W świecie przedstawionym zdecydowanie nie, ale my, jako czytelnicy, nie mamy się czego obawiać. Choć tytuł nie jest dla każdego i niewątpliwie ma kilka słabszych stron, może on śmiało konkurować z dziełami poczytnych zagranicznych autorów z poletka horroru. Imponuje tu nie tylko długość i złożoność fabuły nietypowa dla początkującego pisarza, ale także widoczny gołym okiem ogrom pracy, jaka musiała zostać włożona w tak pieczołowite odwzorowanie autentycznych realiów Wrocławia – zarówno dzisiejszego, jak i dawnego, znanego pod nazwą „Breslau”.
Czego nie robić, dokąd nie wchodzić…
Zarys fabuły jest w istocie dość prosty – Dariusz Drzewiecki, niemalże stereotypowy polski przedsiębiorca w okolicach czterdziestki posiada nieźle prosperujący bar, kochającą żonę i przyjaciela prowadzącego firmę remontową. Idealne, wydawać by się mogło, warunki do spokojnego życia i dalszego rozwoju zawodowego, a więc otwarcia kolejnego lokalu. Wybór pada na obszerną piwnicę „z tradycjami”, czyli podziemia Nowej Giełdy, w których kiedyś już nawet mieściła się ekskluzywna restauracja słynąca z wyśmienitej cielęciny. Z początku wszystko idzie z górki: miejscówkę udaje się zakupić, odnowić w okazyjnej cenie (dzięki wspomnianym już znajomościom), zatrudnić dodatkowych pracowników i już interes może się kręcić w najlepsze jako atrakcyjny pub Golden Calf.
Pozostaje tylko jeden drobny mankament – małe, wybetonowane pomieszczenie w głębi, przeznaczone na zaplecze, w którym wiele osób słyszy dziwne dźwięki, czuje nieprzyjemny, gnilny odór, a także nagłe spadki temperatury. Pokój zresztą na wszystkich zdaje się mieć negatywny wpływ, wywołując niepokój, złe sny, irracjonalną podejrzliwość wobec znajomych i współpracowników, a nawet wybuchy niekontrolowanej agresji. A to wszystko bez względu na to, czy źródła tych rzeczy upatrujemy właśnie w tym dziwacznym pomieszczeniu, czy też zrzucimy całość na karb przykrego zbiegu okoliczności. Miejsce to więc jednych przeraża, innych fascynuje, dla reszty zaś pozostaje po prostu ponurą piwniczką na tyłach knajpy, jedno jest jednak pewne – przed jego działaniem nie ma ucieczki.
Plejada osobowości, a każda po przejściach
W trakcie lektury dość prędko rzuci nam się w oczy, iż autorowi donikąd się nie spieszy, przez co nie ma żadnych oporów, by obszernie zaprezentować nam przeszłość i ogólny światopogląd wszystkich ważniejszych bohaterów. Od pewnego momentu widać wręcz schemat, w którym każda kolejna postać przejmująca pałeczkę jako „oczy i uszy” czytelnika serwuje nam długi monolog wewnętrzny na temat tego, jakie miała dzieciństwo, co myśli o tym i o tamtym, a także jak znalazła się w obecnym punkcie swojego życia. Narracyjnie wybija to nieco z rytmu i sądzę, że można było przeprowadzić tego rodzaju ekspozycję trochę inaczej, niemniej jednak jest ona obecna, dzięki czemu nie mamy problemu ze zrozumieniem zachowań poszczególnych osób – przynajmniej na początku.
Tak też dowiemy się, że Drzewiecki był w dzieciństwie świadkiem utonięcia, a w chwili otwarcia opowieści jest zapracowanym, sprytnym biznesmenem o zaleczonych już kłopotach małżeńskich; główny barman Bartosz Długowski to pewny siebie, energiczny i uczciwy facet, od czasu śmierci młodszego brata borykający się jednak z samotnością i skłonnością do używek; kolejna barmanka, Marzena Janicka, to dziewczyna osierocona w młodym wieku i wychowana przez babcię – oschłą i surową dewotkę; menadżerka Golden Calf, Marcelina Kubicz jest byłą alkoholiczką przekuwającą swój dawny nałóg w obsesyjny pracoholizm… i tak dalej. Wszyscy oni prędzej czy później dostają swoje „pięć minut”, co pomaga pogłębić ich charaktery i umieścić ich wzajemne relacje w centrum uwagi (przynajmniej częściowo), co stanowi ostatecznie jedną z mocniejszych stron powieści.
