Kosmiczny twist na temat ONZ i NATO w postaci Ligi Światów ma ukazać nam, jak Marvel rozwiązuje swoje problemy w przestrzeni kosmicznej. Czy tej niecodziennej organizacji uda się uratować Alfheima i królową Aelsę przed siłami Malekitha?
League… Assemble!
Thor gromadzi potężną drużynę wojowników z dziesięciu królestw, aby walczyć z Mrocznymi Elfami i uwolnić Królową Aelsę z Alfheimu oraz Elfy Światła z uścisku Malekitha. Intryga, która była zarysowywana przez ostatnie dwa tomy, wreszcie znajduje swój punkt kulminacyjny. W skład reaktywowanej Ligi Światów wchodzą dobrze znane nam już ikony marvelowej mitologii jak Lady Sif, Angela i Agent Solomon, a także przedstawiciele Vanheimu i Jotunheimu (ukłony dla scenarzystów za tak olbrzymią plejadę gwiazd w tak krótkiej historii.) Ale to może nie wystarczyć, aby ocalić królestwo Elfów Światła przed machinacjami Malekitha, co świetnie przedstawia nam Jason Aaron z każdym kadrem. Jednak to nie koniec problemów dla kobiecej Thor. Jane Foster jest zachęcana do tego, aby uporała się z chorobą nowotworową, bo w przeciwnym razie, jej miejsca w Kongresie Światów zostanie zastąpione przez kogoś innego. Pewien brak balansu między tymi problemami jest dość mocno zauważalny, niemniej jednak wątek nowotworu musiał być kontynuowany. W przeciwnym razie całe znaczenie historii opartej o tę chorobę, budowane w pierwszym i drugim tomie, poszłoby na marne.
Nawiność w Smallville
Pierwsza część komiksów skoncentrowana wokół Ligi Światów nie wszystkich musi zachwycać. Jest tam dużo wątków politycznych, a tak naprawdę mało akcji. Otóż główna oś historii zbudowana jest wokół tytułowej wojny, której przyczyny wydają się nieco absurdalne. Otóż boskie byty, czczone przez Shi’ar, chcą sprowadzenia Thor, aby udowodnić jej swoją potęgę, a tym samym wyższą pozycję w kosmosie. Wygra ten, kto zbierze więcej modlitw i wyznawców… podczas galaktycznego kataklizmu. Lekko absurdalne, ale czy wszystkie opowieści o Thorze muszą być patetyczne? Według mnie nie, o czym zdążyło nas już przekonać MCU wraz z trzecim solowym filmem o Thorze.
Malkontenci znajdą jednak dla siebie kilka smaczków, w tym paru X-menów oraz zapowiedź strasznego Mangoga,zwiastującego Ragnarok. Oj, będzie się działo w przyszłości! A wszystko to przypomina mi mieszanie trykociarstwa i teen drama rodem z serialu Tajemnice Smallville.
Kolejny festiwal kolorów i tak już pstrokatego kosmosu Marvela
Sukces tego tomu to nie zasługa jedynie Aarona, ale też grafików. Charakterystyczna, skrupulatna kreska, ukazująca każdy detal boskiego świata oraz finezyjne formy niczym zorza polarna, sprawiają, że czytelnik chce przewracać kolejne kartki. Doświadczamy pewnego eksperymentu plastycznego z pograniczna filmów o Strażnikach Galaktyki Jamesa Gunna oraz obrazów Picasso.