W 2039 roku polowanie na zbuntowanych Replikantów trwa. Jednak na planszy pojawił się nowy gracz. Opracowana przez Wallace Corporation, nowa i zaawansowana forma Replikanta stała się Blade Runnerem. Przed Wami Blade Runner 2039, wydany nakładem wydawnictwa Egmont.
Jeszcze raz, ale inaczej
Nareszcie mamy to – Blade Runner 2039, czyli komiksowe zakończenie historii Łowcy Androidów. Pytanie jednak, czy aby na pewno? Mike Johnson i Mellow Brown wracają do sprawdzonej formuły rozpoczęcia fabuły w przeddystopijnym Los Angeles w niedalekiej przyszłości. Centralnym założeniem scenariusza jest śledztwo niejakiej Luv (tej samej, która poluje na oficera K w filmie Blade Runner 2049!), na zlecenie Wallace Corporation, w sprawie tajnych badań nad replikantami zmarłego Arthura Selwyna. Chociaż może to nie brzmieć ekscytująco, to badania nowej bohaterki natychmiast przynoszą owoce. Cleo Selwyn wróciła do L.A. w poszukiwaniu swojej matki replikantki Isobel, którą uważa za porwaną przez Niandera Wallace’a. Jedyną osobą, która może jej pomóc, jest zhańbiona była Blade Runnerka – Aahna „Ash” Ashina.
Johnson i Brown zasługują na pochwałę za utrzymanie wyglądu i klimatu uniwersum Blade Runnera, jednocześnie rozwijając kanon w nieco nowych kierunkach. Podoba mi się również to, że mimo pewnej powtarzalności wątków, czynnikiem różnicującym jest tożsamość głównego bohatera. Każdy komiks w tej serii rozgrywa się w innej dekadzie w Los Angeles, a każdy Blade Runner w centrum wątku jest „pierwszym” z jakiejś kombinacji tożsamości. W pierwszym tomie poznawaliśmy pierwszego Łowcę Androidów, z kolei w następnym protagonista był pierwszym żeńskim Łowcą Androidów. Obecnie bohaterem jest pierwszy replikancki Łowca Androidów.
Ostatni tom zapowiada się na intensywną grę w kotka i myszkę, dobro kontra zło, a dzięki talentowi pisarskiemu obu scenarzystów jest pełen intryg oraz zwrotów akcji. Historia sprawia, że zastanawiamy się, komu można zaufać, a komu nie, a gdy zaczynamy dostrzegać, gdzie leży lojalność niektórych postaci, poziom zagrożenia znacznie wzrasta. Nawet te spokojniejsze momenty w scenariuszu zwiększają napięcie, ponieważ każda postać ma więcej niż jeden ukryty zamiar, co widać po wypowiadanych przez nie słowach oraz czynach.
Los Angeles i nie tylko
Za warstwę graficzną ponownie odpowiadają Andres Guinaldo i Marco Lesko. Wspomniani artyści nie są obcy franczyzie Blade Runner, a ich styl nadal zdobywa wysokie noty za nastrojowe, dystopijne, cybernetyczne odczucia, które wlewają do każdego panelu. Los Angeles wygląda i wydaje się autentyczne w stosunku do oryginalnego filmu. Z kolei projekty postaci wydają się świeże, ale znajome. Oprócz przebłysków elektronicznych billboardów, które zdominowały film Ridleya Scotta, stonowane kolory dominują w nowym tomie serii. Przykładowo burza piaskowa, która pustoszy Kalifornię, barwi powietrze na brązowo i rzuca cień na wszystko na swojej drodze. Wnętrza radzą sobie nieco lepiej, chociaż nawet w tak eleganckim domu, jak ten pana Hollisa przetrwało niewiele kolorów.
Śmiem twierdzić, że ta seria przybliża nas bardziej do ponurej przyszłości, którą Denis Villeneuve namalował w Blade Runner 2049. Małe czarne litery wypełniają pola narracyjne i „balony” dialogowe. Tylko żółte znaczniki czasu oraz przestrzeni dają wytchnienie oczom. Zgodnie z wcześniejszymi odsłonami, małe litery w serii przypominają tym, którzy widzieli pierwszy film podczas jego pierwotnej kinowej emisji, że zmiany, jakie przynosi czas, nie są lepsze dla wszystkich. Podsumowując – kolory solidnie dopełniają kreskę. Zmieniają się umiejętnie w każdej scenie, odzwierciedlając energię danego panelu.
Jestem wdzięczna za to, co dostałam
Blade Runner 2039 to solidny i dobry komiks, chociaż prawdopodobnie nie najlepszy z całej trójki. Dzięki współpracy wielu artystów powrót do świata Blader Runnera z nową gliną mającą za zadanie złapać replikantów i starszą, mądrzejszą Ashiną pomagającą ściganym wydostać się ze świata, mogę uznać za udany. Chociaż całość opiera się na dawnych wątkach, to muszę docenić powrót starych postaci. Nasi bohaterowie próbują czynić dobro, ale także zadowalać się zasobami biotechnologicznymi, które mogą zdobyć w nie do końca legalny sposób. Z kolei próbujący utrzymać się w biznesie, technologiczny czarodziej, Niander Wallace zamierza ponownie wprowadzić replikantów do obiegu, tym razem bardziej skłaniając się ku zastosowaniom rządowym.
Wrażenie robi to, że komiks nadal zachowuje ten sam wygląd i klimat, co w pierwszych tomach serii. Nie brakuje szczegółów, nie tylko w panoramicznych ujęciach zniszczonego, futurystycznego świata, ale również w zbliżeniach na twarze postaci, które pokazują wiele emocji uchwyconych na każdym kadrze. Kolory, tak jak było wcześniej, są bardzo ziemiste, co nadaje tej sepiowej jakości wizji całej historii. Czy oznacza to jednak, że nie można się do niczego przyczepić? Blade Runner 2039 zasadniczo opowiada o pościgu, więc tempo jest świetne, nawet jeśli budowanie świata zostało odłożone na bok – takie San Francisco jest wypaloną skorupą miasta, ale tak naprawdę nigdy nie dowiadujemy się, dlaczego do tego doszło, ani nie możemy zagłębić się w jego otoczenie.
Zakończenie nie jest złe, chociaż rozumiem, jeśli dla kogoś może być w jakimś stopniu rozczarowujące. Z drugiej strony myślę, że wyszło całkiem nieźle, biorąc pod uwagę fakt, że wydarzenia przedstawione w komiksie rozgrywają się po oryginalnym filmie Blade Runner i przed jego sequelem, Blade Runner 2049 (fabuła umiejscawia akcję blisko osi czasu tego ostatniego filmu, ale z przerwą kilku lat). To zresztą może być świetnym powodem do ich obejrzenia (nawet ponownego). Na duży plus, że znowu komiks kończy się galerią różnorodnych okładek i szkicami paneli, no ale ta seria przyzwyczaiła się do wydań najwyższej jakości.