Pierwszy tom ustanowił stawkę – w jednym narożniku stanął autorytarny Superman, w drugim zwolennik starego porządku, Batman. Pozostali bohaterowie przyłączyli się do jednego z dwóch obozów i zaczęła się naparzanka. Rok drugi zaangażował w konflikt Korpus Zielonych Latarni, a Rok trzeci skupiał się na magii i władających nią postaciach. Jak widać, każde kolejne tomiszcze wyróżniało się odmiennym motywem przewodnim.
Rok za rokiem
Co takiego pojawia się w najnowszej odsłonie? Byty transcendentne. Podtytuł serii to Bogowie pośród nas i ten właśnie aspekt nie spodobał się mieszkańcom Olimpu. Hera i Ares podburzają Zeusa, mówiąc mu, że reżim Supermana opiera się na traktowaniu Człowieka ze Stali jako boga, a tak przecież nie może być. Dlatego też grecki panteon stawia Clarkowi Kentowi ultimatum – albo się podda, albo bogowie pokażą mu, gdzie jest jego miejsce. W to wszystko wpleciona zostaje Wonder Woman, która musi wybrać pomiędzy przyjaciółmi z dawnej Ligii Sprawiedliwości a więzami rodzinnymi (tutaj, podobnie jak w „Nowym DC”, Diana to córka Zeusa).
Boska tragedia
Poza Aresem znanym mi z gry Injustice i filmu Wonder Woman (ach, ten wąs pod hełmem) nie miałem wcześniej styczności z tą stroną uniwersum DC. Jednak nie czuję, bym dużo stracił. Pojawienie się greckiego panteonu w czwartym tomie jest mocno pretekstowe, a ich moce przeciętne (poza Zeusem, który jest tu stanowczo zbyt przepakowany). Ot, po prostu kolejna ekipa osiłków, przez co pojedynki też wypadają mocno przeciętnie. Z kolei motywacja Zeusa i jego próba przywrócenia boskich rządów na Ziemi jest od czapy i mam wrażenie, że została wprowadzona tylko po to, by był tu jakiś dodatkowy dramatyzm. Pod tym względem magiczny motyw przewodni z poprzedniego tomu wypada dużo bardziej kreatywnie (ale tam pisał Taylor, co też wiele wyjaśnia).
BvS
Na głównej linii konfliktu Superman-Batman dzieje się niewiele. Właściwie status quo w żaden sposób się nie zmienia. Zresztą bardzo mało w tym komiksie Mrocznego Rycerza. I mam tu na myśli prawdziwego detektywa o przenikliwym umyśle, a nie jakiegoś doppelgangera w stroju nietoperza. Bruce pałęta się między kadrami; nowemu scenarzyście ewidentnie nie udało się znaleźć celu i wiarygodnej motywacji dla jego działań. Najlepiej w Roku czwartym wypada Harley Quinn, choć i w tym przypadku dodano dziwaczną relację z nastoletnim Billym Batesonem, która zalatuje groomingiem.
Byle do końca
Injustice to w dalszym ciągu dobry Elseworld. Mam na myśli część pierwszą. Każdy kolejny tom, zamiast wzmacniać napięcie, rozwadniał tylko całą intrygę. Brak Toma Taylora ewidentnie odczuwalny jest chociażby poprzez brak ciekawych zwrotów akcji. Także dialogi uległy pogorszeniu, bo zabrakło im pazura typowego dla poprzedniego scenarzysty. Niestety, opowieść o konflikcie Supermana i Batmana nadużyła gościny. Gdyby nie to, że do końca został już tylko jeden tom, pewnie wypisałbym się z dalszego śledzenia tej serii.