Międzywymiarowi podróżnicy broniący ludzkości, inwazja odpychających obcych i pomoc z przyszłości. Wszystko brzmi znajomo, kojarzymy te motywy z rozmaitych historii science fiction. Mimo tego dalej można wykorzystać je w sposób kreatywny zrywając przy tym z powtarzalnością… Producenci zachwalanego FTL: Faster Than Light mogą szykować kolejną półkę na nagrody.
Te same historie…
Into the Breach to gra nietuzinkowa. Mimo tego, że jej twórcy korzystają z oklepanego schematu zagłady planety, którą ma powstrzymać elitarna, trzyosobowa drużyna dysponująca nowoczesną technologią w postaci bojowych mechów pochodzących z przyszłości, potrafi przykuć do monitora na długie godziny. Ta banalna historia zachwyciła mnie swoją prostotą oraz możliwością wczucia się w sytuację bohaterów. Niby wszystko już było, ale fakt, że nasi wojacy to nie byle jacy komandosi, dodaje grze smaku.

Podczas starć trzeba przygotować się na straty
… opowiedziane za każdym razem inaczej
Jednostka specjalna, do której przydzielono bohaterów, ma za zadanie ratować Ziemię z tarapatów w różnych liniach czasowych. Właśnie przez ten element Into the Breach zyskuje w moich oczach bardzo dużo. Dzięki niemu twórcy wprowadzili (i świetnie wyjaśnili) losowość generowanego świata. Za każdym razem kiedy siądziemy do gry, będzie on wyglądał zupełnie inaczej. Dlatego nie ma się czym przejmować, kiedy nie zdołamy się oprzeć naporowi wrogów. Przed niechybną zagładą, jaka czekać będzie tę Ziemię po naszej porażce, ratuje nas właśnie skok w tytułowy „wyłom” w czasoprzestrzeni, prowadzący do kolejnej, aby ponownie spróbować uratować planetę. Jeszcze raz… I kolejny… I następny…

4 wysypy, 4 różne sposoby rozgrywki
Nie dla bojaźliwych
Poziom trudności tej gry jest bardzo wysoki. Podobnie jak w FTL, tak i tutaj przyjdzie nam się zmierzyć z przeciwnościami losu, które przytłaczają nas swoją mnogością. Nie od dziś wiadomo że nieszczęścia są z natury tchórzliwe i chodzą parami. Natomiast w tej grze chodzą całymi grupami. Przeciwnik zawsze ma nad nami przewagę. Trzeba się zatem liczyć ze stratami, jakie NA PEWNO będziemy ponosić podczas rozgrywki. Nadrzędnym celem jest obrona planety – przez ochronę sieci energetycznej powstrzymującej obcych, przed ostateczną inwazją. Na początku dysponujemy wąskim arsenałem broni i tylko kilkoma rodzajami dostępnych mechów oraz ich pilotów. Każdy z nich ma unikalne zdolności i uzbrojenie. Naszych kompanów wraz z pukawkami odblokowujemy podczas robienia postępów w grze. Losowość sprawia, że możemy nie znaleźć nikogo wartościowego. Mamy tylko jedną szansę na uratowanie planety, a wszystkie nasze starcia muszą być zwycięskie. Przy tym zawsze trzeba być gotowym na straty i poświęcenia oraz ponoszenie konsekwencji swoich wyborów. Jeżeli choć raz powinie nam się noga (nawet w ostatniej walce) i stracimy ciągłość w dostawach prądu, przegrywamy. Następnie rozpoczynamy krucjatę od początku, w kolejnej linii czasowej…

Czasem można liczyć na wsparcie lokalnych sił
Mało ale treściwie
Charakterystyczny dla wydawcy oszczędny styl graficzny pozwala dużo w grze umieścić. Nie rozpraszają nas wielkie eksplozje czy inne spektakularne efekty wizualne. Rozgrywka jest konkretna i szybka. Uratowanie Ziemi nie zajmie dłużej niż 40 minut (jeżeli gra się bardzo ostrożnie). Minimalistyczny styl graficzny pozwala także na stosunkowo łatwe ocenianie schematycznego pola bitwy. Składa się ono z kwadratów, które tworzą planszę przypominającą szachową, przez co łatwo się w niej połapać. Na niej ustawiane są w sposób losowy przeszkody terenowe, budynki oraz jednostki przeciwnika. Wszystkie walki odbywają się w sposób turowy, mamy więc chwilę na dobranie odpowiedniej strategii. Każda jednostka ma określony zakres ruchu oraz ataku. Przypominają zatem szachowe pionki. Taki sposób prowadzenia rozgrywki jest szalenie satysfakcjonujący i wciągający. Przez dysproporcję sił w każdej walce musimy nieźle kombinować. Można przesuwać swoimi atakami jednostki przeciwnika, aby zaatakowały się nawzajem lub zrzucać je do wody czy też zasłaniać przeszkodami terenowymi. Możliwości jest tutaj bez liku. Należy jednak pamiętać, aby przemyśleć każdy ruch, gdyż robotami poruszamy się i atakujemy tylko raz na turę. Przez to możemy pokrzyżować swoje własne plany.

Każde starcie oferuje różne zadania
Tam gdzie kij jest i marchewka
Oprócz tego, że gra sprowadza nas do parteru za każdym razem, gdy chcemy bawić się w bohatera, oferuje również szereg nagród, które mogą pozwolić na lepsze planowanie walk. Wszyscy odnalezieni w trakcie rozgrywki piloci zostaną odblokowani i dostępni będą w hangarze przy dawaniu nura w nową linię czasową. Dodatkowo każdy żołnierz, który wyjdzie obronną ręką ze starć, zyskuje doświadczenie dające mu przewagę w walce i przy pilotowaniu tego samego robota staje się bardziej efektywny. Oczywiście dopóki nie umrze. Po uzyskaniu medali za wykonanie aczków dostajemy możliwość konfigurowania naszej drużyny wedle uznania i możemy wybierać spośród odblokowanych mechów różnych kategorii. W tym momencie gra zaczyna się na serio. Żonglowanie dostępnymi robotami i obsadzanie ich odpowiednim pilotami pozwala na zebranie drużyny marzeń. Przez to produkcja nadaje się do wielokrotnego przechodzenia. Przy odpowiednim dysponowaniu siłami oraz kierowaniu naszą drużyną będziemy w stanie stawić czoła ostatniemu wyzwaniu będącym ostatnią lokacją, która w pełni przetestuje nasz zmysł taktyczny.

Manewrowanie otoczeniem to podstawa

Grę kupicie na GOG.com