Site icon Ostatnia Tawerna

Ziemia jałowa – recenzja książki „U stóp słowiańskiego parnasu”

Wydawnictwo Replika konsekwentnie odświeża kolejne etnograficzne pozycje tłumaczące nasz folklor, a przede wszystkim to, jak mało o nim wiemy. U stóp słowiańskiego parnasu to dobra pozycja na start, ale jeszcze lepsza – jako uzupełnienie książek Bohdana Baranowskiego.

Nasz czy nie nasz mit?

Podczas premiery drugiego tomu Broma Unka Odya powiedziała, że lektura W kręgu upiorów i wilkołaków czy Upiór. Historia naturalna Łukasza Kozaka pozostawia nas z wrażeniem, że wszelkie inne opracowania uniwersalnych mitologii słowiańskich to czysto autorskie kreacje (a może powiedziała nawet dosadniej). Po pierwsze, podania, które dotarły do naszych czasów, są bardzo lokalne, charakterystyczne dla pojedynczych wsi. Po drugie, zbyt wiele i zbyt dawno wyperswadowano naszym przodkom ogniem i mieczem w ramach chrystianizacji. I właśnie o tym możecie dowiedzieć się więcej z książki Pełki, U stóp słowiańskiego parnasu.

Podejrzewam, że wy także macie poczucie, że słowiańskie tradycje są równoznaczne z „naszymi”.  Że skoro mamy topienie Marzanny, czerwone wstążeczki od uroku, wiedźmy i pisanki, damy radę zrozumieć genealogię, która wiąże je ze Światowidem, Mokoszą, Arkoną, ruinami odkrytymi na Rugii. Niestety, im więcej czytacie, tym dobitniej rozumiecie, że po pierwsze — mało wiemy. Marzanna mogła być wielką, dobrą boginią. Mokosz… nie wiemy, czy była powszechnie czczona. Wiedźmy, owszem, miewaliśmy, ale polowania na czarownice i noce Walpurgii to niemiecki folklor, którym zaraziła się cała Europa (sprawdźcie w Procesach czarownic w Polsce w XVII i XVIII wieku). Wymieniać można długo, pewne są jedynie podania przekazywane przez babcię — w końcu to ona uchroniła nas przed złym okiem i wyrośliście zdrowo! Najdziwniejszym uczuciem, które wywołuje lektura książek Pełki czy Baranowskiego, jest nierzadko wrażenie zupełnej obcości „naszej” mitologii.

Parnas, czyli lista obecności

Pełka analizuje teksty historyczne, w których pojawiają się najstarsze doniesienia o wierzeniach Słowian zamieszkujących tereny dzisiejszej Polski, ale także wschodnich Niemiec, Białorusi i Ukrainy. Najczęściej opowiadają one o podboju grodu, a potem zrabowaniu i spaleniu czy zburzeniu stojącej w nim świątyni. Rzadziej stanowią notatki uczonego, który zafascynował się dziwactwami ciemnego ludu napotkanego podczas (zwykle kupieckich) wypraw.  Wobec takiego pochodzenia źródeł zaznacza od razu, że nie są one dokładne, a nawet przychylne słowiańskiej mitologii. Przegląda również późniejsze pisma, także te romantyczne, głęboko zafascynowane słowiańszczyzną — tu już jednak wszyscy zdajemy sobie sprawę, że im dalej od pierwotnych wierzeń, tym więcej błędów i odautorskich komentarzy

Książka Pełki to także próba skatalogowania najważniejszych, czy chociażby powszechnie znanych, słowiańskich bóstw. Okazuje się to karkołomnym zadaniem — przywoływane w źródłach listy imion są niepełne, sprawiają wrażenie przypadkowych zestawień, nie zgadzają się ze sobą. To kolejny argument za hipotezą o lokalności słowiańskich wierzeń. W końcu zjednoczenie zamieszkujących tu plemion odbywało się równolegle z chrystianizacją – i to nie tylko u zarania polskich dziejów, dotyczy to także naszych sąsiadów. Kwestii swoistej „rewolucji kulturalnej” X i XI wieku autor poświęca sporo miejsca, pokazując, jak skutecznie wymazywano wcześniejsze wierzenia, niszczono miejsca kultu, posągi czy mniejsze obiekty związane z religiami Słowian. Dzieła dopełniło przeniesienie wszystkich pozostałych po czystce bóstw w szeregi tak kochanych przez ludowych twórców diabłów.

Pełka pisze nie tylko o wierzeniach, ale także zwyczajach i organizacji społecznej pogańskich Słowian. Opiera się na podobnych źródłach, wnioski są zatem niepewne, ale pokazują dość typowe patriarchalne społeczeństwo. Skupione na rytuale, zwłaszcza tym mającym chronić dzieci. Sporo miejsca poświęca on także kultowi zmarłych, o którym świadczy wiele materialnych zabytków, nawet jeśli nie są to wielkie budowle, a tylko niewielkie naczynka z ofiarami. Tam, gdzie mowa o ofiarach, znajdziecie także omówienie hipotezy o tym, że bóstwom poświęcano czasami żywych ludzi.

U stóp słowiańskiego parnasu to smutna książka, bo opowiada o dziedzictwie kulturowym, jakie odebrano naszym przodkom, a w pewnym sensie i nam. Tytułowe święte góry są w naszym przypadku puste, możemy znaleźć na nich jedynie ruiny, trochę obiektów archeologicznych, również analizowanych przez Pełkę. Wygląda zupełnie inaczej niż panteon ze słynnego cyklu Bożki słowiańskie Zofii Stryjeńskiej — po młodopolsku barwny, żywy, pełen mocy. Konkluzja będzie smutna: bogów wymyślamy na nowo, dziedziczymy jedynie przesądy czy straszne opowieści łączące rodziny, sąsiadów, ale nie Słowian.



Nasza ocena: 7/10

Próba skatalogowania słowiańskich bóstw prowadząca do smutnej refleksji. W obliczu skąpych źródeł i wielu warstw przekłamań czy zwykłego głuchego telefonu pokoleń nie da się stwierdzić, czy jakikolwiek bóg miał wyznawców na całej Słowiańszczyźnie.

Fabuła: 7/10
Bohaterowie: 7/10
Styl: 7/10
Wydanie i korekta: 8/10
Exit mobile version