Kiedy w wyniku wojennego kataklizmu Stany Zjednoczone i Bliski Wschód zostały doszczętnie zniszczone, w Europie zapanował utopijny ustrój społeczny. Na terytorium Europii (dawnej Unii Europejskiej) utworzono krainy, które nazwano Palatynaty. Społeczeństwo funkcjonuje na zasadzie Rotacji, czyli konieczności przeprowadzki co trzy lata do kolejnych wielokulturowych wspólnot. Życia nie ułatwia również Reguła Par. Nowe prawo zakazuje związków w zbyt młodym wieku. Dopiero po osiągnięciu trzydziestu pięciu lat można myśleć o założeniu rodziny. Do tego czasu obowiązuje bezwzględna antykoncepcja.
W takim świecie przyszło żyć dwójce młodych ludzi – Carys i Maksowi. Ona jest pilotką, a on sprzedawcą w supermarkecie i kucharzem zwerbowanym do programu kosmicznego. Oczywiście zakochują się w sobie i po pewnym czasie na świat przychodzi dziecko, które jest dowodem zakazanej miłości. Zgodnie z obowiązującym prawem młodzi rodzice zostają wygnani. Jednak wcześniej czeka ich straceńcza misja w kosmosie. W trakcie trwania podróży wahadłowiec zderza się z meteoroidem, a Carys i Max zaczynają spadać w pustą przestrzeń kosmiczną. Mają przed sobą półtorej godziny życia i w tym czasie wspominają to, co zostawili na Ziemi.
Zatrzymać gwiazdy to debiutancka powieść Katie Khan, która w ciągu niecałych czterech miesięcy od wydania została przetłumaczona na dwadzieścia języków. Sama Khan wcześniej pracowała w branży filmowej. Jest też jedną z najbardziej wpływowych postaci w social media marketingu. Po dziesięciu latach kariery postanowiła wybrać się na kurs kreatywnego pisania i spróbować swoich sił w innej dziedzinie. Czy to udany eksperyment? Nie bardzo.
Zacznijmy od tego, że książkę przypisano do gatunku science fiction. To pierwszy błąd. Tak naprawdę jest to wydumane romansidło, w którym autorce zabrakło pomysłu na fabułę. Dlatego sięgnęła do starej, dobrej historii o zakazanej miłości. Chodzi oczywiście o dramat Romeo i Julia Williama Szekspira. Akcja Zatrzymać gwiazdy rozgrywa się w dalekiej przyszłości, Stany Zjednoczone (dlaczego to zawsze musi być USA?) i Bliski Wschód zostały doszczętnie zniszczone po wybuchu bomby nuklearnej. Khan nie buduje obrazu społeczeństwa czy systemu społeczno-politycznego po tej tragedii. To stanowi tylko tło dla romansu głównych bohaterów. Element science fiction w tym przypadku nie funkcjonuje. Tak samo antyutopia. Z jednej strony mamy spustoszony świat, a z drugiej idealny system prawny, którego nikt tak naprawdę nie obchodzi. Niebezpieczeństwo istnieje tylko w głowach mieszkańców i jest zupełnie bezpodstawne. Obiecana w opisie kosmiczna przygoda zostaje zepchnięta gdzieś na drugi plan i potraktowana jako pretekst do snucia całkiem innej opowieści. Powieść Khan nie jest science fiction. Jest romansem, a w dodatku bardzo miernym. Całość opiera się na tym, że bohaterowie nie są w stanie przez kilka lat funkcjonować w związku na odległość, zanim będą mogli legalnie zawrzeć związek małżeński. I to w zasadzie wszystko.
To samo tyczy się głównych bohaterów, którzy nie wyróżniają się niczym specjalnym. Carys to typowa buntowniczka sprzeciwiająca się obecnemu systemowi prawnemu, zaś Max wykazuje się skrajną głupotą, a jego żarty w ogóle mnie nie śmieszyły. Sceny z udziałem tych dwojga przyprawiały mnie o mdłości. Zwłaszcza kiedy chłopak przedstawia Carys rodzicom i wyjawia prawdę o ich związku. Istna telenowela, zabrakło tylko histerycznego płaczu i omdlenia. I to w zasadzie wszystko, co można napisać o tej dwójce. Oprócz tego, że się kochają i nie mogą bez siebie żyć. To nic, że zostaną skazani na śmierć, bo nie chcą zaczekać jeszcze tych kilku lat – liczy się tu i teraz.
Cała historia rozgrywa się wokół głównych bohaterów. Nie ma nic poza nimi i ich zakazaną miłością. Katie Khan zmarnowała pomysł na dobrą powieść. Gdyby pomyślała o tym, żeby bardziej rozbudować antyutopijny świat, dodać do niego jakąś niesamowitą przygodę poprzez zrujnowane tereny USA i Bliskiego Wschodu, albo szerzej opisać wyprawę w kosmos (a nie tylko o tym wspomnieć), wtedy nie dosyć, że można byłoby to nazwać science fiction, to jeszcze tanie romansidło nie rzucałoby się aż tak w oczy. Jak dla mnie to nieudany debiut i nie polecam osobom, które szukają nieziemskiej przygody. Może wielbicielom romansów to się spodoba i chyba to właśnie nim jest dedykowana ta książka.