Kiedy w połowie lat 80. Alan Moore i Dave Gibbons pracowali nad pierwszymi zeszytami Strażników, nad światem w dalszym ciągu wisiało widmo ataku nuklearnego. Zimnowojenne paranoje i lęki oczywiście znalazły swoje odzwierciedlenie na kartach kultowego komiksu. Dziś, w równie niestabilnych czasach, swoją wariację na jego temat proponuje Damon Lindelof. Z okazji przygotowanego przez Galapagos Films wydania DVD raz jeszcze przyglądamy się motywom i tematom obecnym w serialu HBO.
Lustereczko, powiedz przecie…
Tulsa w stanie Oklahoma. To tu Angela Abar (zagrana przez znakomitą Reginę King) prowadzi pozornie sielskie życie u boku kochającego męża i wychowywanej wspólnie gromadki dzieci. Idylliczny obrazek jest jednak jedynie fasadą, a sama Angela, doświadczona detektyw, potajemnie przywdziewa maskę i jako Siostra Noc prowadzi śledztwo w sprawie Siódmej Kawalerii – organizacji zrzeszającej białych suprematystów, również ukrywających swoje twarze. Dzieje się to w rzeczywistości, w której zabroniona jest działalność samozwańczych „wybawicieli”, a kamuflaż, sankcjonowany przez prawo federalne, staje się elementem politycznej gry. Po obu stronach rozgrywającego się konfliktu dochodzi do zawłaszczania symboliki kontrkulturowego sprzeciwu i przetwarzania jej w ten sposób, by odpowiadała oficjalnej retoryce, z jednoczesnym zachowaniem podwójnych standardów – te same cechy i metody charakteryzujące zdelegalizowanych „superbohaterów” (choć zarówno w ujęciu Moore’a, jak i Lindelofa, niewielu z nich faktycznie posiada nadprzyrodzone zdolności) odnajdujemy także w modus operandi przedstawicieli aparatu władzy.
Jak bowiem, cytując agentkę Laurie Blake (Jean Smart), odróżnić zamaskowanego, nielegalnego bohatera od zwykłego gliny w ukryciu? Różnice pomiędzy nimi wydają się zacierać, jednak implikacje wynikające z faktu ukrywania twarzy pozostają takie same; atrybut antycznej kreacji teatralnej zakłada wejście w pewną rolę, przyjęcie cech zbiorowej tożsamości wywodzących się z kostiumu, w tym przypadku – umundurowania. Ukryty wizerunek, w oficjalnym dyskursie mający zapewnić bezpieczeństwo przez anonimowość, ma również drugą stronę. Gwarantowana w ten sposób bezimienność może oczywiście przyzwalać na agresję i brutalność, symbolicznie zwalniając z odpowiedzialności za swoje czyny, w świecie wykreowanym przez Lindelofa znacznie częściej prowokuje jednak zachowania znajdujące się na drugim końcu tego spektrum: tłumienie emocji, represjonowanie lęków i nieprzepracowanych traum.

Źródło: forbes.com
Jeśli nie podoba ci się moja historia, napisz własną
W pierwszych minutach pilotażowego odcinka twórcy zabierają nas do Tulsy roku 1921. Widzimy znakomicie prosperującą dzielnicę miasta zamieszkaną przede wszystkim przez czarnoskórych rezydentów. Niepozorną codzienność przerywa wściekły tłum, bez opamiętania rzucający się na Bogu ducha winnych przechodniów. Kadry wypełnia krwawa symfonia, a rzeź wieńczy huk bomb. Wielu widzów – także w Stanach Zjednoczonych – zaskoczył fakt, że przedstawiony pogrom, będący jedną z (nomen omen) najczarniejszych kart amerykańskiej historii, wydarzył się naprawdę. Autentyczną postacią jest również wielbiony przez chłopca w kinie Bass Reeves – jeden z pierwszych czarnoskórych stróżów prawa. Podobnie jak oryginalna narracja Moore’a i Gibbonsa, Lindelof proponuje rzeczywistość w wielu aspektach zbliżoną do naszej, dokonując jednak pewnych przesunięć i alternacji, często niemożliwych do zidentyfikowania. Autentyczne wydarzenia mieszają się z fikcją, w duchu historiozoficznym zadając przy tym pytanie: co sprawia, że historia warta jest upamiętnienia i opisania? Co konstytuuje pamięć i legitymizuje daną narrację?
