Kolejny raz wracamy do serii z cyklu Najpotężniejsi Ziemscy Bohaterowie, by zobaczyć, jak drużyna Avengers poradzi sobie z kolejnym zagrożeniem. Tym razem w centrum wydarzeń stać będzie She-Hulk, ale wcale nie znaczy to, że pozostali członkowie ekipy nie będą mieli nic do roboty.
Czerwona Gwardia w natarciu
Po walce z Phoenix i przyjęciem do drużyny Echo, Mściciele nie mają czasu na odpoczynek. W ich siedzibie znajduje się bowiem zdrajca, który umożliwia wtargnięcie do budynku Czerwonej Gwardii z Czerwoną Wdową na czele. Ich misją jest porwanie She-Hulk i nawet udaje im się odnieść sukces. Kuzyna Bruce’a Bannera ma stać się bronią Rosjan, przy użyciu której zaatakują oni Atlantydę i Namora. To jednak nie koniec złych wieści. Mefisto z pomocą Doktora Dooma tworzy drużynę złożoną z najnikczemniejszych i najsilniejszych typów z całego mutiwersum. Dodatkowo wysłany w przeszłość Ka-Zar znika bez wieści, podobnie zresztą jak Thor. W tej sytuacji Avengers rozpoczynają rekrutację nowych członków, którzy mają pomóc w obronie Ziemi.
Dwie twarze
Jason Aaron, scenarzysta stojący za nową serią Avengers dał się już poznać czytelnikom jako autor bardzo nierówny, przeplatający ciekawe pomysły i świetne rozwiązania z tymi nudnymi i czasami pozbawionymi sensu. Jeśli śledziliście poprzednie tomy, to doskonale zdajecie sobie też sprawę, że często wydaje się, jakby zapominał o podjętym i niedokończonym wątku historii. Wielka wojna She-Hulk jest kwintesencją wszystkiego, o czym wspomniałem. Pierwsza połowa komiksu to jak dla mnie prawdziwy majstersztyk. Jest tu to, czego moglibyśmy chcieć od tytułu superbohaterskiego, a nawet więcej. Udało się wspaniale zbudować całą akcję, dać nam wciągającą przygodę, w której nie brakuje zarówno intryg jak i typowego mordobicia. Wszystko czyta się jednym tchem, chcąc zobaczyć, jak to się zakończy. I wtedy przychodzi piękny plot twist, przy którym nagle wszystko układa się w całość, a czytelnik może tylko z uznaniem stwierdzić, że twórca świetnie wykonał swoją pracę. Niestety, druga część albumu mocno wszystko psuje. Jest ona stworzona chaotycznie, brakuje w niej spójności, Aaron niepotrzebnie skacze od jednego wątku do drugiego i trzeciego, nie dając wczuć się odbiorcy w przygodę. Dodatkowo w kilku miejscach udaje mu się nawet zbudować napięcie, pokazać, że właśnie dzieje się coś ważnego, by po chwili nie dać rozwinięcia czy zupełnie wszystko pominąć. Trzeba się naprawdę mocno skupić, by zrozumieć, co scenarzysta chce pokazać. Gdyby wszystko poukładać, a może nawet coś odrzucić, wyglądałoby to dużo lepiej. A tak potencjał zostaje mocno zmarnowany.
Za dużo bohaterów
Poza samym wątkiem fabularnym warto też zwrócić uwagę na postaci. Tu oczywiście na pierwszy plan wysuwa nam się tytułowa bohaterka, czyli She-Hulk. Faktycznie dostaje ona najwięcej miejsca, ale czy możemy jej dzięki temu kibicować? Właściwie to tak. Od pewnego momentu nie jest jedynie brutalną bestią, której jedynym zadaniem jest „miażdżyć”. Możemy poznać jej plany, uczucia, przemyślenia i przekonać się jak bardzo jest inteligentna. Niektórym fanom może jednak zabraknąć charakterystycznego dla niej burzenia czwartej ściany, zwłaszcza gdy staje się ona ponownie Jennifer Walters. Za to na uwagę zasługuje pokazanie jej walki z samokontrolą i tłumieniem agresji. Co do innych członków Avengers, ich sprzymierzeńców i rywali to bardzo dobrze wypada tu Gorilla-Man. Aaron dał nam go poznać bliżej, prześledzić fragment jego przeszłości i to zaowocowało rozbudowaniem charakteru i ważną rolą dla całego albumu. Reszta nie miała tyle szczęścia. Kapitan Ameryka czy Iron Man po prostu są rodzajem tła i osobami służącymi do kolejnych starć. Podobnie zresztą jak niemal cała Czerwona Gwardia, z wyłączeniem Czerwonej Wdowy, będącej ważnym punktem fabuły, ale nie wystarczająco przedstawionym. Próba pokazania innego oblicza Namora nie wypada najgorzej, więc za to można dać plusik. Wielki minus z kolei należy się za Ghost Ridera zaczynającego dość intrygujący wątek okazujący się całkowicie zbędnym i szybko pominiętym. Mefisto kolejny raz rozpoczyna knowania, ale znów przyjdzie nam czekać do kolejnego tomu (albo i dalej), by poznać lepiej jego plany. Zaintrygować mogą natomiast „złole” z Doomem na czele oraz Ka-Zar, ale także oni będą musieli poczekać na swoją kolei. O ile oczywiście ją dostaną, bowiem u Aarona wszystko może się wydarzyć. Albo i nie…
Nic nowego?
