Myśląc o popularnych wiedźmach, ciężko nie wspomnieć o tej, która w 1999 roku sterroryzowała kina, przynosząc swoim twórcom niebagatelne zyski przy czym wpisała się do repertuaru horrorowych klasyków. Mimo kilku prób, sequelom nie udało się powtórzyć sukcesu pierwowzoru, w czym zatem tkwi szkopuł? I jak Blair Witch Project ma się po latach?
W lesie mieszka wiedźma i zjada dzieci…
Historia nie jest zbyt skomplikowana: trójka studentów szkoły filmowej w ramach amatorskiego projektu postanawia zweryfikować mit o wiedźmie z Blair. Wyposażeni w dwie kamery oraz sprzęt turystyczny wyruszają w okolice Burkittesville w stanie Maryland, aby przepytać miejscowych, a następnie wyruszyć w las i zweryfikować historię na własnej skórze.
Pierwszym filmem, który wykorzystał technikę found footage, był Cannibal Holocaust z 1980 roku. Ale pozostaje on mimo wszystko pozycją dla koneserów, podczas gdy historia zawarta w Blair Witch Project straszy już kolejne pokolenia nastolatków. To właśnie zastosowanie tej konwencji napędziło maszynę marketingową i powieliło zyski, ale także rozbudziło wyobraźnie tysięcy widzów. Nietrudno się domyślić, że model marketingowy polegał na opowiadaniu, że historia w filmie wydarzyła się naprawdę, a przedstawione sceny to realne ujęcia i jedyne pozostałości po zaginionej trójce. Dzisiaj takie podejście może wydawać się naiwne oraz co najmniej trącić niekompetencją ze strony dystrybutorów, lecz 19 lat temu ściągnęła do kin niebagatelne tłumy.
… i chociaż nie ma chatki z piernika…
Do tej produkcji można właściwie podchodzić na dwa sposoby: uwielbiać go lub obejrzeć, pośmiać się trochę w trakcie i pójść dalej. Nie sposób jednak przejść obojętnie wobec jej pomysłowości. Nie ma tu fotorealistycznego, powykręcanego potwora, nie ma tu też wykręcających wnętrzności scen odcinanych kończyn, lejącej się krwi i latających flaków czy jumpscare’owych duchów z demonicznymi twarzami. Jest tylko kopczyk kamieni i dziwne laleczki z patyków porozwieszane na drzewach. Twórcy postanowili się bowiem oprzeć na starym horrorowym prawidle – najstraszniejsza dla nas może być tylko własna wyobraźnia. A w sytuację wystraszonego człowieka siedzącego w nocy w lesie, otoczonego dziwnymi dźwiękami nietrudno się wczuć.
Jednocześnie ogromna część filmu to ekspozycja. Sceny wywiadów przeprowadzonych w miasteczku jeszcze nie są tak złe, wprowadzają widza w mit wiedźmy z Blair oraz nadają wszystkim kolejnym wydarzeniom odpowiedni kontekst. Jednak jeżeli ktoś nie potrafi dać ponieść się emocjom kipiącym z ekranu, raczej będzie się nudził oglądając kolejne kłótnie i płacze zagubionych w lesie młodych ludzi. Warto tu zaznaczyć, że Blair Witch Project nakręcono w 8 dni, w trakcie których ekipa naprawdę biwakowała w lesie. W dzień składali improwizowane scenki, a w nocy straszyli się nawzajem. Trójka amatorskich aktorów, która wcieliła się w Heather, Mike’a i Josha otrzymywała jedynie ogólny zarys kolejnych wydarzeń, a resztę, łącznie z dialogami, dostawali do własnej interpretacji. I trzeba przyznać, że wyszło im to dużo lepiej niż bohaterom Dlaczego ja?. Z kolei po zachodzie słońca realizatorzy zakradali się pod namiot bohaterów i wyposażeni w odtwarzacze dźwięków oraz kilka innych niespodzianek testowali wytrzymałość ich nerwów.
… to zje także Ciebie.
Blair Witch Project to nie tylko geniusz prostoty pomysłu wrzucenia ludzi do lasu i postraszenia ich. To także, a może przede wszystkim, techniczny majstersztyk. Większość produkcji wykorzystujących technikę found footage popełnia błąd, chcąc być zbyt realistycznymi lub zbyt dokładnymi z przekazaniem swojej wizji. Mówię tu np. o widocznym CGI, zbyt profesjonalnymi ujęciami czy idealnie czystym dźwięku. Dzięki tej pozornej niedbałości produkcja zdecydowanie zyskała na realizmie. Kolejną gafą, świadomie lub nie, popełnianą przez współczesnych naśladowców Blair Witch Project, jest przesadne przeciąganie zagrożenia. Myślę tu o momencie, w którym każdy zaczyna się zastanawiać, czemu bohaterowie nadal kręcą, zamiast rzucić kamerę i uciekać, aby ratować swoje życie. Tutaj mamy Heather, która jest dokumentalistką i jak każdy ze swojego „gatunku” żyje by kręcić, o co z resztą toczy się jedna kłótni. Do tego twórcy tak wyliczyli tempo, że gdy już te pytanie zaczyna kiełkować w naszej głowie następuje kulminacyjna scena.
Mimo upływu lat opowieść o wiedźmie z Blair nie zestarzała się. Chociaż na tle dzisiejszych horrorów może nieco odstawać czy wręcz trącić myszką, szczególnie patrząc na jakość obrazu kręconego pierwszymi cyfrowymi kamerami, nadal świetnie buduje napięcie i skutecznie pobudza wyobraźnię. Trudno mi co prawda stwierdzić, czy w dobie milionowej części Paranormal Activity i niemal masowej produkcji kina grozy, Blair Witch Project się obroni, szczególnie wśród młodszych widzów, których historia związana z marketingiem ominęła i wydaje się takim samym nadmuchanym mitem jak sama wiedźma. Mnie natomiast historia Heather, Mike’a i Josha konkretnie przeraziła, kiedy oglądałam ją po raz pierwszy jakieś 14 lat temu. Dzisiaj jednak tak samo nie potrafię nie roześmiać się na widok zasmarkanego nosa zrozpaczonej Heather, co nie doceniać kunsztu i wkładu w historię horroru.