Premierowa apokalipsa
Na sieciową grę w uniwersum Fallouta fani czekali od wielu lat. Fallout Online tworzony był jeszcze pod skrzydłami Interplay, ale nigdy nie ujrzał światła dziennego, między innymi przez konflikt o prawa do gry. Nieoczekiwanie temat wrócił na E3 w 2018 roku, gdy obecnie posiadająca prawa do marki firma Bethesda ogłosiła Fallouta 76, czyli sieciowy spin off, bazujący na mechanikach z czwartej części cyklu, lecz osadzony w zupełnie nowej lokacji. Oczekiwania mogły być więc dość spore, ale, delikatnie mówiąc, nie udało się ich spełnić. Premierowa wersja gry okazała się być najeżona błędami, często uniemożliwiającymi komfortową rozgrywkę. Pod usterkami zaś krył się, co najwyżej, przeciętny shooter, świecący pustkami (na jednym serwerze przebywa tylko 24 graczy) z braku fabularnych postaci z prawdziwego zdarzenia, zmuszający do wykonywania generycznych czynności. Wydawałoby się, że był to projekt nie do odratowania, porażka, którą należało szybko porzucić i przejść dalej…
Reanimacja udana
Mimo to Bethesda postanowiła rozwijać projekt, by doprowadzić do lepszego stanu i nie skończyło się tylko na załataniu problemów technicznych. Na początku 2019 roku rozpoczęła się wciąż trwająca rozbudowa zawartości i ulepszanie mechanik. Tym sposobem, dziś mamy do czynienia z o wiele lepszą produkcją, przyjazną również samotnym wędrowcom, a także pod pewnymi względami przewyższającą Fallouta 4. Choć problemem zostały wyjściowe założenia, w części narzucające budowę gry.
Przygodę zaczynamy dość standardowo dla serii, a więc od wyjścia z krypty Vault-Tec na postnuklearne pustkowia. Szkopuł w tym, że krypta o tytułowym numerze 76, według założeń, miała zebrać najwybitniejsze jednostki, które byłyby w stanie odbudować społeczeństwo po apokalipsie. Wiąże się to bezpośrednio z premierową wizją Fallouta 76, gdzie jako taka spójna linia fabularna właściwie nie istniała, oferując jedynie różne zadania tematyczne w poszczególnych częściach świata, zaś duże znaczenie odgrywała budowa baz przez graczy. Obecnie zaś, od aktualizacji Wastelanders, historii jest znacznie więcej i wciąż pojawiają się kolejne wątki (w momencie publikacji tekstu dostępne jest już nowe bezpłatne rozszerzenie poświęcone Bractwu Stali). Już chwilę po stworzeniu postaci uruchomiona zostaje całkiem niezła fabuła z charakterystycznymi bohaterami, która, jak to w serii bywa, akcentuje konflikty frakcji w postapokaliptycznej rzeczywistości. Co więcej, naprawiono błędy poprzedniej głównej części gry w kwestii wyborów. Zamiast niesławnych, niemalże identycznych odpowiedzi ukrytych pod enigmatycznymi przyciskami, wróciły klasyczne, często różnorodne wybory dialogowe. Co więcej, część z nich, dających najciekawsze efekty, została uzależniona od atrybutów postaci. Wiąże się to z przeprojektowanym systemem S.P.E.C.I.A.L.