Mimo wszystko jednak, o ile tego rodzaju skrócone opisy mogą ich prezentować jako osoby całkiem sympatyczne, jakimi zresztą w większości są na początku historii, o tyle obecność mrocznej energii w przedwojennych podziemiach bardzo szybko zaczyna zniekształcać ich osobowości, wyciągając na wierzch to, co najgorsze. Z każdą przewróconą kartką jest zatem coraz trudniej utożsamiać się z którymkolwiek z głównych bohaterów czy też kibicować im w ich poczynaniach. Wzajemne złośliwości, intrygi, sekrety i uprzedzenia wzbierają w nich niczym nieczystości w niedrożnym kanale ściekowym, a my możemy jedynie na to patrzeć i czekać na nieuniknione.
Wciągająca opowieść podszyta przytłaczającym pesymizmem
Sama fabuła prezentuje się naprawdę dobrze. Powieść miewa tu i ówdzie problemy z utrzymaniem przyzwoitego tempa ze względu na rozwlekłe opisy i nieco zbyt obszerne szkatułkowe historyjki z życia pobocznych postaci, ale jest to jedynie niewielka niedogodność spowodowana, jak sądzę, pisarską manierą autora, z której być może zdoła się wyleczyć wraz z nabywanym doświadczeniem. Mimo to szkielet całej historii, jak i sposób jej podania – miejscami bezpośredni i naturalistyczny, kiedy indziej zaś chaotycznie oniryczny – stoją na wysokim poziomie, wzbudzają ciekawość i zachęcają do dalszej lektury. Należy przy tym zaznaczyć, że Możdżeń dość często kreuje tu obrazy makabryczne, odrażające i gorszące, więc czytelnicy o słabszych żołądkach i nader plastycznych wyobraźniach powinni mieć się na baczności!
Jedyną kwestią, którą ostatecznie, po namyśle, uznaję za problem tej opowieści, jest jej finalny wydźwięk. Jak stwierdza sam autor na kartach posłowia, jest on miłośnikiem horrorów jakości wszelakiej i miał na celu przede wszystkim napisać książkę, którą sam chciałby przeczytać, mniej zastanawiał się zaś nad tym, czy całość nieść będzie jakiś głębszy przekaz. Jestem pewien, że ten podstawowy zamysł udał mu się w stu procentach – Chodź ze mną rzeczywiście czyta się z przyjemnością, nie wątpię też, że tytuł nadaje się do tego, by do niego po czasie powracać. Niestety, widać również mniejszą dbałość o „morał” tegoż dzieła, choć nie w ten najbardziej oczywisty sposób.
Problemem nie jest bowiem to, że przesłania nie ma, bo powieści tej nie można nazwać płytką czy bezsensowną. Chodzi raczej o to, że pozostawione samopas zawędrowało w stronę, w jaką chyba nie powinno. Kojarzycie pewnie wiele opowieści o ludziach walczących z demonami przeszłości, którzy po wielu trudach i chwilach zwątpienia odnajdują w sobie siłę niezbędną do „pójścia naprzód” i stania się lepszymi osobami, prawda? Cóż, to nie jest jedna z nich.
Na bohaterach Chodź ze mną fatum ciąży niemal przez całe życie, a złe siły z podziemi potrafią uzyskać dostęp do ich dusz dzięki jednemu nawet feralnemu zdarzeniu z zamierzchłej przeszłości, wciąż żywemu w głębi ich umysłów. Wszystko jest więc przesądzone; gra była przegrana, nim się zaczęła, a postaci nie potrafią uciec od własnych win i słabości, bez względu na wysiłki. Jest to perspektywa po prostu przygnębiająca, a następujące jedna po drugiej sceny symbolicznego „upadku” protagonistów naprawdę mogą obniżyć nastrój u odbiorcy, wywołując poczucie melancholii i przykrego bezsensu ludzkich starań. Sięgając po ten tytuł należy więc mieć to na uwadze, zwłaszcza obecnie, w dobie pandemicznych niepokojów i tzw. depresji sezonowej, nieodłącznie powiązanej z jesienią.