Jak się okazało, odbiór najnowszej superbohaterskie pozycji Netfliksa jest wśród redaktorów Ostatniej Tawerny skrajnie różny, postanowiliśmy więc, zamiast tradycyjnej recenzji, zaprezentować redakcyjny wielogłos. Uwaga, w tekście mogą pojawić się spoilery! Jeśli szukacie bezspoilerowej oceny The Defenders, zerknijcie na naszą przedpremierową publikację.

Zdjęcie z serialu „The Defenders”
Może nie jestem największą fanką produkcji Marvela na świecie, ale po obejrzeniu seriali Jessica Jones, Iron Fist i w końcu Daredevila oraz Luke’a Cage’a wiedziałam, że muszę zobaczyć i The Defenders. Widzieć ulubionych bohaterów razem w akcji to ogromna frajda, szczególnie po tak długim czasie oczekiwania! Największym atutem obrazu są świetnie ułożone i wyreżyserowane wspólne sceny walki, które według mnie nadały całości kształtu. Sama fabuła też wypadła całkiem ciekawie, i o ile wszystko raczej trzymało się kupy, to bywały sceny, podczas których jedyne, co można było zrobić, to przewrócić oczami (zwłaszcza w drugiej połowie sezonu). Do plusów dorzucić jeszcze można rozwinięcie wątku enigmatycznej Ręki, jej członków i motywacji oraz porządną dawkę dobrego, czasami nawet czarnego humoru. Wśród minusów natomiast znajduje się Danny Rand, nieścisłości w postaci Elektry i przesadny melodramatyzm w wybranych fragmentach.
Mimo tego, że The Defenders ma swoje słabsze momenty, czasami zalatuje nudą, a Iron Fist z każdym kolejnym pojawieniem się na ekranie jest jeszcze bardziej irytujący niż poprzednio, to serial warto zobaczyć, choćby dlatego, że zawarte w nim wątki i wydarzenia będą rozwijane w dalszych sezonach indywidualnych produkcji bohaterów. Sama świetnie się bawiłam podczas oglądania i liczę na więcej takich połączeń w przyszłości. – Oli

Zdjęcie z serialu „The Defenders”
Jakkolwiek netflixowych The Defenders obejrzałam jako przyjemny acz pozbawiony większych fajerwerków serial akcji, zawiera on kilka elementów, które mnie zachwyciły i porwały nieproporcjonalnie do średniego efektu końcowego. I zamiast narzekać na to, co mi się nie podobało, skupię się właśnie na trzech pozytywnych aspektach czwartego marvelowskiego tytułu Netflixa. Po pierwsze zakochałam się w rozmowach Ręki z jednym z jej członów – Murakamim. Grany przez japońskiego aktora złoczyńcy cały czas bowiem mówi w języku japońskim – i wszyscy go rozumieją. A to w amerykańskich produkcjach nie jest wcale takie częste – za przykład niech posłuży również netflixowy Sense8, któremu wielu krytyków zarzucało pozorną wielokulturowość właśnie przez nieobecność językowego zróżnicowania. The Defenders, zachowując japoński (ale już nie chiński Madame Gao), pozwala nie tylko zauważyć różnice między bohaterami, co je usłyszeć. Zestawienie tych dwóch melodii języków jest po prostu wspaniałe.
Po drugie Foggy i Karen rozmawiający o „problemie” Matta Murdocka, czyli o jego byciu Diabłem z Hell’s Kitchen jak o uzależnieniu alkoholowym. To jest naprawdę maleńki element całej fabuły, ale napisany i odegrany został tak dobrze, że całości dodaje sporo smaczku. Po trzecie zaś, pozostając w temacie, spotkanie wszystkich przyjaciół głównych bohaterów, gdy zostają ukryci dla własnej ochrony na posterunku policji. Bardzo żałuję, że scen ich interakcji było tak mało, a wątek ten został niezagospodarowany, ponieważ widać w nim spory potencjał. Początkowa nieufność, próba dopasowania siebie do odpowiedniego herosa, a jak i późniejsze wspólne siedzenie przy radio policyjnym w finale walki z Ręką – tu kryje się opowieść równie fascynująca co główny wątek.
Dla tych drobnych smaczków warto obejrzeć (i dla Daredevila). Jest dużo lepiej niż w Iron Fist – i tak, wiem, że bardziej skopać się nie da. Ale dlatego tak wspaniale ogląda się sceny, w których Jessica, Luke i Matt nie za bardzo mają w poważaniu Danny’ego. – Aninreh

Zdjęcie z serialu „The Defenders”
The Defenders się nie obronili. Nigdy nie byłem wielkim fanem crossoverów, bo zazwyczaj skupiają się tylko na akcji, zupełnie olewając tło i rozwój charakterologiczny postaci. W nowym serialu Marvela twórcy przegięli jednak w drugą stronę. Przez pierwsze kilka odcinków dostajemy nudną powtórkę z rozrywki, przedstawiającą nam bohaterów, których dobrze znamy w sposób będący popłuczynami po ich własnych serialach. Do pierwszych spotkań pomiędzy protagonistami ich indywidualne wątki ani nie są interesujące, ani oryginalne. Później, gdy w końcu Luke Cage wpada na Iron Fista, a Jessica Jones spotyka Matta Murdocka, jest nieco lepiej, głównie dzięki zabawnym dialogom i chemii pomiędzy postaciami.
Szybko zostaje to jednak zarzucone na rzecz walki z kolejnym niesamowicie groźnym adwersarzem… A nie, zaraz, to przecież Ręka, którą znamy z Daredevila i Iron Fista. Zieeew! Nowa postać, grana przez Signourney Weaver, nawet do pięt nie dorasta Kingpinowi, Killgrave’owi czy Cottonmouthowi.
Niestety cała intryga kręci się wokół najsłabszej postaci z całej czwórki Defendersów, czyli Danny’ego Randa, Nieśmiertelnego Iron Fista, Obrońcy K’un Lun, Poskromiciela Shou Lao, Tańczącego ze Smokami, Człowieka o Święcącej Pięści, Dziedzica Rand Enterprises, Kolesia, Który Nigdy nie Pracował – nawet pozostali bohaterowie uznają go za idiotę i nie mogą go znieść do tego stopnia, że w końcu uznają, że trzeba go przywiązać do krzesła (swoją drogą, ten sznur chyba był wykonany z jakiegoś ironfistowego odpowiednika kryptonitu).
Przede wszystkim najnowszy serial Netfliksa o superbohaterach jest straszliwie rozwleczony. Rozciągniętą na siłę fabułę można było spokojnie zamknąć w czterech-sześciu odcinkach. A najlepszym rozwiązaniem byłoby pójście drogą Arrowverse i zrobienie odcinków specjalnych Luke Cage/Iron Fist i Jessica Jones/Daredevil, a dopiero potem trzyodcinkowej miniserii albo półtoragodzinnego filmu The Defenders. Byłoby i ciekawiej, i bardziej spójnie. – Nox
Jak widać, skrajnie różnie odebraliśmy najnowszy serial ze świata Marvela. A wy już widzieliście całość? Dajcie znać w komentarzach, co sądzicie o The Defenders.