Tym razem punkty nie są przydzielane na początku rozgrywki, a wraz z uzyskiwaniem kolejnych poziomów, pozwalając także na zwiększanie ilości aktywnych perków (umiejętności pasywnych) przypisanych danym cechom. Taki rozwój postaci to krok w dobrą stronę przy obecnym kształcie serii. Warto zaznaczyć, że dialogi i okazjonalne wybory zdają się być główną atrakcją zadań. Same questy korzystają z najprostszych schematów gier sieciowych: iść w określone miejsce i zabić grupę przeciwników, zebrać przedmiot lub wejść w banalną interakcję, choć na szczęście znajdą się wyjątki. Gorzej, że ten sam schemat tyczy się wcześniejszych zadań, które pojawiły się przed Wastelanders, a zatem nie oferujących w zamian za prostotę „falloutowego” doświadczenia fabularnego. Obcowanie z nimi jest zaś o tyle konieczne, że sporo z dodanych treści odblokowuje się dopiero na 20 poziomie, co wymusza dobre kilka godzin grindu w początkowym okresie rozgrywki, a więc wtedy, kiedy szczególnie można odbić się od gry. Te chwile przypominają, że Fallout 76 projektowano przede wszystkim jako grę sieciową i to właśnie współpraca z innymi graczami daje największą satysfakcję w dwóch podstawowych dla gameplayu czynnościach: eksploracji i walce.
Znana formuła
Pierwsza z nich szczególnie angażuje. Co by o Bethesdzie nie mówić, zespół ten zawsze miał rękę do tworzenia ciekawych światów. Pełne roślinności, w tym lasów, górskie krajobrazy znacznie wybijają się na tle poprzednich części, a więc nawet mimo trochę przestarzałej oprawy graficznej, nie brak atrakcyjnych widoków. Zwłaszcza, że mapa jest znacznie większa niż ta w Fallout 4 i cechuje się sporą różnorodnością. Tradycyjnie mamy połączenie klimatycznego zepsucia z przerysowanymi pozostałościami po korporacji Vault-Tec, satyrycznie przedstawiającymi konsumpcjonizm. To po prostu miejsce, które chce się zwiedzać, zwłaszcza w ramach pandemicznego eskapizmu. Tym bardziej, że od dłuższego czasu świat jest skalowany do poziomu gracza, co zmniejsza problemy z niedostępnością określonych terenów. Gorzej, że swobodna eksploracja dość często będzie przerywana przez sekwencje z walką, która na pierwszy rzut oka prezentuje się niemalże identycznie jak w Falloucie 4. Broni jest więc całkiem sporo, ale się zużywają, lecz zawsze można się podratować chałupniczo wykonanymi samoróbkami. Problem w tym, że mechaniki zdają się być nie do końca przystosowane do sieciowej formuły i strzelaniu często towarzyszy coś na kształt lagów, mimo niskiego pingu. Zrozumiałe też, że przy grze online nie mógł zostać zachowany znany system V.A.T.S., pozwalający na celowanie w zwolnionym tempie w określone części ciała, z procentową szansą na trafienie. Zamiast usunąć ten element, został on spłycony i sprowadzony do roli prostego aimbota, zużywającego wytrzymałość. Nie jest to więc najprzyjemniejszy model rozgrywki, ale całość ratuje różnorodność oręża oraz adwersarzy. Choć można również ponarzekać, na znacznie większą niż dotychczas, intensywność starć (zwłaszcza za sprawą szybkich, zakażonych Spalonych, wprowadzonych w tej odsłonie), ale to już raczej kwestia mocno indywidualna.
Pustkowia kuszą?
Czy mimo tych nierówności żałuję czasu spędzonego z Fallout 76? W sumie to nie. Po latach patchy mamy do czynienia z całkiem przyjemną produkcją, zwłaszcza gdy jest z kim przemierzać Wirginię Zachodnią. Z pewnością więc pewnie jeszcze wrócę do gry, zwłaszcza że zawartości nie brakuje. Nie jest to jednak, w żadnym razie, pozycja obowiązkowa. Na rynku dostępnych jest wiele znacznie lepszych pozycji do wspólnej zabawy, a samodzielne doświadczenie, choć potrafi bawić, to bardziej razi powtarzalnością. Jednakże, jeśli nie przeszkadza Wam kierunek, w jakim poszedł Fallout 4, albo po prostu lubicie postapokaliptyczne klimaty, to warto dać tej produkcji szansę. Dostępna jest często na licznych promocjach, a także w abonamencie Game Pass, zaś perspektywa dalszego rozwoju treści nastraja optymizmem.