Głównym rysownikiem Wielkiej wojny She-Hulk jest hiszpański artysta Javier Garron. To on stworzył tą pierwszą, lepszą część albumu. I trzeba powiedzieć, że wykonał on swoją pracę poprawnie. Kadry nadążają za akcją, bohaterowie są charakterystyczni, nie brakuje dynamiki, w tle możemy się doszukiwać licznych szczegółów, kolory są żywe. Wszystko jak należy. Ponarzekać można jedynie, że nie ma tu czegoś nowego, czym można by się zachwycić czy zobaczyć innowacyjne rozwiązanie. Pochwalić natomiast można za nawiązanie do klasycznego komiksu She-Hulk i przedstawienie bohaterki w bardzo charakterystyczny sposób, którzy fani Jennifer Walters i jej alter-ego z pewnością docenią
Druga część albumu stworzona została przez 5 różnych rysowników. I tu znów jest poprawnie. Nie ma nic odkrywczego, ale też czytelnicy dostają to, do czego są przyzwyczajeni. Tyle że odmienne style są widoczne, a ponieważ zmieniają się one co kilka stron, to wprowadzają jeszcze więcej zamieszania do i tak chaotycznej już opowieści. Wszystko też wydaje się kolejny raz być robione w pośpiechu i nie dość dokładnie. Do tego muszę też wspomnieć o stronie, gdzie zaprezentowani zostają „zapomnieni bohaterowie”. Zobaczyć tu możemy m.in. alternatywne wersje Iron Fista, Ghost Ridera czy Moon Knighta. I wygląda to całkiem fajnie, rysownik naprawdę się postarał, tyle że jest to kadr całkowicie zbędny, gdyż więcej nie widzimy już żadnej z tych postaci.
Pod kątem wizualnym najlepiej prezentuje się natomiast opowieść, będąca dodatkiem i zatytułowana Dwóch godnych, gdzie to Thor spotyka młodego króla Artura i razem walczą z Brood. Widać tu bardzo ciekawą kreskę, mroczniejszy klimat i ciekawy pomysł na przedstawienie Odinsona. Autorem jest tu dobrze znany miłośnikom Marvela Steve McNiven, który kolejny raz pokazał swój kunszt rysowniczy.
Wspomnieć należy jeszcze o swego rodzaju plakacie, będącym dodatkiem do całości. Przedstawia on Górę Avengers z zaznaczonymi najważniejszymi pomieszczeniami. To świetny bonus, pozwalający nam lepiej poznać siedzibę superbohaterów. Szkoda, że musieliśmy czekać na to aż do dziewiątego tomu.
Nie dla każdego
Jeśli nie czytaliście poprzednich tomów z serii Najpotężniejsi Ziemscy Bohaterowie, to z pewnością nie ma co zaczynać od tomu 9. Historia jest tu mocna rozwinięta, bohaterów mnóstwo i trudno byłoby się odnaleźć. Nawet uważni czytelnicy muszą uzupełnić swoją wiedzę o wydarzenia przedstawione w innych tytułach, opowiadających o solowych przygodach poszczególnych postaci. Jeśli natomiast macie w swojej kolekcji poprzednie tomy, to pewnie nie trzeba Was zachęcać do sięgnięcia po ten. Jest z pewnością lepszy od Wejścia Feniksa, ale znów strasznie nierówny. Oprawa graficzna niezła, ale nie zwalająca z nóg. Czyli wszystko po staremu.