposób Doktor Pyg realizuje swoje nowe eksperymenty przy wykorzystaniu genetyki, czy Catwoman jest w rzeczywistości wrażliwą bohaterką oraz w jaki sposób duet Harley Quinn i Johnatan Crane rozwiązuje kryminalne zagadki dla wszechpotężnego Magistratu, polując przy tym na lidera ludzi z maskami – Romana Sionisa znanego jako Black Mask.
Styl narracji
Ciekawa jest tutaj jednak narracja, zarówno tekstowa, jak i graficzna. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, jakbym widział naśladowców Scotta Snydera i Grega Capullo, zwłaszcza w pracach Dana Mory i Mariko Tamaki. Skupienie uwagi na twarzach sprawia, że historię odczytujemy na dwóch płaszczyznach, a emocje na obliczach bohaterów pozwalają współodczuwać razem z nimi. zagrożenie wywołane przez wszechobecną przemoc, wobec której trykociarze czują się bezradni. Praktycznie każda historia jest mocniej podkręcona niż zwykłe przygody w Gotham, gdyż wprost z kadrów wylewa się ponury klimat podrasowany świetną, futurystyczną kolorystyką. Dodatkowo historia o Harley Quinn próbuje naśladować mangę w „amerykańskim” stylu, co jak na psoty tej klaunicy przedstawia się dość niezwykle, choć już sama historia nie rzuca na kolana.
Nie rozumiem tylko, czemu wycięto historie o Nightwingu, Katanie, Batgirl oraz wielu innych trykociarzach z oryginału. Wielka szkoda, bowiem są to istotne figury tego uniwersum i wielu chciałoby poznać też ich losy.
Kolejne tomy przed nami
Wspominałem, że Stan przyszłości. Batman to początek pewnego eventu komiksowego. Faktycznie, Egmont zaserwował nam jeszcze dwa tomy, które skupiają się na Supermanie oraz Lidze Sprawiedliwości. Potem najprawdopodobniej nastąpi kolejny kryzys, wielkie wydarzenie i znów Uniwersum DC odrodzi się z popiołów. Nie zrozummy się źle: nie mam nic przeciwko takim koncepcjom, o ile oczywiście wnoszą one coś nowego, jak choćby Flashpoint czy seria Metal. Tutaj zapowiedź do kolejnego większego wydarzenia nie napawa zbyt dużym optymizmem przy oczekiwaniu, a czytelnik dostaje po prostu lekko podrasowane futurystycznie Gotham, w których fabuła do znudzenia jest podobna do tej w oryginalnych seriach sprzed lat. Do tego dochodzi fakt, że w jednym tomie umieszczono opowieści nie tyle o Batmanie, co prawie o całym Gotham – ciekawy pomysł, jednakże przez to tytuł powinien brzmieć inaczej. Poza tym w opisie publikacji znalazł się błąd i zabrakło informacji, że pośród różnych historii znajdziemy dwa zeszyty z rycerzami Arkham.
Podsumowując, nie jest to najlepsza historia z Gotham w tle, nie jest to też najlepsze wydanie od Egmontu, jednakże znajdziemy tutaj coś dla siebie, a wierni fani Gacka powinni się z nią zapoznać.