„Zły” Steve Rogers powraca, a przyszłość świata Marvela maluje się w coraz ciemniejszych barwach. Kontynuacja historii o Kapitanie Ameryce jest zdecydowanie pesymistycznym komiksem. Czy to dobrze?
W zasadzie to sprawa z nowym albumem Marvela jest bardzo prosta. Jeżeli tylko lektura pierwszego tomu Kapitan Ameryka: Steve Rogers sprawiła Wam przyjemność, a zakończenie pozostawiło uczucie niedosytu, to bez zastanowienia powinniście sięgnąć po kontynuację. Myślę, że szanse na rozczarowanie się są bardzo małe, a obie pozycje są częścią tej samej historii i szkoda byłoby nie poznać pełnego obrazu. Niemniej, recenzje rządzą się swoimi prawami i choć te kilka zdań absolutnie wyraża mój entuzjazm po lekturze, to w dalszej części znajdzie się miejsce na nieco szersze przemyślenia. Od razu jednak zaznaczę, że komiks jest bezpośrednią kontynuacją pierwszego tomu i pojawią się tu pewne informacje fabularne z niego wynikające, więc osobom niezaznajomionym z poprzednim albumem polecam zaprzestanie lektury w tym miejscu, odsyłając jednocześnie do recenzji wcześniejszego komiksu.
Hail Hydra!
Drugi tom Kapitan Ameryka: Steve Rogers rozpoczyna się dokładnie w tym momencie, w którym skończył się poprzedni. Dzięki umiejętnie poprowadzonej intrydze Maria Hill została odwołana ze stanowiska, a nowym dyrektorem SHIELD stał się nie kto inny, jak właśnie Steve Rogers – choć tajemnicą wciąż pozostaje jego tożsamość tajnego agenta faszystowskiej Hydry, bezpośrednio podlegającego Red Skullowi. Jak można się domyślić, przejęcie wpływowej organizacji to tylko mały krok na drodze do realizacji szeroko zakrojonego planu, mającego dać Hydrze pełnię kontroli nad Ameryką. W porównaniu z zaskakującym początkiem opowieści dalszy ciąg fabuły Nicka Spencera sprawia wrażenia bardziej przewidywalnego. Ponownie jednak diabeł tkwi w szczegółach i największą zaletą okazuje się budowanie wyrazistego tła wydarzeń oraz przedstawienie postaci. Co najważniejsze, tempo przez większość opowieści nadal jest wyważone. Dzięki temu Steve nie przeistacza się w bezwzględnego tyrana za pstryknięciem palców. Proces przebiega stopniowo i na początku nadal mamy do czynienia z, bądź co bądź, całkiem szlachetnym idealistą, który wierzy, że walczy o zbudowanie lepszego i sprawiedliwego świata. Z każdą kolejną stroną znikają jednak cechy dobrze znanego herosa, a protagonista otwarcie staje się coraz bardziej radykalny. Perełką narracyjną albumu jest zeszyt przedstawiający wywiad telewizyjny z naczelnym wodzem narodu. Przemiana głównego bohatera zostaje wówczas fantastycznie skrystalizowana. Ponadto w dość krótkiej przestrzeni udaje się zawrzeć wiele informacji o tym, jak świat zmienił się po przejęciu władzy przez Hydrę, a – co za tym idzie – obnażona zostaje brutalność nowego systemu.
Ameryka znów wielka?
Podobnie jak w poprzednim albumie, i tym razem historia zostaje wzbogacona o bardziej przyziemną perspektywę ludzi będących świadkami wielkich przemian. Udanym zabiegiem okazało się tu przeplatanie głównej serii zeszytami poświęconymi innemu Kapitanowi Ameryce z uniwersum Marvela, a więc Samowi Wilsonowi. W przeciwieństwie do swojego byłego przyjaciela nie porzucił dawnych ideałów i próbuje pomagać mutantom oraz przedstawicielom rasy Inhumans, dyskryminowanym przez nowy reżim. Co najważniejsze, segmenty te zdradzają, że niestety ludność bez głębszych refleksji i oporu zaakceptowała nowy porządek. Fakt, że większość społeczeństwa przyzwala na systemową agresję tylko dlatego, że sami znajdują się w uprzywilejowanej grupie i w zasadzie czerpią korzyści ze zmian, stanowi chyba najbardziej przybijający motyw w całej opowieści – tym bardziej, że nie wydaje się szczególnie nierealny, zwłaszcza że motywacje kierujące zwykłymi ludźmi wydają się dość naturalne.
Lekkie nierówności
Nowy Kapitan Ameryka skupia się przede wszystkim na dramatycznej opowieści i wewnętrznym rozdarciu bohaterów. Komiks zdecydowanie opiera się na świetnym scenariuszu, wobec czego można wybaczyć, że rysunki są „tylko” w porządku. Mamy tu do czynienia z typowym przedstawieniem Marvelowskich herosów. Całość jest przy tym na tyle funkcjonalna, że historię wizualnie, jak najbardziej, śledzi się z przyjemnością. Nie zabrakło przy tym kilku naprawdę wyrazistych plansz ilustrujących kluczowe momenty. Pierwsze spojrzenie na Steve’a Rogersa w mundurze naczelnego wodza ma w sobie odpowiednią „moc” i wyraźnie daje do zrozumienia, że to już nie jest ten człowiek, którego znamy. Powracają również znane z poprzedniego tomu charakterystyczne retrospekcje przybliżające dzieje młodego Steve’a w zmienionej przeszłości. Stanowią one ciekawy element dodatkowo odświeżający całość, choć jest ich tym razem mniej, co naturalnie wynika to z tego, jak przebiegają wątki fabularne.
Jeżeli miałbym wskazać jakikolwiek większy problem z tym albumem, to fakt, że nie do końca mamy do czynienia z dziełem kompletnym. Na pewnym etapie historii poszczególne rozdziały zazębiają się z zeszytami z eventu Tajne imperium, w którym znajduje się też finał historii „złego” Kapitana Ameryki. Nie miałem jeszcze okazji przeczytać tego komiksu, więc trudno ocenić, czy i ile czytelnik dokładnie traci na nieznajomości tych kilku fragmentów, pomiędzy którymi rozgrywa się cześć wątków omawianej pozycji. Z drugiej strony i tak mamy do czynienia z wyjątkowo potężnym, jak na standardy Marvel Now! 2.0., albumem, więc dodatkowa rozbudowa przy utrzymaniu wydania z miękką okładką niekoniecznie byłaby najlepszym pomysłem. Na siłę można też zauważyć, że w drugim tomie zamieszczono znacznie mniej alternatywnych okładek niż w poprzednim.
Drugi tom serii Kapitan Ameryka: Steve Rogers to kawał fantastycznej lektury. Kontynuacja historii wciąga od pierwszych stron i po raz kolejny stawia pytania o granice wiary w ideały, przypominając o wciąż aktualnym zagrożeniu ze strony skrajnych ideologii. Jeszcze raz powtórzę: jeśli tylko pierwszy album zrobił na Was pozytywne wrażenie, z czystym sumieniem mogę polecić kolejną odsłonę.