Owdowiały wykładowca akademicki Kyle Riggs mieszka z dwójką dzieci na kalifornijskiej farmie. Pewnej nocy jego spokojne życie przerywa przybycie okrętu obcych, który porywa i morduje jego dzieci, a następnie zabiera na pokład samego Kyle’a. Okazuje się, że bohater przechodzi serię testów, po których statek, najwyraźniej obdarzony inteligencją, czyni go swoim dowódcą. Jest też zła wiadomość – obcy, którzy wysłali jednostkę, walczą z kimś o wiele groźniejszym, kimś, kto wkrótce znajdzie się w pobliżu Ziemi.
Rasa ludzka, zamieszkująca galaktyczny zaścianek i dysponująca prymitywną technologią, trafia w sam środek wojny między dwoma potężnymi gatunkami obcych.
FRAGMENT:
Podniosłem wzrok na Sandrę. Wiedziałem, że ma rację. I nagle, niczym grom z jasnego nieba, poraziła mnie wiedza o tym, co się dzieje. Powinienem zorientować się od razu – jeden więcej dowód na to, że Sandra ma rację. Jestem informatykiem. Jakim cudem nie zorientowałem się od razu, do czego to wszystko prowadzi?
– Alamo, powiedziałeś, że zastrzyk zawiera „nas”. Czyli część twego zbiorowego ja, mam rację?
– Tak.
– Więc statek tak naprawdę nie jest statkiem, lecz rojem nanocząsteczek? Tym właśnie jesteś, prawda?
– Opis jest nieprecyzyjny, lecz częściowo słuszny.
– Częściowo? Jesteś więcej niż zbiorem nanocząsteczek?
– Wiele systemów statku zbudowanych jest z materiałów trwałych.
Zastanawiałem się chwilę, a potem spytałem:
– Może silniki?
– Tak.
Skinąłem głową. Miało to sens. Jak zbudować komorę spalania z miliardów nanorobotów? Przecież muszą być bardzo małe, by stworzyć kadłub, zresztą może wcale nie były kadłubem? Może po prostu bardzo szybko budowały go i rozbierały? Stąd to drganie i błyski jak na powierzchni cieczy, możliwe do zauważenia, gdy otwierały się „drzwi” między pomieszczeniami?
– Kyle…? – odezwała się Sandra.
– Tak?
– Co to jest to „nano”, do diabła?
– Skrót od „nanorobot” albo inaczej „nanit”. Pomysł tak nowy, w tak wczesnej fazie eksperymentalnej, że nawet my, faceci od komputerów, nie ustaliliśmy ostatecznie, jak je nazywać. Oczywiście nie potrafimy zbudować niczego choćby trochę podobnego do tego statku, jeszcze nie. Ale samą ideę znamy. Chodzi o to, że zamiast budować jednego wielkiego robota, budujesz miliardy małych. Tak miniaturowych, że nie widać ich gołym okiem. Pracując razem, te robociki mogą stworzyć coś, czego ludzkie ręce nie są w stanie zbudować.
– Chcesz powiedzieć, że wszczepili mi masę małych robotów, a one odbudowały mi palce i ożywiły serce?
– Tak.
– Chyba zaraz zwymiotuję.
Potrząsnąłem głową. Sięgnąłem po dłoń Sandry, ale ze ściany wyskoczyły aż trzy nici i owinęły się wokół jej nadgarstka. Dopiero wówczas mogłem ją delikatnie pogłaskać. Nie było to jednak tak miłe, jak mogło być, bo dostrzegłem ból na jej twarzy. Ramiona ją bolały, zamieniając pociechę, którą pragnąłem jej dać, w chory żart. Ale odpowiedziała uśmiechem, nie chciała ranić mych uczuć. Taka czeka mnie przyszłość?” – spytałem sam siebie. Jeśli będę chciał kogoś dotknąć, trzeba będzie go najpierw skrępować? Nim pospaceruję sobie po Ziemi, będę musiał stać się na pół maszyną? A jeśli zechcę uciec, na pewno zginę?
Zamknąłem oczy. Uznałem, że nie mam wyboru, muszę pogodzić się ze śmiercią dzieci. Pogrzebać je w pamięci, przynajmniej na razie. Za dużo działo się ważnych rzeczy, zdolnych zmienić losy świata. Na Ziemi statki uśmiercają tysiące ludzi, tak jak uśmierciły Kristine i Jake’a. Muszę pracować, muszę myśleć, bo przecież mogę oszczędzić innym tego, co sam musiałem przeżywać. Mogłem liczyć przynajmniej na to, że jeśli postawię sobie jakiś cel, zmienię żal w coś innego, konstruktywnego i będę w stanie łatwiej go znieść. Tę technikę zalecił mi zresztą terapeuta po śmierci Donny.
– Alamo, pogadajmy o nieprzyjacielskim okręcie, który właśnie zniszczyliśmy. Kto był na jego pokładzie?
– Są wrogiem.
– Oczywiście. – Nie otwierałem oczu, zachowywałem nadludzką cierpliwość. – Czy przeciwnik przypominał ciebie? Czy był zrobiony z nanitów?
– Nie.
– Wspaniale – westchnąłem. – Co mi to daje?
– One nie są żywe? – zaniepokoiła się Sandra. – Nie są nawet robotami? Więc czym są? Duchami?
Musiałem się chwilę zastanowić.
– Alamo, czy przeciwnik jest w ogóle żywy?
Statek jakby się przez chwilę zastanawiał.
– Nieznane.
Sandra westchnęła. Wiedziałem, jak się czuje. Każdemu człowiekowi przyszłyby w tej chwili do głowy jakieś kosmiczne zombie.
– A może to po prostu duże roboty? – strzeliłem.
Odpowiedź znów padła nie od razu.
– Tak.
Skinąłem głową, ale nie uśmiechnąłem się. Podejrzewałem wówczas, że sporo czasu upłynie, nim znów będę w stanie się uśmiechać. Jednak tego rodzaju rzeczy, próby rozwiązania problemu, jakoś mi pomagały. Broniły mnie przed pogrążeniem się w żalu lub przed atakiem bezrozumnej wściekłości. Miałem co robić, a dzięki pracy nie czułem obezwładniającego emocjonalnego cierpienia. Mój gniew był jak pożar, a teraz udawało mi się go kontrolować.
– Czy masz nazwę dla tego przeciwnika, Alamo?
– Nie.
– Jak powinniśmy go nazwać, Sandro? – spytałem.
– Hmmm… mamy nanity, więc może makrosy?
– Brzmi nieźle – przyznałem. – Alamo, nazwij przeciwników makrosami i używaj tej nazwy do odwołania.
– Zmiana nazwy zapisana.
– Czego makrosy szukają na Ziemi?
– Surowców.
Nie zabrzmiało to pocieszająco. Wymieniliśmy z Sandrą zaniepokojone spojrzenia.
– Wrócą wkrótce? – spytałem.
– Tak.