O tym, że problem postprawdy i modyfikowania narracji jest dla Lindelofa kluczowy, świadczyć mogą co rusz punktowane przykłady przeinaczania historii. Dość wspomnieć, że agent Petey – historyk z doktoratem – skrupulatnie tropi nieścisłości w medialnych adaptacjach dziejów drużyny Minutemenów, w szczególności serialu w serialu – American Hero Story – wytworu na wskroś sensacyjnego, wręcz tabloidowego. Nieprzypadkowe są oczywiście podobieństwa do produkcji, za którymi stoi Ryan Murphy – wszak on sam do faktograficznego zaplecza snutych przez siebie opowieści podchodzi zwykle dość… liberalnie. Skrajnym skutkiem zawłaszczania idei jest manifest Siódmej Kawalerii – skrajnie prawicowej organizacji terrorystycznej, w której to interpretacji Rorschach, postać w przypadku której trudno przecież o jednoznaczny osąd, stał się niebezpiecznym ideologiem, pozbawionym możliwości obrony własnych słów. Jego spuścizna – dziennik – poddana zostaje apropriacji, wyrwana z kontekstu i zreinterpretowana pod gotową tezę.
Rzeczywistość proponowana przez Watchmen oczywiście do pewnego stopnia wpisuje się w nurt historii alternatywnych – ale czy znowu tak bardzo odległy od tej, którą znamy aż za dobrze? Drobne transgresje i odwracanie ról mają na celu wybicie widza ze strefy komfortu i skłonienie do refleksji nad zastanym status quo. O ile bowiem mniejsze wrażenie zrobi widok białego policjanta przekraczającego uprawnienia w stosunku do czarnoskórego obywatela (jako że media, przez mnożenie takich przekazów, skutecznie znieczuliły odbiorców na taki właśnie układ sił), o tyle czarny funkcjonariusz zatrzymujący kierowcę, w swej charakteryzacji przywodzącego na myśl stereotypowy wizerunek potencjalnie rasistowskiego (a przede wszystkim: białego) rednecka, zasygnalizuje pewien problem – zwłaszcza wtedy, gdy samo zatrzymanie może na pierwszy rzut oka wydawać się bezzasadne. Gorzko wybrzmiewa wówczas sentencja zapożyczona od rzymskiego poety Juvenala: Quis custodiet ipsos custodes? – kto obserwuje obserwującego? Kto kontroluje organy władzy – i czy w amoralnym świecie można w ogóle odwoływać się do szczątków jakiejkolwiek moralności?

Źródło: hollywoodreporter.com
Dla głodnych wiedzy
Jak na dziecko Damona Lindelofa przystało, mnogość kontekstów i detali – smaczków zarówno wizualnych, jak i narracyjnych – zachęca do wielokrotnego obcowania z poszczególnymi odcinkami Watchmen. Głodnym i dociekliwym z pomocą przychodzi Galapagos Films. Wydany na trzech płytach DVD serial zawiera bowiem prawie dwie godziny materiałów dodatkowych. I o ile spora część to po prostu krótkie klipy promocyjne, pobieżnie zarysowujące niezwykle ciekawe wątki (jak np. spacer po schronie Wade’a – Zwierciadła, czy też ledwie dwuminutowe spoty przedstawiające motywacje poszczególnych bohaterów), o tyle dłuższe dokumenty solidnie rozwijają motywy (przeze mnie tu zaledwie „liźnięte” celem pobudzenia Waszego apetytu) obecne zarówno w serialu HBO, jak i oryginalnej powieści graficznej – roli masek i kostiumów, międzypokoleniowego dziedziczenia traumy, alternatywnych historii w czasach naznaczonych pojęciem postprawdy.
Wart uwagi jest także materiał zatytułowany po prostu Efekty wizualne w Watchmen, przedstawiający – a jakże – kolejne etapy tworzenia poszczególnych scen i lokacji wygenerowanych komputerowo. Trzeba przy tym zaznaczyć, że o ile same odcinki obejrzymy w kilku wersjach językowych (zarówno z napisami, jak i lektorem), o tyle materiały dodatkowe nie zostały przetłumaczone – nie będą więc dostępne dla osób niewładających językiem Szekspira.