Zombie w popkulturze mają się dobrze. Od kilku lat są jednym z wiodących motywów wykorzystywanych w literaturze, filmie, grach i komiksach. Niezdarny wdzięk i nieoczywisty urok żywych trupów zyskały na całym świecie miliony fanów, którzy chętnie sięgają po wydawnictwa z nimi związane. Mogłoby się wydawać, że wszystko już było, że nic nowego nie można już wymyślić w tym temacie, jednak co jakiś czas pojawiają się kolejne historie z zombie w tle. Jedną z nich jest książka Armagedon dzień po dniu. Czy mnie, miłośniczce żywych trupów, przypadła do gustu? Przekonajcie się.
Według pierwszych doniesień była to epidemia grypy gdzieś w Chinach. Jednak szybko okazało się, że sprawa jest poważniejsza. Z dnia na dzień na ulicach miast na całym świecie zaczęły pojawiać się hordy żywych trupów. Dotychczasowe problemy odchodzą w niepamięć, zostawiając miejsce tylko jednemu zmartwieniu: uniknięciu stania się nieumarłym.
To nie Bóg stworzył Rambo…
Armagedon dzień po dniu to pierwszy tom serii o tym samym tytule. Książka ma formę dziennika prowadzonego przez pilota marynarki wojennej. Kiedy dotarły do niego pierwsze pogłoski o dziwnej epidemii, podjął przygotowania do ewentualnego przymusowego pozostania w domu. I dzięki temu uniknął najgorszego – śmierci z rąk żywych trupów. Jednakże nie jest tak, że główny bohater – jego imię nie zostało zdradzone, więc spodziewam się rozwiązania podobnego do tego z serii Apokalipsa Z – bezproblemowo przedziera się przez hordy zombie, zabijając przy tym wszystkie, jakie znajdą się w zasięgu jego wzroku. Tego w Armagedonie… nie znajdziecie. Protagoniście daleko do Rambo. Fakt, potrafi posługiwać się bronią i zna się na niej, ale nie jest nieustraszony. Waha się, boi, rozpamiętuje chwile, kiedy przez własną nieuwagę mógł stracić życie. Przyznam, że taka kreacja głównego bohatera przypadła mi do gustu. Wbrew pozorom więcej w niej sensu niż w nieustraszonych łowcach zombie, a poza tym czytelnikowi łatwiej się zidentyfikować z taką postacią.
Ale to już było…
Trzeba jednak przyznać, że fabuła nieco trąci sztampą i nie wnosi wiele nowego do literatury zombistycznej. Nagły wybuch bliżej niezidentyfikowanej epidemii, która momentalnie dziesiątkuje ludność Ziemi. Żywe trupy niestrudzenie przemierzające ulice miast, kierowane pierwotnym instynktem zatopienia zębów w ludzkim mięsie. Walka o przetrwanie i ciągłe przemieszczanie się w celu znalezienia bezpiecznego (czytaj: wolnego od zombie i dobrze zaopatrzonego) miejsca. Bezpiecznego przynajmniej do momentu aż nie znajdzie się inna grupa ocalałych, która będzie chciała je przejąć, bez względu na koszty. Jednak mimo iż rozwiązania zaproponowane przez autora są typowe dla tego typu literatury, to książkę czyta się dobrze i szybko. Jedyną nowością był motyw z wpływem radioaktywności na zachowanie żywych trupów. W pierwszym tomie serii został tylko zarysowany, lecz mam nadzieję, że autor rozszerzy go w kolejnych częściach.
Nie taki żargon straszny, jak go malują
W Armagedonie dzień po dniu akcja jest dynamiczna, co wiąże się z ciągłymi zmianami lokacji i mniejszymi lub większymi hordami zombie. Przy lekturze szybko rzuca się w oczy styl pisarski autora, notabene żołnierza. Stąd też czytelnik kilkakrotnie spotka się z nieco wojskowym podejściem do spraw określenia położenia czy wyliczeń dotyczących przebytej odległości. Jednakże wszystko to zostało podane w uproszczonej, przyjaznej formie, więc nie trzeba obawiać się przestojów w lekturze spowodowanych trudną terminologią.
Podsumowując, Armagedon dzień po dniu to kolejna powieść z zombie w tle. Nie jest może wybitna, ale czyta się ją szybko i przyjemnie. Przypadnie do gustu zarówno starym wyjadaczom, jak i osobom, które dopiero zaczynają swoją przygodę z żywymi trupami.