Przyznam się szczerze i bez bicia, że nigdy nie interesowały mnie dziewczyńskie aktywności. Na podwórku zamiast skakać z dziewczynkami przez gumę, rozrabiałam z kolegami. Właściwie w pierwszej dekadzie życia robiłam wszystko na opak, grając stereotypom na nosie. Jeśli jesteście ciekawi, jakie trybiki składają się na mój fantastyczny mechanizm, zapraszam do lektury!

Bajki z dzieciństwa
Bo na początku trzeba podziękować! Trochę jak w oscarowej przemowie…
Małe dzieci uczą się przez naśladowanie. Wiecie jak zwykło się mawiać, prawda? Małpka widzi, małpka robi. Miłością do książek zarazili mnie dziadkowie, których dosłownie terroryzowałam prośbami o czytanie mi na głos. Jak się zapewne domyślacie, zaczynałam klasycznie, na bajkach i baśniach. Aczkolwiek wbrew pozorom moim ulubieńcem był Charles Perrault, a nie bracia Grimm. Jego Sinobrody przerażał mnie i fascynował od najmłodszych lat.

Z rodzinnego archiwum: Pani Redaktor Wiktoria w wieku dwóch lat
We wczesnym dzieciństwie kolekcjonowałam króciutkie książeczki z serii Króliczki. Chociaż pewnie tylko dlatego, że były popularne w latach dziewięćdziesiątych, a nie ze względu na indywidualne preferencje. Niemniej jednak czytanie od najmłodszych lat było moją ulubioną aktywnością, co z tego, iż nie znałam jeszcze alfabetu. Wszystkie ulubione bajeczki potrafiłam wyrecytować z pamięci i nawet wiedziałam, kiedy należy przewrócić stronę!
Za dzieciaka jarałam się…
Właściwie jedyną typowo dziewczyńską rzeczą, jaka mnie interesowała, były Kucyki Pony (choć niegdyś były nieco bardziej mroczne). Moją pokaźną kolekcję kolorowych koników różnych rozmiarów i kształtów mam do dziś i ani myślę się z nią rozstawać (co z tego, że na karku już ćwierćwiecze)!
Najszczęśliwsze przeżycia z dzieciństwa zdecydowanie kojarzą mi się z Kaczorem Donaldem. Dzięki temu tygodnikowi byłam agentem, traperem (do dziś pamiętam obrazek porównujący chód zwykłego człowieka i Indianina!), odkrywcą, skautem, kosmonautą… Nie ma co, dołączone do czasopisma gadżety pobudzały wyobraźnię i zapewniały długie godziny zabaw!
Kiedy wyobrażałam sobie swój przyszły zawód, twierdziłam, że zostanę detektywem. Za wzór stawiałam sobie najlepszych! Domyślacie się już o kogo chodzi? Oczywiście o Batmana! Mrocznego Rycerza kocham zresztą do dziś, z czego z pewnością zdajecie sobie sprawę, jeśli jesteście stałymi czytelnikami naszego portalu. A pomyśleć, że zaczęło się tak niewinnie, od kolekcji gadżetów do roweru w McDonald’s w 1996 roku (miałam ledwo trzy latka!).
Kolejną wielką życiową fascynację przeszłam dzięki kanałowi RTL 7, na którym emitowano takie anime jak Smocze kule, Łowca dusz, Magiczni wojownicy czy Rycerze Zodiaku. Oczywiście Czarodziejkami z Księżyca nie jarałam się tak bardzo, jak koleżanki z przedszkola. Kiedy one bawiły się lalkami przedstawiającymi Usagi, ja pochłaniałam hurtowe ilości chipsów Chio, żeby zdobyć wszystkie karty z Dragon Ball.
Wspominałam już, że wiele rzeczy robiłam wbrew stereotypom, prawda? Nie inaczej było w przypadku największego popkulturowego szaleństwa przełomu lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Pokemony prawdziwym szturmem wdarły się na nasz rynek i zdobyły serca wielu dzieciaków. Co wtedy oglądała mała Wikusia? Digimony! Moim ulubionym był Gabumon (a konkretniej WereGarurumon). Przed telewizorem spędzałam długie godziny, zwłaszcza wtedy kiedy w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby mi poczytać na głos. Stąd mój ogromny sentyment do takich kreskówek jak Motomyszy z Marsa, Niebezpieczne Dinozaury, Prawdziwe przygody Johnny’ego Questa, Kosmiczne biuro śledcze, Teknoman, Wojownicze Żółwie Ninja, Niesamowity Spider-Man, X-Men, X-Men Ewolucja i wiele innych.
Pierwsza nocka zarwana nad książką i efekt kuli śnieżnej
Jednak nie samym gadającym pudłem człowiek żyje. W końcu trzeba było iść do szkoły, poznać lektury, zacząć wyrabiać sobie gust… Oczywiście samodzielnie czytam, odkąd tylko poznałam alfabet. Kiedy wszyscy wychwalali w podstawówce Pottera ja wolałam Kroniki Spiderwick, Serię Niefortunnych Zdarzeń oraz Opowieści rodu Otori. Jednak książkoholikiem stałam się w 2007 roku, kiedy zarwałam noc nad Eragonem, co było dla mnie momentem przełomowym. Tak więc nałogowo pochłaniam litery od czternastego roku życia.
W tym samym roku w kinach królował Gwiezdny pył, dzięki któremu zainteresowałam się Neilem Gaimanem. Jego książki przypadły do mojego mrocznego i nieco melancholijnego gustu tak bardzo, że potem już nic (ale to absolutnie nic!) nie smakowało tak samo. A kiedy zapoznałam się już ze wszystkimi pozycjami Brytyjczyka, wystąpił u mnie efekt kuli śnieżnej. Im więcej książek poznawałam, tym chciałam więcej czytać i już teraz wiem, że choć życia mi nie starczy, to spróbuję zapoznać się z jak największą ilością pozycji!
Z książek zresztą ukształtowała się u mnie pasja, ponieważ przez Kroniki Żelaznego Druida absolutnie wciągnęłam się w historię Celtów i Irlandii. Z tej fascynacji wyszły już trzy prace dyplomowe, kilka artykułów naukowych, referatów na konferencjach oraz prezentacji.
Oczywiście skłamałabym, gdybym napisała, że nie lubiłam bajek Disneya, nie znałam piosenek z nich na pamięć i nie udawałam w basenie Arielki. Jednak starałam się wymienić wszystkie te pozycje, które w jakiś konkretny sposób na mnie wpłynęły, odcisnęły piętno na to, kim jestem dzisiaj i co lubię. Obawiam się, że gdybym miała wymienić wszystko, zasnęlibyście po drodze z nudów, albo stwierdzili, że mam zaburzenia osobowości. Chociaż kobieta zmienną jest i różne rzeczy w życiu lubi, prawda?
„robiłam wszystko na opak” powiem tak: za moich czasów to szlachta robiła na opak wszystko